Grzegorz Rosiński: ''Opowiadanie obrazami nie jest naturalnym sposobem komunikacji''
Opowiadanie obrazami nie jest naturalnym ludzkim sposobem komunikacji. Żeby rysować dobre komiksy robić trzeba mieć dar, inaczej nawet najładniejsze obrazy nie układają się w opowieść - uważa Grzegorz Rosiński, rysownik, grafik i malarz, współautor komiksu "Thorgal".
Refleksja artysty
* Grzegorz Rosiński*: To nie był mój pomysł, ale spodobał mi się. Gdy maluję, rysuję, towarzyszy mi refleksja, że właśnie to jest najciekawsze w tym, co robię, te wszystkie wspomnienia, przemyślenia, które w tym czasie przychodzą do mnie. Dla mnie najciekawszy jest sam proces tworzenia, a nie skończone dzieło. Ta książka to próba opowiedzenia właśnie o tym, dlatego obok rozmowy ze mną jest w niej tak dużo reprodukcji prac - ilustracji, rysunków, komiksów, ale są też fotografie, dokumenty.
Rysuje, ilustruje pan teksty od dziecka. W latach 50., jeszcze ucząc się w liceum plastycznym, publikował pan pierwsze komiksy w harcerskim piśmie ''Korespondent wszędobylski''.
Wszystkie dzieci rysują, lepiej czy gorzej. To jest dla nich i zabawa, i potrzeba. Tak samo mają twórcy. Nie znoszę słowa "artysta", bo kto to jest artysta? Artysta to twórca, który osiągnął odpowiedni poziom, a twórca to osoba, która coś tworzy, zachowując przy tym świadomość i przyjemność dziecka. Często twórcy wstydzą się tego, że mają w sobie dziecko, bo może ktoś powie, że jacyś tacy niedorozwinięci, choć mają siwe brody. Wszyscy moi koledzy twórcy są dziećmi w środku, bo po to, aby tworzyć nowe światy, trzeba mieć w sobie dziecko i bawić się jak dziecko. Są tacy twórcy, którzy potrafią bawić się ciągle tą samą zabawką. Ja taki nie jestem. Chcę się bawić na nowo, zachowując ten sam stan ducha. To tak jakbym siedział w piaskownicy i budował zamki w piasku, ustawiał tam figurki żołnierzy i rycerzy wycięte z papieru, budował sceny, robił teatr. Chcę wrócić do zabawy z dzieciństwa, dlatego przeglądam teraz swoje stare prace, ale również, np. XIX-wieczne drzeworyty Gustawa Dore, które fascynowały mnie w
dzieciństwie.
Staram się ciągle ewoluować - niezależnie od tego, co robię. Nie chcę wpaść w manierę, bo to pułapka. Jestem i chcę być ciągle ciekawy świata, tak jak ciekawe świata jest dziecko.
Dlaczego zaczął pan wtedy w szkole rysować komiksy?
Dlatego, że ich wtedy w Polsce nie było. Komiks nie istniał w tej części Europy, ja też go nie znałem. Trafiłem przypadkiem na kartkę z pisma "Vaillant" z 1949 roku. Od tej pory byłem wręcz "chory na komiks". Uświadomiłem sobie, że rysując, mogę opowiadać całą historię tak, jakbym pisał książkę, kręcił film, czy wystawiał sztukę w teatrze, i że mogę to robić sam, nie potrzebuję do tego bogatego producenta, wystarczy kartka i ołówek.
Pierwsze pana komiksy, te rysowane w czasach szkolnych, to z jednej strony adaptacje powieści Juliusza Verne'a, czy Roberta Louisa Stevensona, z drugiej opowieści, które pan sam od początku do końca sam narysował. W dorosłym życiu rysuje pan komiksy do scenariuszy wymyślonych przez innych twórców. Co jest trudniejsze?
Rysowanie do czyjegoś scenariusza to dla ilustratora zwyczajna rzecz. Po studiach przez wiele lat robiłem ilustracje do książek. Uwielbiałem to. Zresztą już jako małe dziecko robiłem ilustracje do wysłuchanych słuchowisk radiowych. Tworzenie dobrych komiksów to żmudna praca. Dlatego tak ważna jest dla mnie praca z profesjonalnymi scenarzystami.
Po skończeniu studiów na ASP w Warszawie, obok ilustrowania książek, wraca pan do komiksu. W 1968 r. dostał pan propozycję rysowania zeszytów "Kapitana Żbika", a później kolejnych komiksów
"Kapitan Żbik" to był świetny komiks, za którym stał świetny kryminał. Gdy trafiłem do wydawnictwa "Sport i Turystyka", pani redaktor bardzo się ucieszyła, że się tam pojawiłem. "Panie Grzegorzu, dobrze, że pan przyszedł, szukaliśmy pana, bo pan podobno kiedyś rysował komiksy i wie, jak to się robi. Niech pan spojrzy: O tutaj takie dymki są, gdzie się wpisuje dialogi, a tu są takie żółte miejsca, gdzie jest napisane, że np. pada deszcz" - tłumaczyła mi. Było mi bardzo miło, więc nic nie mówiłem, tylko uśmiechałem się, bo nie chciałem jej sprawić przykrości tym, że to wszystko przecież wiem. W Polsce, wtedy w latach 60., dopiero uczono się, co to jest komiks.
Niecałe 10 lat później współtworzył pan legendarny magazyn ''Relaks''. Czy on też wziął się z potrzeby stworzenia czegoś, czego wcześniej w Polsce nie było?
Tak, dokładnie tak było. To był prawdziwy fenomen. To był pierwszy magazyn komiksowy w tej części Europy.
Było bardzo trudno. Szukaliśmy autorów w Czechach, na Węgrzech, ale w naszej części Europy, w tzw. demoludach, nie było komiksu. Ludzie, którzy próbowali go rysować i rysowali, nie byli wydawani w swoich krajach. Gdy okazało się, że u nas w Polsce coś się dzieje w komiksie, zaczęli walić do nas drzwiami, oknami. To był dla nich zaszczyt opublikować coś w "Relaksie".
Nie tylko szukał pan autorów, ale także sam w nim publikował. To tam ukazała się pierwsza historia z najsłynniejszego pana komiksu ''Thorgala'' - opowieści o pochodzącym z gwiazd wychowanku wikingów. Był to pierwszy zachodni komiks publikowany legalnie w Polsce. Jak doszło do tego, że zaczął go pan rysować do scenariusza Belga Jeana Van Hamme?
Zdecydował przypadek. Poznaliśmy się w Belgii w 1976 roku przez wspólnych znajomych. Pracując nad "Thorgalem", pracowałem równocześnie przy "Relaksie". Dlatego od początku postawiłem belgijskiemu wydawcy warunek, że zachowuję sobie prawa do ich publikacji w Polsce oraz w innych demoludach. Ustalałem to ze wszystkimi swoimi wydawcami na Zachodzie. Stąd "Thorgal" publikowany był w "Relaksie".
Wracając do początków pana współpracy z Van Hamme, jak ona wyglądała? Jak doszło do stworzenia cyklu, który liczy ponad 30 tomów?
Gdy byłem w Belgii, ktoś ze znajomych powiedział, że ma kolegę, który zrezygnował z pracy w dużym koncernie, by pisać scenariusze do komiksów. Umówił nas. Najpierw robiliśmy próby. Wytłumaczyłem Jeanowi , że ja nie mogę rysować historii współczesnej, bo nie znam dobrze tamtejszych realiów, tamtejszych ulic, samochodów, mody. Dodatkowo obowiązywała mnie cenzura - nie mogło być żadnych wątków politycznych.
Dlatego powiedziałem, że możemy współpracować pod warunkiem, że będzie to zupełnie neutralna historia, ponadczasowa, ponadpolityczna, moralnie do zaakceptowania przez wszystkie kultury. Wyeliminowaliśmy wszystkie cechy, które normalnie daje się superbohaterowi. Bardzo ważny był dla mnie też język - jestem bardzo wrażliwy na wulgarność językową. Zastrzegłem również, że nie godzę się na nieuzasadnioną przemoc.
Bardzo szybko dogadaliśmy się. Okazało się, że dla nas obu bardzo ważne są te same wartości moralne, że mamy takie same spojrzenie na rodzinę, na cywilizację, na świat, na kulturę. Tak powstał "Thorgal", którego Jean napisał specjalnie dla mnie.
Jak wygląda praca ze scenarzystą? Czy zdarzały się takie sytuacje, że mówił on panu: "to nie tak miało być wyglądać, nie tak sobie to wyobrażałem"?
Nie ma jednego schematu wspólnej pracy scenarzysty i rysownika. Ja zawsze pracuję sam z tekstem. Gdy dostaję gotowy cały scenariusz i go akceptuję, to mówię scenarzyście, by pojechał na drugi koniec świata i nie pokazywał się u mnie. Proszę tylko, by zostawił mi swój numer telefonu, bym mógł do niego zadzwonić, gdy będę potrzebował o coś go dopytać, jeśli czegoś nie rozumiem. Ale są też tacy rysownicy i scenarzyści, którzy siedzą sobie wzajemnie na karku i lubią to.
Mój sposób pracy bierze się stąd, że jestem ilustratorem, a ilustrator nie może przecież zadzwonić np. do Wiktora Hugo i prosić go o zmiany w tekście, tak by łatwiej było coś narysować. Gdy trafia do mnie scenariusz, to oczekuję, że jest to cały, przemyślany tekst, który ewentualnie można tylko trochę podszlifować.
Jeżeli miałby pan coś doradzić młodemu rysownikami lub scenarzyście, to co by pan powiedział?
Jeśli ktoś chce pisać scenariusze, to niech zacznie od pisania sztuk teatralnych. Niech najpierw zbuduje całą swoją opowieść, następnie zastanowi się nad poszczególnymi scenami i pamięta przy tym, że ktoś je potem będzie rysował i to musi się dać narysować. Niech zmierzy się z dialogami.
A jakie ma pan rady dla rysownika?
Rysownik przede wszystkim musi bardzo dużo rysować. Gdy miałem zajęcia ze studentami, powiedziałem im, że o komiksie zaczniemy rozmawiać dopiero na trzecim roku, przedtem będziemy szlifować dynamikę kompozycji, anatomię i psychologię postaci. Szczególnie trzeba się skupić na rysowaniu postaci. Opowiadając historię, opowiadamy ją właśnie poprzez postacie. Tak jak reżyser, rysownik opowiadając historię, musi ustawiać postacie, prowadzić je. Można nauczyć kogoś wielu praktycznych umiejętności, ale nie można kogoś nauczyć rysowania komiksów.
Opowiadanie obrazami nie jest naturalnym ludzkim sposobem komunikacji. Żeby to dobrze robić, trzeba mieć to coś, taki szczególny dar. Jeśli się go nie ma, można rysować bardzo ładne obrazki, tyle, że one nie będą się kleić, układać naturalnie w opowieść.
Rysując, trzeba czerpać z siebie, nie zapominać o tym, że to, co powstaje musi być czytelne i wiarygodne. Nie może być nadmiaru ekspresji, nie może być przerostu formy nad treścią. Reżyser Kazimierz Dejmek mówił młodym aktorom: "Mnie nie chodzi o to, byście grali prawdziwie, ale o to, by to wyglądało jak prawdziwe". Tak samo jest z rysunkiem.
Z jednej strony słyszy się w Polsce głosy, że komiksy to coś tylko dla dzieci, z drugiej zaś, że komiks to literatura.
Ci, którzy mówią, że komiks to coś tylko dla dzieci, mówią tak z głupoty, z ignorancji, bo tak naprawdę niewiele wiedzą o komiksie, niewiele komiksów poznali. Ci, co mówią o komiksie jako o literaturze, dobrze wiedzą, co mówią. Komiks to literatura, to kopalnia pomysłów, perełek, które czekają na adaptacje. My tego jeszcze nie opanowaliśmy, Amerykanie już dawno...
Bardzo życzyłbym sobie, by tak właśnie wyglądała przyszłość.
Monografia Grzegorza Rosińskiego ukazała się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.