Felietony w wydaniu książkowym mają to do siebie, że od momentu ich opublikowania na łamach prasy upływa w najlepszym razie parę miesięcy, w najgorszym – dobre parę lat, w związku z czym pewna ich część, dotycząca np. polityki czy bieżących wydarzeń kulturalnych, zdąży się do tego czasu całkiem zdezaktualizować. Nieaktualne felietony, wysmażone przez kiepskiego pismaka albo przez osobę literacko nieuzdolnioną, zaproszoną do ich tworzenia z racji popularności w innej jakiejś dziedzinie życia publicznego, nadają się tylko do kosza.
Nieaktualne felietony mędrca, erudyty, utalentowanego satyryka czyta się natomiast nawet po latach z równą atencją – ważne jest bowiem nie tyle to, O CZYM pisze, ale JAK pisze. Zbędne chyba jest zapewnienie, że zbiorek Lema mieści się w tej ostatniej kategorii.
Bagaż wieku i doświadczenia skłonił autora do poświęcenia uwagi nie tylko kwestiom, którymi interesuje się od lat – tj. naukom ścisłym, technice, szeroko rozumianej futurologii – ale także socjologii, polityce, kulturze masowej. Na tę ostatnią patrzy zresztą z nieukrywaną dezaprobatą, wskazując na odwrotnie proporcjonalną zależność między ilością a jakością produkowanych dzieł oraz na odwrócenie pojmowania roli sztuki: ongiś miała ona swego odbiorcę uwrażliwiać, uwznioślać, kształtować jego poczucie estetyki – dziś jakże często (co dotyczy zwłaszcza literatury i sztuk plastycznych) szokuje, ogłupia, napełnia obrzydzeniem.
Czytelnik o nieco konserwatywnych zapatrywaniach zapewne zgodzi się w tym względzie z autorem, podobnie jak z jego krytyczną oceną jakości programów telewizyjnych (ze szczególnym uwzględnieniem „reality shows”) i niektórych rodzajów twórczości filmowej. Jedynym poglądem, którego osobiście nie podzielam, jest głęboka pogarda Lema dla twórczości Joanne K. Rowling i wywołanej nią masowej fascynacji dzieci i młodzieży, a nawet (o zgrozo!) i dojrzałych czytelników.
Zjawisko to tak go niepokoi i drażni, że niemal w każdym z felietonów poświęconych kulturze znajdzie się jakieś uszczypliwe zdanko o „małoletnim czarodzieju”; pogrążony od wielu lat w racjonalizmie, zafascynowany możliwościami techniki i nauki autor zapomniał najwyraźniej o istnieniu czegoś takiego jak baśń – gatunku literackiego nie pretendującego przecież do miana najambitniejszych, lecz zawsze obecnego w masowej świadomości. A że współczesnej baśni towarzyszy rozbudowana otoczka medialnej propagandy i komercjalizacji – to już inna sprawa, nie mająca wiele wspólnego z wartością samego utworu...
Sporo miejsca poświęca Lem rozważaniom nad spełnieniem się niegdysiejszych prognoz rozwoju nauki i techniki, a także nad zagrożeniami, jakie ów rozwój ze sobą niesie. I znowu trudno nie przyznać mu racji, kiedy wskazuje na niebezpieczeństwa płynące z nieograniczonego upowszechnienia Internetu (wszakże znamy już przykłady oszustw, kradzieży, zniesławień dokonywanych za pośrednictwem sieci!), czy też z wdrażania w praktyce osiągnięć inżynierii genetycznej.
Trzeba lojalnie uprzedzić, że język autora nie jest łatwy, na co składa się nie tylko niepowszednie obeznanie z fachową terminologią naukowo-techniczną, ale też permanentna skłonność do używania łacińskich wtrętów (niestrasznych humaniście starszej daty, lecz mogących w kozi róg zapędzić młode pokolenia, nie uczone „martwego języka”) i do budowania kunsztownych, nieraz wielokrotnie złożonych zdań.
Dla zrozumienia tekstów poświęconych współczesnej nauce konieczna jest też spora orientacja w kwestiach aktualnych poglądów na genezę Wszechświata, budowę genomu ludzkiego etc.
Zbiorek można więc podsumować lapidarnym określeniem: erudyta dla erudytów.