Dobra, przyznam się - mam skłonności do makabrycznego poczucia humoru. Niejednokrotnie własny narzeczony patrzył na mnie okiem mocna zadziwionym, kiedy dostawałam skrętu kiszek ze śmiechu przy słodkomdlących scenach w serceszczypatielnych filmach. Tak, to prawda - machające ogonkiem delfiny i kicające puchate króliki w scenach, gdy on jej wyznaje miłość, i to PO GRÓB, doprowadzają mnie do rechotu bynajmniej nie przypominającego francuskiego śmiechu hrabin jakich czy baronowych.
Zrozumienia dla moich rechotów, proszę Państwa, w narodzie żadnego. Poparcia w literaturze dla gustu mego też za cholerę. Każde jedne ostatnio wydane dzieło (no dobra, PRAWIE każde) nie tyle wzrusza, co skłania do sięgnięcia po środki, co to od pewnego ptaka, jak mawia reklama, nas wybawia.
Zaczęłam więc w akcie rozpaczy sama się sobie przyglądać intensywnie w lustrze, czy aby mi jakie czułki z tyłu głowy nie wyrastają, albo inny chitynowy pancerz na plecach. Mogłoby to bowiem wskazywać, że matką moją jest inna planeta, a kręgi w zbożu robię sama dając znaki, żeby mnie do domu zabrali.
Już miałam spakować ręcznik i bikini przed międzygalaktyczną podróżą, kiedy to w ręce trafiło mi dzieło. TAK, TAK DOBRZE PAŃSTWO CZYTAJĄ - DZIEŁO! Dzieło ma autora i tytuł, a brzmi on – Biegając z nożyczkami popełnione przez pana Augustena Burroughsa.
W tym miejscu chciałabym popełnić taka małą prywatę i złożyć deklaracje, że gdyby Pan Augusten kiedyś miał potrzebę posiadania dodatkowej nerki czy wątroby, to ja sama osobiście mogę sobie takową wyciąć, zapakować i obwiązać różową wstążeczką! Wyślę też na koszt własny! Bo....
Już dawno nie czytałam książki napisanej tak lekko, tak dowcipnie i tak groteskowo. To, że Pan autor posługuje się językiem jak chce, klei zdania z łatwością, którą wykazywała moja babcia przy zlepianiu ruskich pierogów, to jeszcze najmniejsza zaleta Biegającego z nożyczkami. Najpiękniejszy jest dystans, który ma sam do siebie oraz poczucie humoru z jakim przejaskrawia własne wspomnienia. Dałabym sobie rękę urżnąć, że już nie ma takich facetów na świecie, że wymarli z dinozaurami albo trzysta lat temu poszli na piwo i nie wrócili. No i zostałabym jednorękim bandytą, jak nic.
Bo jednak....
Książka szczypie w nos w trakcie czytania jak gazowany napój, mruga tandetnymi okularami w stylu holywoodzkich gwiazd (takich, co mają cztery monogramy na oprawce i 789 diamentów po 6 karatów każdy), a czasem uspakaja sepią opisów w stylu wiktoriańskiego horroru. W trakcie lektury miałam ochotę polecieć do dowolnego sklepu z biletami lotniczymi, zakupić jeden, polecieć hen, do tej Ameryki i klepnąć autora w plecy z okrzykiem: Kocham pana, panie Sułku!.
Pisanie wspomnień łechcze niejednego autora, prawda? Aktora, boksera, modelkę i polityka też... Fajnie jest dorzucić we własnej autobiografii jakiś wątek dramatyczny, a to koniami rozerwali nam dziadka na Ukrainie, a to bieda zepchnęła nas na sama KRAWĘDŹ (nieważne czego, ważne ze krawędź), to znów chodziliśmy boso na uniwersytet, bo wiedza dla nas była najważniejsza, lub też nie mieliśmy nic i pracą naszą od podstaw...
Pięknie prawda?
Naród łka i obwija nas we flagę narodową, stawia na kredensie zdjęcie i tka na szydełku gobelinek z naszym wizerunkiem, zaraz obok Piłsudskiego albo Ich Troje. Dlatego osobiście, codziennie całuję w okładkę Biegającego z nożyczkami. Za to, że przymykając oko i z szelmowskim uśmiechem mówi: tak, to moje wspomnienia, tak - byłem mały brzydkim dziwakiem, na dodatek gejem, moje życie było śmieszne i groteskowe, pewnie parę sytuacji przerysowałem, ale nie robię z siebie herosa z łopoczącą flagą w łapie.
Wróżyłem z Biblii w supermarkecie przy mrożonkach, paliłem fajki z neurotyczną matką, która właśnie uprawiała dziki seks z sąsiadką i zastawiałem się nas sensem życia w przedziwnym domu, gdzie pięciolatki robią kupy pod fortepianem. Daję ci, czytelniku, kawał dobrej zabawy i chwile, kiedy będziesz się obśmiewał do bólu brzucha i parskał kawą jak koń w galopie, gdy czytasz moją książkę pod biurkiem w robocie, po kryjomu. Bo założę się, że czytasz. Bo tego się nie da nie czytać.
Panie Autor, jedna poprawka, ja nie wierze, że pan jesteś Amerykanin z kości i krwi, ja się założę, że jakiegoś Anglosasa musiałeś mieć pan w rodzinie. Gdzieś tam Monty Python i pana babcia w krzaku jałowca czy innego jaśminu.
Ja nie chcę nic sugerować, ale mogę kolejną rękę dać sobie urżnąć, że oglądasz pan Pełzaki, kochasz Barta Simpsona i komiksy o zdrapce i pocharatku, Jabberwocky, Sens życia czy Świętego Graala z filmów ze stemplem Latającego Cyrku znasz na pamięć.
No i na pewno wiesz pan, jak na imię miała Papuga...