Wszystko przeczytałam nie po kolei. Nie zaczęłam od tego, co było początkiem, nie kończę na tym, co jest zakończeniem. Ale jej już i tak nie ma, więc czy jest jakaś różnica? Odeszła. To była chwila, kilka dni. Choroba. A teraz? Może jest w Krainie Snów, gdzie mgły okrywają każdy jej krok. Gdzie przeszłość, którą tak pięknie, ze smakiem, łagodnie, a jednocześnie pełnie umiała napisać, jest z nią. Może świat, w którym tak dobrze się czuła, podążył wraz z nią do krainy dusz?
Może nie będzie tam samotna, a jej kamienny, kryty strzechą, domek po drugiej stronie tego świata, będzie miał swoje biurko i kartki papieru, nieskończoną ich ilość... a historie same będą wlatywać przez okno, za którym zawsze będzie wiosna. Ta wczesna, pierwsza, jeszcze chłodna, ale tak czysta. Gdy duchy są najsilniejsze. Może Bóg ofiarował jej Inis Witrin i Avalon. Pozwolił jej być naprawdę Najwyższą Kapłanką ze srebrnym sierpem na czole. Strażniczką przeszłości. Może po prostu pragnął, by napisała, zostawiała nam historię, a teraz, jakby egoistycznie, zapragnął jej dla siebie? Tylko dlaczego teraz? Nie będzie więcej opowieści o Kapłankach Avalonu. Mgły nie rozwieją się nawet przed tą, która będzie dysponowała największą siłą, gdyż tam zamieszkała na wieczność ta, która zawsze tam żyła. Duchem. Marion Zimmer Bradley umarła ...
Ale zostawiła swoje ostatnie tchnienie, podparte talentem Diany L. Paxson. Pozostawiła nam początek, byśmy mogli naprawdę zrozumieć nie tylko magię legend arturiańskich, ale przede wszystkim starożytne moce, którymi władał księżyc i Matka Ziemia. Postanowiła dać nam początek, byśmy zrozumieli i Mgły Avalonu i Pania Avalonu. Zrozumieli przemianę, potrafili sobie wytłumaczyć dlaczego pewne siły ustąpiły. Ale nigdy do końca nie pojęli pełni istoty tego, co było. Kapłanka Avalonu jest jednak cudowna i magiczna. Napisana ze smakiem, gładko, z dbałością o szczegóły zarówno fikcyjne jak i te historyczne. Jest to opowieść o narodzinach i od nich się zaczyna, jak zwyczajne życie. Gdy przy porodzie umiera Riana, Najwyższa Kapłanka, a ciszę poranka rozdziera krzyk Eilian – Heleny, Merlin już wie, że nadszedł czas. Czas końca. Rozpoczęty roku 249.
„Dziecię zrodzone u progu przesilenia, gdy noc ustępuje świtowi, żyć będzie na Przełomie Wieku, w bramie między światami. (...) Księżyc ukrył oblicze – dziewczynka będzie skrywać księżyc Toru noszony na czole i dopiero na starość osiągnie prawdziwą władzę. Za nią leży droga, która wiedzie w ciemność i jej tajemnice, przed nią świecie ostre światło dnia...”
Dziewczynka odesłana zostanie do ojca, króla Koeliusza z Camulodunum, gdyż jej własna ciotka nie może na nią patrzeć, ale też nie będzie mogła odmówić jej przybycia, powrotu, gdy Helena skończy dziesięć lat. bo ona pragnie zostać Kapłanka Avalonu. „Witaj, najdroższa. Witaj z powrotem na tym świecie” wyszepcze Merlin spoglądając w jej twarz. Wie, że ta Pani Jeziora nie jest na tej ziemi po raz pierwszy. Podobnie i my, nie stąpamy tutaj pełni nieświadomości. Jesteśmy już wiedzącymi, a połykamy strony, jakbyśmy historię poznawali od początku, na nowo.
Historię sprzed historii.* Początki chrześcijaństwa, które jeszcze nie kolidują z Avalonem. Tutaj mgły rozstępują się łatwo.* Czarowna Kraina nadal potrafi połknąć tych, którzy zniosą klątwę wiecznego zatrzymania czasu. Jeszcze nie słychać dzwonów z Glastonbury. W powietrzu magia nie ma przeciwników, choć wszyscy czują, ze nadchodzi zmiana. Pierwsza i ostateczna. A jednocześnie jeszcze można bawić się magią. Siła Ziemi, Matki, duchów. Uwalniać dusze i płynąć, łączyć się z energią drzew i roślin...
R.I.P in Avalon