Miała być fascynująca powieść – wyszło gawędzenie ciotki Krysi przy „kawusi” (Krystyny i ciotki, a przede wszystkim ciotki Krystyny proszę o nie chowanie urazy). Wierzę, że autorka, wzbudzająca we mnie autentyczną sympatię krakowska piosenkarka, chciała dowcipnie i interesująco zrelacjonować podróże, jakie odbywali muzykanci w okresie PRL-u, wędrujący w pogoni za szczęściem i chlebem.
Książka wprawdzie została napisana jako fikcja literacka, ale w dużej mierze opiera się na wspomnieniach autorki. Podróżując po całym świecie – od Europy, przez kraje arabskie, po ziemie za Kręgiem Polarnym – z pewnością przeżyła wiele niesamowitych przygód i poznała ciekawych ludzi.
Niestety, nie udało się jej tych przeżyć przekazać na tyle interesująco, by czytelnik z wypiekami na twarzy śledził losy głównych bohaterek. Owszem, „szalone” muzyczki, Dorota i Danka, nie unikają zabawnych nieporozumień, wynikających z odrębności kulturowych, lecz autorka zbyt mocno skupia się na drobiazgach, powodując tym samym, iż opisy stają się zdecydowanie zbyt rozwlekłe. Sytuację ratują nieraz rzeczywiście dowcipne dialogi, ale ogólnie rzecz biorąc – wieje nudą. Przyjaciółki przemierzają Norwegię, Jordanię i Tunezję, ale nie jest nam dane wczuć się w koloryt lokalny, no, może poza kilkoma przygodami, które wynikają z niedoświadczenia turystek.
Mogłabym marudzić dalej, ale zdaję sobie sprawę, że „są gusta i guściki”, więc być może Czytelnik znajdzie tu coś dla siebie.
Przyznaję zatem, iż atmosfera powieści jest ciepła (i to nie ze względu na temperaturę panującą w Tunezji), trudno również nie polubić uroczych przyjaciółek. Ciekawy jest także stosunek polskich emigrantów do rodaków: krzepi wsparcie jakie sobie nawzajem okazują, intrygują pomysły „na przetrwanie”. Nie jest to poziom literatury globtrotterów pokroju Pawlikowskiej czy Cejrowskiego , ale być może powieść zaszczepi w kimś ducha podróży. Książka nadaje się też pewnie jako wierny towarzysz plażowania, czy też długich zimowych wieczorów.