Europa jest jak pacjent oddziału psychiatrycznego. "Wszystko mi jedno, kim jestem i jak wychowuję dzieci"
Dariusz Lipiński przez 17 dni przejechał na rowerze ponad 1700 km trasą z Paryża do Santiago de Compostela. Po drodze myślał o odrzucaniu chrześcijańskiej tożsamości Europy, atakach terrorystycznych i mechanizmach działania poprawności politycznej.
Dariusz Lipiński, były poseł PO i wiceprzewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, w swojej książce "Po kręgosłupie Europy" skupił się nie tylko na geograficznych czy kulinarnych aspektach rowerowej pielgrzymki. To w dużej mierze próba opowiedzenia o największych problemach dotykających współczesną Europę. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Zysk i S-ka publikujemy fragment książki "Po kręgosłupie Europy", która ukaże się 27 sierpnia.
Dzień trzeci
Tours–Poitiers (110,11 km)
Od świętego Marcina do świętego Hilarego, czyli jednak nie da się uniknąć kwestii tożsamości Europy
(…)
Dwa dni wcześniej, w dniu, w którym rozpoczynaliśmy naszą pielgrzymkę do Santiago, muzułmański terrorysta rozpędzoną ciężarówką wjechał w tłum ludzi w Nicei; w wyniku masakry zginęło osiemdziesiąt siedem osób, a ponad dwieście zostało rannych. Blisko tysiąc trzysta lat po bitwie pod Poitiers, ponad pięć wieków po chrześcijańskiej rekonkwiście Półwyspu Iberyjskiego, ponad trzysta lat po odsieczy Wiednia Sobieskiego, kolejna, współczesna odsłona inwazji islamu na Europę wygląda właśnie tak: mordowani są przypadkowi, niewinni ludzie. Wobec tej inwazji nasz kontynent - inaczej niż w czasach Karola Młota czy Jana III Sobieskiego - wydaje się całkowicie bezbronny. Nie sposób uniknąć pytania o to, dlaczego tak jest. Bezradność Europy wobec współczesnych agresorów nie wynika przecież z żadnych powodów mierzalnych czy materialnych, na przykład z niedostatków sprzętu, wyszkolenia czy logistyki. Przeciwnie: technologicznie Europa wciąż jest górą; jeśli chodzi o wyszkolenie, to na przykład francuskie służby specjalne uchodzą za jedne z najlepszych na świecie. W dodatku dla islamistów Europa nie jest wcale numerem jeden na ich liście wrogów do zniszczenia, bo przecież ważniejszymi celami są Stany Zjednoczone i Izrael. Skąd aż taka bezbronność? Zarówno odległe (i przez to samo bezpieczniejsze) Stany, jak i otoczony z trzech stron Izrael od czasu do czasu padają ofiarą zamachów terrorystycznych, lecz ich przetrwanie - w odróżnieniu od atakowanej już niemal permanentnie Europy - wydaje się niezagrożone. Co takiego mają, co umożliwia im skuteczną obronę, a czego brak Europie?
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Odpowiedź wydaje się prosta. Tym czymś jest wola przetrwania, wynikająca z poczucia tożsamości, świadomości własnej wartości, przekonania o tym, że własne istnienie ma sens. W psychologii problemy z utratą poczucia tożsamości są oznaką zaburzeń psychicznych i - dziś widać to coraz wyraźniej - podobny mechanizm działa na poziomie społeczeństw i cywilizacji. Jeśli nie akceptuję siebie takiego, jakim jestem, lub jeśli jest mi wszystko jedno, jaki jestem, to gdy przyjdzie ktoś, kto zechce mnie zdominować, poniżyć, zająć moje miejsce, uczyni to bez najmniejszego wysiłku, gdyż nie będę stawiał oporu.W imię czego miałbym stawiać opor?
Problem dzisiejszej Europy polega na tym, że zaparła się siebie, swojej tożsamości, swego kodu genetycznego, które są chrześcijańskie. Książki i cmentarze, muzyka i koncepcja człowieka (przecież zupełnie odmienna od na przykład azjatyckiej, dalekowschodniej), architektura i sposób myślenia. "To chrześcijaństwo uczyniło z Europy to, czym ona dziś jest" - znowu Eliot, który współczesne niebezpieczeństwa zagrażające Europie przenikliwie rozpoznał siedemdziesiąt lat temu.
"Nie wierzę - pisał - aby kultura europejska mogła przeżyć całkowity zanik wiary chrześcijańskiej. Jestem o tym przekonany nie tylko jako wierzący chrześcijanin, ale także jako badacz zagadnień socjobiologii. Jeżeli zniknie chrześcijaństwo, zniknie cała kultura. Wtedy trzeba będzie od początku podejmować trud, nie da się bowiem od razu wejść w nową kulturę. Trzeba będzie poczekać, aż wyrośnie trawa, na której będzie się pasła owca, z której wełna posłuży do utkania materiału na nowe okrycie. Będą musiały przeminąć wieki barbarzyństwa. Nie dożyjemy tej nowej kultury i nie dożyją jej nasze praprapraprawnuki".
Dzisiejsza Europa przypomina zatem mającego problemy z tożsamością pacjenta oddziału psychiatrycznego lub przynajmniej kozetki terapeutycznej, który mówi mniej więcej tak:
"Wszystko mi jedno, kim jestem, jak się nazywam, jak wyglądam, co lubię i czego nie lubię, w co wierzę, co jem i piję, jak wychowuję dzieci, jak mebluję dom i jakie kultywuję w nim zwyczaje, to wszystko nie ma znaczenia". Tak można by z grubsza streścić politycznie poprawne przesłanie tak zwanej wielokulturowości obowiązującej dziś w Europie. W wersji soft. W wersji hard brzmiałoby to odpowiednio mocniej: "Wstydzę się tego, kim i jaki jestem".
To jest ta ciężka choroba, jaka toczy naszego pacjenta, przyczyna jego bezbronności. Przecież nie będzie się bronił przed agresją ten, kto uważa racje agresora za tak samo uprawnione jak własne, a często wręcz za bardziej uprawnione od własnych. Na świecie 75 proc. ofiar prześladowań z powodów religijnych stanowią chrześcijanie, ale rozgorączkowany pacjent, politycznie poprawna Europa, zajmuje się wymyśloną "islamofobią" - urojoną, bo pokażcie mi przykłady prześladowania wyznawców Allaha w Europie. Oczywiście podobne jak na Starym Kontynencie politycznie poprawne dyrdymały głoszone są przez niektórych tak zwanych intelektualistów także w Stanach, a pewnie i w Izraelu. Tam jednak mają bardzo ograniczone przełożenie na polityczną praktykę, dzięki czemu wszyscy na świecie wiedzą, że w pewnych sprawach lepiej z tymi krajami nie żartować. Skąd ta różnica? Jedyne wyjaśnienie, jakie mi się nasuwa, jest takie, że wynika ona z wieku i w związku z tym proces może być nieodwracalny. Proces starczy. Stany i Izrael to wciąż społeczeństwa młode i prężne - w czasach gdy Europa Karola Młota czy Jana Sobieskiego była jeszcze młoda, też miała tożsamość i motywację do jej obrony. Dziś Stary Kontynent jest naprawdę stary, mógłby się już nazywać Zramolałym Kontynentem. Czy może jeszcze kiedyś odzyskać dawny wigor? Powiedzieć: "jestem taki i taki chcę być, nawet nie muszę zadzierać nosa i czuć się lepszy (bo sporo ciemnych kart w moich dziejach, jak w każdych dziejach, było), ale swojej oryginalności i niepowtarzalności nie dam sobie odebrać?".
Po przejechaniu 40 kilometrów trochę się zawstydziłem. Bardzo starałem się wszechstronnie przygotować do naszej wyprawy, także w zakresie wiedzy o atrakcjach kulinarnych. Korzystałem nie tylko z tak ogólnodostępnych źródeł wiadomości jak Wikipedia (w hasłach poświęconych miastom i miasteczkom francuska Wiki ma bardzo często rozdział Gastronomie lub Specialites locales, hiszpańska - paragraf Gastronomia), ale także z rarytasow niemal bibliofilskich. Z bardzo dawnych czasów, kiedy jeszcze wybierałem Salade Sainte-Maure to prawdziwe delicje się na romanistykę, posiadam kilkadziesiąt zeszytów z tekstami radiowego kursu języka francuskiego z lat siedemdziesiątych zatytułowanego Promenades a travers la France. Nigdy ani wcześniej, ani później nie spotkałem się z tak interesującym kursem nauki jakiegokolwiek języka. Bohaterami Promenades… była trojka wędrownych aktorów, przemierzających Francję z północy na południe i ze wschodu na zachod, rozmawiających o historii, geografii, kulturze i kulinariach odwiedzanych miejsc. Wielu pierwszorzędnych informacji historycznych, krajoznawczych czy kulinarnych zaczerpniętych z Promenades… nie znalazłem nigdy w żadnych przewodnikach turystycznych. Na przykład jednym z najwspanialszych widoków we Francji jest wąwóz rzeki Tarn. W renomowanym jakoby wydawnictwie przewodnikowym nie znalazłem o nim ani słowa. Bierze się to pewnie stąd, że przewodniki zajmują się tym, co znane, popularne lub modne, a niekoniecznie tym, co ciekawe.
Zawstydziłem się zaś dlatego, że mimo tak głębokich przygotowań teoretycznych - nawet Promenades… nie pomogły - tylko przypadkowi zawdzięczamy postój w Sainte-Maure-de-Touraine. A tam sensacja kulinarna. Ta część Turenii słynie z kozich serów, oparta na nich salade Sainte-Maure to prawdziwe delicje. Według legendy produkcji sera sainte-maure-de-touraine (pisanego tak jak nazwa miejscowości, tylko małymi literami, białego w środku z szarą spleśniałą skorką) nauczyły mieszkańców tych stron kobiety arabskie porzucone podczas ucieczki po bitwie pod Poitiers (co czyniłoby bardziej prawdopodobną hipotezę, że to bliżej Tours niż Poitiers rozegrała się ta bitwa). Ser ma kształt walca, przez który na całej długości przechodzi… słomka. Oczywiście na potrzeby mojej salade słomka została wcześniej wyjęta, a walec pokrojony w krążki układane na grzankach. Hodowlę kóz w tych stronach na długo przed VIII wiekiem potwierdzają wykopaliska archeologiczne.
Po uczcie serowej (nie podejmuję się opisywać tych pyszności, wino do nich było obowiązkowe) jedzie się wspaniale. W Les Ormes zaledwie rzucamy okiem na tamtejszy zamek, chyba mamy już stępioną wrażliwość na zamki, zwłaszcza po wczorajszym dniu wzdłuż Loary. W Chatellerault, ważnym punkcie na Szlaku, najważniejszym zabytkiem jest zbudowany na początku XI wieku kościół Świętego Jakuba, w późniejszych stuleciach kilkakrotnie przerabiany. Przejeżdżamy nieopodal, ale w tym mieście zatrzymujemy się wyłącznie w celach pragmatycznych: pierwszy raz, by uzupełnić rowerowe zapasy w Decathlonie, drugi - by opić się wodą i zjeść lody (upał wciąż mocno daje się we znaki).
Późnym popołudniem widzimy wreszcie, wysoko w górze, zabudowania starego Poitiers. Wjazd do dawnej stolicy świętego Hilarego nie jest łatwy: od granic miasta do centrum trzeba się ostro wspinać, a przecież odkryte przeze mnie dzień wcześniej prawo względności kilometrów działa w sposób mocno utrudniający tę wspinaczkę. Zanim rozpoczniemy podjazd, robimy króciutki postój regeneracyjny. Próbujemy z dołu uchwycić aparatem ładny widok na położone na wzgórzu miasto. Usiłujemy znaleźć prześwit w zasłaniających tę panoramę krzakach i płotach, ale coś, co atrakcyjnie prezentuje się naszym oczom, nijak nie chce dać się sfotografować. Wreszcie podjeżdżamy, bez trudu znajdujemy nasz hotel w pobliżu ładnego placu z ratuszem. Kolację jemy w restauracji… alzackiej. Nie ma czasu ani siły na szukanie miejscowych specjałów.
Powyższy fragment pochodzi z książki Dariusza Lipińskiego "Po kręgosłupie Europy", która ukaże się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka 27 sierpnia.