Wielkimi krokami zbliża się premiera czwartego zbiorczego tomu serialu „Storm. Kroniki świata na dnie”. Oficyna Kurc zapowiada, że będzie to miało miejsce w ostatnim dniu lutego. Dlatego to dobry czas, aby przyjrzeć się bliżej trzeciej odsłonie cyklu. Warto dodać, że wespół z „czwórką” wydawca wznowi „jedynkę”, której nakład jakiś czas temu zniknął z księgarskich półek. Co świadczy o tym, że w Polsce mamy czytelnicze zapotrzebowanie na klasykę europejskiego komiksu spod znaku space opery. Myślę, że w dużym stopniu popularność serii wiąże się z niebywałą oprawą graficzną, która jest dziełem angielskiego artysty Dona Lawrence’a.
Omawiany tom zabiera oryginalne tomy serii: „Bitwa o Ziemię” oraz „Tajemnica fal nitronu”. Za scenariusz obu odpowiedzialny jest Dick Matena, który przenosi akcję w przestrzeń kosmiczną. Z lektury uprzedniej odsłony dowiedzieliśmy się, że za niezwykłymi wydarzeniami na Ziemi stoi rasa wysoko rozwiniętych kosmitów. Azurianie podróżują po całym kosmosie i zakładają swoje kolonie, to oni wybili lwią część ludzkości, a niedobitkom populacji wymazali pamięć i cofnęli do epoki kamienia łupanego. Sami kosmici nie afiszują się ze swoją obecnością na planecie, dlatego gro mieszkańców nie ma bladego pojęcia o ich obecności. Czytelnik także nie miał, dopiero w czwartym albumie karty zostały odsłonięte.
Fabuła „Bitwy o Ziemię” skupia się na bezpośrednim starciu Ziemian z Azurianami. Nim jednak dojdzie do walki Storm oraz Rudowłosa muszą przekonać Mordegaja i jego ludzi do tego, że za degrengoladą ludzkości stoją kosmici, którym należy się przeciwstawić. Były gwiezdny pilot staje na czele rebelii, co nie podoba się niejakiemu Balderowi. Mężczyzna, kieruje się niskimi pobudkami etycznymi (tj. z zazdrości) uwalnia dwóch jeńców, którzy ostrzegają swoich przed spodziewanym atakiem. Azurianie chcąc zdusić rebelię w zarodku wysyłają flotę i żołnierzy. Kolejna opowieść kontynuuje wątki podjęte w „Bitwie…”, gdyż wojna nie została rozstrzygnięta. Ziemska placówka okupantów prosi o pomoc Wielką Radę, która przesyła posiłki z Marsa. Storm zostaje wplątany w następną intrygę i kolejny raz musi ratować Rudowłosą z opresji.
Niezmiennie wielkie wrażenie wywiera warstwa graficzna. O rysunkach Dona Lawrence’a uprzednio pisałem w samych superlatywach i właściwie musiałbym swoje zachwyty powtarzać. Tom przynosi pewne novum. Z racji przeniesienia akcji w przestrzeń kosmiczną oraz na Marsa brytyjski artysta może zaprezentować swoją wizję na różnej maści jednostki latające – promy, ścigacze, myśliwce czy transportowce, które za każdym razem prezentują się wspaniale. Retro-stylistka idealnie i do cna zostaje wykorzystana.
Matena wprowadza do fabuły kilka interesujących postaci, które wyraźnie uatrakcyjniają opowieść: generała azuriańskiej armii, Solona, wspomnianego powyżej Baldera czy azuriańską dziewczynkę, która dysponuje mocą przemieszczania przedmiotów siłą woli (kłaniają się X-Meni?). Scenarzysta mocno redukuje zadnia i obecność Rudowłosej, która dopiero pod koniec drugiego albumu zyskuje trochę podmiotowości. Sama narracja prowadzona jest dynamicznie, sporo nagłych zwrotów akcji. Razi trochę koegzystencja warstwy literackiej z graficzną. Dużo graficznych przedstawień dubluje literackie opisy. Chwilami drażniący jest wszystkowiedzący narrator, który o krok wyprzedza czytelnika.
In plus dla omawianego komiksu należy zapisać, że zawiera jedną zwartą opowieść, dzięki czemu całość zyskuje epicki wymiar i głębię. Retro-nostalgiczna fantastyka może się wydawać trochę anachroniczna. Seria „Storm” to ciekawa pozycja, ale nie dla wszystkich. Fani „Anihilacji” czy „Black Science” pewnie nic dla siebie w niej nie znajdą, ale wielbiciele „Yansa” – tak.