Z tej wojny wszyscy znają Stalingrad. I zdobywanie Moskwy. Spektakularne samobójstwo malarza pokojowego, który nieoczekiwanie dla samego siebie odkrył, że fresk „Stworzenie świata” go przerasta. Ale w rzeczywistości liczy się co innego. To były tylko końcowe efekty starcia „tytanów” – megalomana i paranoika. Gry, w której jeden i drugi bez wahania poświęcili miliony pionków dla osiągnięcia ostatecznego celu. A tylko jednemu się udało. Rees próbuje wyjaśnić, dlaczego właśnie temu. Czyni to bardzo przekonująco. Przede wszystkim wskazuje na fakt, że była to wojna psychologiczna. Analizuje rozwój wydarzeń militarnych przez pryzmat charakterów adwersarzy. Otwarcie – czerwiec 1941. Hitler ma przewagę, bo to on atakuje. Od początku traktował Stalina jako sojusznika tylko z konieczności. Wiedział, że konfrontacja z ZSRR, które w rzeczywistości uważał (i słusznie) za największe zagrożenie, jest tylko kwestią czasu. Musiał jednak zabezpieczyć wschodnia flankę, by móc spokojnie operować na zachodzie. Teraz, po
zaskakująco łatwych i szybkich zwycięstwach na tamtym odcinku, upojony sukcesem i dufny we własne siły, decyduje, że nadszedł czas konfrontacji. Nie docenia uśpionego potencjału ZSRR. Początkowo jest jednak rozsądny i ostrożny, nie lekceważy rad generałów, przyjmuje ich taktykę.
Stalin jest zaskoczony niespodziewanym przeniewierstwem sojusznika – wszak wywiązywał się wzorowo ze wszystkich zobowiązań. Wpada w furię. Ani myśli słuchać czyichkolwiek rad, postanawia zmiażdżyć przeciwnika masą. Stosuje prymitywną taktykę obrony za wszelką cenę. Cena okazuje się wysoka i, co więcej, zapłacona bezcelowo. Rezultatem jest pasmo klęsk. W miarę rozwoju sytuacji Hitler, upojony sukcesami, traci resztki rozsądku. Jest przekonany, że sama jego „niezłomna wola” to gwarant zwycięstwa. Terroryzuje generałów, odbiera im wszelki wpływ na strategiczne decyzje. Zaczyna stosować taktykę Stalina – w obliczu porażek uparcie trwać w miejscu, bronić nawet straconych pozycji. Stalin z kolei wyciąga z surowej lekcji właściwe wnioski. Uczy się od byłego sojusznika. Daje swoim wojskowym wolną rękę, sam rezygnuje z podejmowania decyzji, kontentując się ich zatwierdzaniem. Już rozumie, że są lepsi od niego. Słowem, następuje odwrócenie ról. I, co logiczne, teraz to Stalin jest górą. I pozostanie, do samego
końca. Hitler nie godzi się z faktem, że to jego upór i megalomania są źródłem porażek. Woli wierzyć, że to naród nie dorósł do swojego furhera, jest go niegodny. Przed hańbą ucieka w śmierć.
Dodatkowym atutem znakomitej, ciekawej, logicznej książki Reesa są wplecione w tok wywodu relacje świadków – cywilów i wojskowych – z obu stron barykady. Nierzadko wstrząsające i przerażające, potwierdzają jednak jeszcze jeden zagadkowy fenomen – większość poszła za swymi wodzami dobrowolnie, często ochotniczo. Bo im uwierzyła. Ludzie wierzyli nie tylko w zwycięstwo (często, wbrew logice, w chwilach największych klęsk), ale także, przede wszystkim, w ideę. Tyrani umieli zaserwować swoje wizje naprawdę przekonująco. Realistyczna wizja wyłania się również z kart książki, w czym niemałą rolę odgrywają, często drastyczne i szokujące, zdjęcia. Na mnie największe wrażenie zrobił jednak teoretycznie sielski obrazek – Himmler z córeczką w kościele. Zagadka ciemnej strony ludzkiej natury i czynników, które pozwalają jej wziąć górę, jest intrygująca, ale obyśmy już nigdy nie musieli jej zgłębiać w takiej skali.