Ekstremalnie krwawy spektakl. Ludzie zasłaniali oczy lub chcieli wychodzić
Szwedzki reżyser przygotował w Polsce, kraju, którego władze wynoszą rodzinę na sztandary, spektakl o tym, jak rodzinny dom może stać się piekłem. "Trzy epizody z życia rodziny" to jeden z najbardziej krwawych i brutalnych spektakli, jakie powstały w ostatnim czasie nad Wisłą.
W finałowej scenie wszystko spływa krwią, a zgwałcona dziewczyna obciętym członkiem swojego ojca pisze na drzwiach krwią swojej matki katolickie "K+M+B". Na widowni nie brakuje osób, które zasłaniają oczy i wyraźnie chcą wyjść. Szwedzki reżyser Markus Öhrn przygotował w warszawskim Nowym Teatrze spektakl "Trzy epizody z życia rodziny", bezwzględną wiwisekcję z pozoru spokojnego mieszczańskiego życia, a zarazem - bolesny obraz cierpienia zadawanego kobietom wszędzie, nawet w rodzinnym domu.
Serial w teatrze
W początkowych założeniach miało być to przedsięwzięcie dość niezwykłe - 7-odcinkowy teatralny serial, którego kolejne odcinki byłyby pokazywane w kolejne dni tygodnia. Pandemia zmusiła twórcę do powściągnięcia swoich zamiarów - zdecydował się tylko na trzy 40-minutowe części. Pierwszy raz zostały zaprezentowane w listopadzie według pierwotnego zamysłu Öhrna. Żeby zobaczyć całość, trzeba było wybrać się do teatru trzy razy, przez cały weekend. Przygotowując drugi pokaz, który został zaplanowany na połowę lutego, reżyser zgodził się nieco zmienić warunki: wszystkie trzy odcinki można teraz "binge'ować", czyli obejrzeć za jednym zamachem, tego samego wieczoru.
Taki sposób z jednej strony nie pozwala do końca wybrzmieć niektórym pomysłom szwedzkiego twórcy - choćby temu, żeby po każdym odcinku publiczność miała czas na jego przemyślenie i "przeżycie". Ale z drugiej - potęguje horror zawarty w tej historii i wzmacnia jej alarmistyczną wymowę: atak na hipokryzję współczesnego porządku społecznego, pod którym ukrywa się cierpienie i upokorzenia.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Dramat enigmatycznej dziewczyny
Kiedy podnosi się kurtyna, osobom siedzącym na widowni ukazuje się obrazek niemal sielski: wypełniony radosną muzyką sterylny mieszczański dom, skromnie - po skandynawsku - wyposażony, ale tchnący czystością, porządkiem i niemal przesadną higieną. Od razu widać, że szwedzki twórca zaczynał od sztuk wizualnych: to mieszkanie przygotowane jest z wielkim wyczuciem estetyki, a jednocześnie - staje się laboratorium, w którym obserwować można, co się czasem tak naprawdę dzieje w takich wnętrzach.
Od razu można też odczytać role, które przyjmują poszczególne osoby wchodzące w skład serialowej rodziny. Apodyktyczny ojciec, samczy, ale niezdarny, nadrabiający swoje braki zamaszystymi ruchami i przesadnie szybką wymową (Bartosz Gelner), ukryta w jego cieniu, ale wiedząca swoje matka (Magdalena Popławska), wyciszony, zamknięty w sobie, ale błyskotliwy i czujny syn (Piotr Polak), a wreszcie najbardziej enigmatyczna na tym etapie postać - córka, leżąca nieruchomo na materacu i przykryta kocem (Jaśmina Polak - siostra Piotra w życiu i na scenie).
Szybko okazuje się, że tu tak naprawdę chodzi przede wszystkim o nią. I o jej dramat. W pierwszej części teatralnego serialu podczas rodzinnej zabawy, którą organizuje, bo nie umie zwierzyć się wprost z tego, co ją spotkało, ujawnia, że została zgwałcona. Przez członka rodziny, po cichu, na domowej imprezie, pod wpływem alkoholu, pod groźbą kary za zdradzenie tej tajemnicy.
Nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji
Druga część spektaklu okazuje się najbardziej bolesna i, choć nie pojawia się w niej nawet jedna kropla krwi, najbardziej brutalna. Rodzice urządzają córce przesłuchanie na miarę niemal procesu inkwizycyjnego. Niby nie ma tu otwartej przemocy, ale to, co się dzieje, to prawdziwa tortura.
Próbują dokładnie odtworzyć przebieg dramatu, zadają jej techniczne pytania: ile palców włożył ci wujek? Czemu nie krzyczałaś tak głośno, żebyśmy usłyszeli? Ile dokładnie to trwało? Dziewczyna jest coraz bardziej zdezorientowana, miesza się w zeznaniach, gubi się we własnej opowieści. Rodzicom zdaje się to być bardzo na rękę - od początku można było odnieść wrażenie, że starają się oczyścić krewnego z zarzutów, mając bardziej na uwadze jego sytuację niż dobro własnej córki.
Ta część serialu Öhrna bolesna jest przede wszystkim dlatego, że Szwed odnosi się do tego wszystkiego, co przechodzić muszą zgwałcone kobiety, kiedy decydują się ujawnić przestępstwo, którego były ofiarą. Są zmuszone do przeżywania w wyobraźni wszystkiego jeszcze raz, dręczone szczegółowymi, fizjologicznymi pytaniami. Nieustannie podważana jest ich wiarygodność, to one obwiniane są za to, co się stało. Mnoży się kolejne okoliczności, które mogą zmniejszyć winę sprawcy - rodzice w spektaklu wydobywają z córki przyznanie się do tego, że sama była po alkoholu.
Zemsta tak krwawa, że niektórzy nie są w stanie jej oglądać
Trzeci odcinek jest najbardziej zaskakujący. Jest krwawym apogeum wypadków, ale i nieco zmienia wydźwięk całości. Öhrn przekracza bowiem granicę, która dzieli mówienie o przemocy, które jest czasem krwawe, ale mocno wysmakowane i podbudowane głęboką psychologią, jak w filmach Michaela Hanekego, od przemocy pokazywanej w sposób niemal groteskowo przerysowany, jak u Quentina Tarantino.
"To tytaniczna praca". Twórcy "Sukienki" mówią o drodze do nominacji do Oscara
W tej części nieoczekiwanie inicjatywę przejmuje milczący dotąd syn, który w wyrafinowany sposób morduje rodziców, odczytując im wcześniej patetyczny list, brzmiący bardzo sztucznie, może wręcz fałszywie, oskarżający ich o to, że źle wychowali swoje dzieci. Krew leje się miskami, zaplamione są ubrania, ciała, podłoga i ściany, natężenie przemocy przekracza percepcyjne możliwości wielu osób siedzących na widowni. Öhrn serwuje tu np. obcięcie członka czy wyrywanie wnętrzności.
Wszystko po to, żeby pokazać, ile przemocy potrafi się czasem ukryć pod płaszczykiem sielankowego obrazu zwykłej, spokojnej rodziny. Öhrn zadaje trudne pytanie, ile rodzin ukrywa różne tajemnice, zakrwawione trupy w szafach. Docieka, na ile rodzina jest rzeczywiście, jak chcieliby choćby ultrakatoliccy ideolodzy środowiska rządzącego dziś w Polsce, największą świętością i ostoją wszystkich cnót. I jasno odpowiada, że nie zawsze. A to może się bardzo nie spodobać tym, którzy święcie wierzą w prorodzinną propagandę obecnej polskiej władzy. Może nie spodobać się też jej samej, zaciekle broniącej się przed wszelkimi atakami na rodzinę. Nawet jeśli miałyby nimi być przepisy, mające chronić przed domową przemocą.