Wiadomo, że po takim mieście, jak Hollywood można się spodziewać wiele. Wytwórnia złudzeń, realizacja wszelakich marzeń, świat, gdzie naprawdę wszystko jest możliwe, tylko, że nic nie jest prawdziwe. Dlatego, gdy nagle tej szklanej bajce przydarza się prawdziwa katastrofa, gdy krew nie jest już tylko farbą, ciała nie są mieszaniną plastiku, wszystko się nagle załamuje. Tak jak w życiu słynnego autora scenariuszy filmowych, Franka.
Jego egzystencja to prawdziwa bajka. Nie mogło być lepiej. Syn Danny, żona Margot oraz wielki sukces, czy może być lepiej? Może być... tylko gorzej. Gdy w wybuchu bomby, a dokładniej poprzez jedno małe niedopatrzenie ginie jego syn, jego bajka się kończy. Na zawsze. Teraz i jego świat się zmienia. Staje się bardziej niesamowity, niż było wcześniej.
Niestety nawet tutaj, w Hollywood ludzie posiadają jeszcze wyrzuty sumienia. Nie są wyzbyci ze swojego człowieczeństwa.
„Ty nikogo nie kochasz, Frank.”
Nieprawda. Kocha, kochał, będzie kochał. Ale żona nigdy mu nie wybaczy, że Danny nie żyje. Przecież nic mu się nie stało. Przecież nie było go w budynku, ten atak terrorystyczny nie dosięgnął go tak naprawdę. Przecież mógł żyć. Gdyby tylko wszystko potoczyło się inaczej. Gdyby tylko.
Frank nawet bez utyskiwań żony, nie potrafi sobie wytłumaczyć tej śmierci. Tym bardziej, że Danny nadal istnieje w jego życiu. Zresztą nie tylko on. Nagle świat staje się mieszaniną żyjących i umarłych. Tych, którzy nie potrafią na niego spojrzeć bez tego dziwnego poczucia wstydu, mieszaniny wątpliwości oraz zagubienia, i tych, którzy czegoś od niego chcą. Bo atak terrorystyczny na szkołę chłopca był tylko początkiem. Śmierć jest już zbyt blisko, by przestać w nią nie wierzyć. Zbyt namacalna, codzienna. Nawet w tym świecie, gdzie wszystko jest sztuczne. Gdzie historie tworzą się w głowach scenarzystów i reżyserów, pomijając samych żyjących.
„Powiedziała mi, że wszyscy musimy umrzećumrzeć. Że musimy mieć tego świadomość nawet wtedy, kiedy stoimy uśmiechnięci na Albert Bridge. Ale nasza podróż nie kończy się nawet po śmierci, chociaż jej trasę znają już wtedy tylko umarli.”
Frank dopiero później zrozumie, że jego przeznaczeniem będzie powrót do teraźniejszości. Że to ona się o niego upomni. I poprosi, a raczej zmusi do tego, by rozwiązał zagadkę. Bo okazuje się, że to czego byli pewni, jest największą wątpliwością. W końcu dlaczego terroryści mieliby się uwziąć akurat na świat bajek? Jednak czy seanse spirytystyczne mogą być dobrym doradcą? Czy duchy nie są tylko naszymi omamami? Czy ułuda znowu nie bierze władzy nad rzeczywistością?
W książce jest wszystko, czego można się spodziewać po Grahamie Mastertonie. Są duchy i wyuzdany seks. Jednak, jeżeli ktoś ma dosyć zamachów terrorystycznych w USA, może się początkowo zniechęcić. Ale tylko „początkowo”. Warto przejść przez te kilka pierwszych stron, by zatopić się w historię, nie z tej, a jednak dziejącą się na tej ziemi. Historię, która porywa i odmienia nas samych, przywodzącą na myśl takie dzieła jak: „Lśnienie” i „Szósty zmysł”.
Książkę czyta się bardzo łatwo. Napisana została przystępnym językiem, tak, że nie zwracamy uwagi na odpływające rozdziały. Nagle treść rozpływa się w obrazach, makabryczne sceny przemykają tuż obok uduchowionych. Światy mieszają się ze sobą i już nie jesteśmy pewni, czy ten, kto stoi obok nas żyje, czy tylko przyszedł w odwiedziny? A może i my jesteśmy już tylko nicością?