Ed Vulliamy: Niech Polacy lepiej przeczytają Biblię!
"Za każdym razem, gdy podejmuje się temat obozów w Omarskiej, Trnopolje i masakry w Srebrenicy, słyszę kontrargument, że przecież w Europie był dżihad. Chwila, dżihad w Europie? Gówno prawda" – Ed Vulliamy, laureat nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, opowiada Michałowi Hernesowi o swojej książce „Wojna umarła, niech żyje wojna”.
"Za każdym razem, gdy podejmuje się temat obozów w Omarsku, Trnopolje i masakry w Srebrenicy, słyszę kontrargument, że przecież w Europie był dżihad. Chwila, dżihad w Europie? Gówno prawda" – Ed Vulliamy , laureat nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, opowiada Michałowi Hernesowi o swojej książce „Wojna umarła, niech żyje wojna” .
Ed Vulliamy (ur. 1954) miał mieć spotkanie autorskie w Polsce podczas meczu Polska- Irlandia Północna. Usłyszał argument, że osoby czytające książki niekoniecznie oglądają mecze. „Jak to? Wszyscy będą go oglądać!” – odparł i wywalczył wcześniejszą godzinę. Brytyjski pisarz i dziennikarz jest typem wojownika, który całe życie walczy z kłamstwem i niesprawiedliwością. Był korespondentem "The Observer" w Stanach Zjednoczonych oraz "The Guardian" we Włoszech. W 1996 roku jako pierwszy dziennikarz w historii zeznawał w Międzynarodowym Trybunale Karnym dla byłej Jugosławii. Wierzy, że zeznawanie w sprawach związanych z łamaniem prawa humanitarnego jest obowiązkiem dziennikarzy, i prowadzi liczne wykłady na ten temat. Jest laureatem prestiżowych nagród, m.in. James Cameron Award, Amnesty International Media Award i dwukrotnie International Reporter of the Year Award. Za książkę „Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy” otrzymał w 2013 roku nagrodę im.
Ryszarda Kapuścińskiego. Nam opowiada o książce „Wojna umarła, niech żyje wojna”, ale również tym, czy piłka nożna jest w stanie zmienić świat.
Na zdjęciu: Ed Vulliamy
(img|616911|center)
Micha**ł Hernes: Kocha pan ludzi?
Ed Vulliamy: Nie bardzo. To trudne pytanie i bardzo ci za nie dziękuję.
To mo**że kocha pan planetę Ziemia?
Moja miłość do niej jest powodem, dla którego mam spore zastrzeżenia względem ludzkiej rasy. Po poznaniu prawdy o koszmarze, jaki miał miejsce w Bośni jestem, mówiąc szczerze, rozpieprzony, a zarazem poruszony odwagą i poczuciem humoru dobrych ludzi, którzy przeżyli tortury i upokorzenia. Oni są o wiele ciekawsi niż osoby ich torturujące. To niemożliwe, żebym po tych wszystkich przeżyciach w Bośni i Meksyku wrócił do kapitalistycznego i hedonistycznego Londynu, którego jedynym językiem są pieniądze, a jedynym obranym przez niego kierunkiem jest technologia prowadząca do wyobcowania. To niemożliwe, żeby naszła mnie wówczas refleksja, że boskie światło jest we wszystkich ludzkich istotach. Jezus, Budda, Mojżesz czy Mahomet mówili przepiękne rzeczy i uwielbiam ich czytać, ale nie wierzę w to, co głosili, choć bardzo bym chciał. Nie sądzę, by boskie światło mieli w sobie ludzie, którzy dokonali takich rzeczy w obozie Omarska i w mieście Srebrenicy. Nie sądzę, żeby mieli go w sobie wysoko postawieni pracownicy
koncernów naftowych niszczący naszą planetę. Oni są kupą gówna. Jeśli mam w sobie wiarę w coś duchowego i mistycznego, dostrzegam to w niektórych gatunkach ptaków, które co roku wracają do tego samego drzewa w Senegalu, bo widzą pola magnetyczne. Dla mnie kryje się w tym coś niebiańskiego. Rodzaj ludzki jest zaś bardzo egoistyczny. Jesteśmy jedynym gatunkiem przyczyniającym się do zniszczenia naszego środowiska z pełną tego świadomością. Ptaki i wilki tego nie robią. Powinniśmy zadać sobie pytanie, kim jesteśmy. Moja książka, „Wojna umarła, niech żyje wojna”, opowiada o Bośni i Hercegowinie, o specyficznej grupie osób, z których większość przetrwała obozy koncentracyjne, ale chciałbym, żeby była czytana jako opowieść o uniwersalnym i ponadczasowym uchodźcy. Ludzie opuszczają Syrię z tego samego powodu, dla którego opuszczano Bośnię, ale też Polskę w 1945 roku, szukając bezpieczniejszego miejsca do życia. Rodzaj ludzki postępuje tak od początku świata. Część osób opuszczających Afrykę wierzy w fantazje o
kapitalistycznym raju i marzą o tym, że staną się Didierem Drogbą, będą jeździli szybkimi autami i nosili eleganckie stroje zaprojektowane przez Victorię Beckham. Z drugiej strony coś czuję, że większość z nich wie, co złego się stanie, kiedy skończą się zapasy wody i ziemia stanie się jałowa, nie mogąc ofiarować nam jedzenia. To nastąpi bardzo szybko. Uwielbiam historie o Adamie i Ewie, choć w nią nie wierzę. Oni jako pierwsi wyruszyli w wędrówkę po Afryce. Jesteśmy we właściwym miejscu do prowadzenia tej rozmowy. Polska ma w sobie rebeliancką duszę. Patrząc na wasze dzieje, odnoszę wrażenie, że macie powody ku temu, by okazywać współczucie ludziom, którzy uciekają przed płonącymi wioskami i żołnierzami.
Wielu Polaków ma inne zdanie na ten temat.
Byłoby wspaniale, gdyby Polacy potrafili ujrzeć w uchodźcach samych siebie i gdyby rząd słuchał uważniej, co mówił na ten temat papież Franciszek. Polacy twierdzą, że są katolikami, a nie chcą przyjąć uchodźców do swoich domów. Niech poczytają Biblię i posłuchają papieża. Ja to zrobiłem i jego stanowisko w tej sprawie jest dla mnie dość jasne. Oczywiście nie jestem głupcem i wiem, że nie da się przyjąć wszystkich. Wstyd się przyznać, ale nie należę do tych, którzy zaprosili do siebie Syryjczyków, ale to niewiarygodne i zaskakujące, że są tacy ludzie, chociażby małe rodziny z przedmieść angielskich miasteczek. To mali święci. Jezus powiedziałby im: „Bóg z wami, podążacie wyznaczoną przeze mnie drogą”.
Jak wspominałem, moja książka o Bośni opowiada o konkretnych ludziach, ale też o uniwersalnych tematach - uchodźcach i rozproszeniu. Jestem Irlandczykiem i mój naród jest rozproszony, podobnie jak Armeńczycy, Żydzi, Bośniacy, Syryjczycy, Kurdowie i Palestyńczycy. Wszystkie te narody są rozsiane po świecie. Polacy nigdy nie doświadczyli tego na aż tak dużą skalę, ale historia nie oszczędzała twojego kraju i to dla mnie zaskakujące, że polski rząd tego nie rozumie. Wierzę, że polscy obywatele mają tego świadomość.
Nie wszyscy, a polski ko*śció*ł jest podzielony.
To bardzo dziwne. Jestem katolikiem etnicznym, ale nie praktykującym i powtórzę: ich szef z Watykanu bardzo jasno wyraził swoje stanowisko na ten temat w czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych, kiedy mówił o Meksykanach, Gwatemalczykach i obywatelach Salwadoru, a także na wyspie Lebsos, gdy mówił o Syryjczykach i Afrykańczykach. Czy nie powinni okazywać im wszystkim współczucia?
Na zdjęciu: papież Franciszek w Waszyngtonie, 2015
(img|665045|center)
Hannah Arendt powiedzia**ła, że kocha świat, choć po Holokauście minęło sporo czasu, zanim się z nim pogodziła.
Zmierzam w przeciwnym kierunku. Kiedy miałem długie włosy i słuchałem Jimiego Hendrixa i Boba Dylana, bliski był mi wielki fragment piosenki Joni Mitchell: „Jesteśmy gwiezdnym pyłem. Jesteśmy ze złota. I musimy powrócić do ogrodu”. Wierzyłem w to wszystko, w pokój i miłość, ale teraz bliższy jest mi Samuel Beckett.
Czeka pan na Godota?**
Który nigdy nie przychodzi. W mojej książce o Bośni powinien się znaleźć cytat ze „Szczęśliwych dni” Becketta: „Czasami wszystko jest już za mną: wszystko zrobiłam, wszystko powiedziałam i przyszykowałam się na noc, a dzień wcale się jeszcze nie kończy, daleko mu jeszcze do końca, bardzo daleko”. Uchodźcy, którzy przetrwali wojenne piekło, żyją w stanie zawieszenia na przedmieściach Hamburga, Londynu, albo w amerykańskich gettach w Saint Louis. To interesujące, że wielu mężczyzn po tego rodzaju traumie zostaje kierowcami ciężarówek na długich dystansach, bo nie chcą rozmawiać z ludźmi i przyznać, że żyją nigdzie, pośród pustki na ziemi niczyjej.
Hannah Arendt powiedzia**ła, że wszyscy przybywamy na ten świat jako obcy.
To bardzo beckettowskie zdanie i prawdopodobnie jest prawdą. A jednak niektórzy z nas rodzą się z silnym poczuciem własnej tożsamości. Bardzo mocno odczuwają to Bośniacy. Wielu z nich powróciło po latach do ojczyzny, żeby wybudować domy na zgliszczach tych, które zostały kiedyś doszczętnie zniszczone. Co roku odwiedzają te miejsca latem, przybywając z całego świata, i piją wspólnie piwo. Ich dzieci poznają się tam i wchodzą w związki małżeńskie. Ma to miejsce wewnątrz tak jakby jednej wioski, ale między dziewczyną ze Szwajcarii i chłopakiem z Saint Louis. Jest w tym coś szalonego, a zarazem gorzkiego. Zainteresowanie Hannah Arendt tym pokłosiem Shoah i procesem Eichmanna jest przykładem nie uciekania od bolesnej przeszłości.
W „Wojna umar*ła, niech żyje wojna” przywołał pan cytat z Waltera Benjamina: *„Ka*żdy obraz przeszłości, który tera*źniejszość odrzuci jako dla niej nieistotny, może bezpowrotnie zniknąć”.
To wspaniałe słowa i zgadzam się z nimi, ale w mojej książce opowiadam o ludziach, którzy nie chcą się rozliczyć z tym, co się im przydarzyło. Bardzo dobrze, że ta książka ukazała się w Polsce. W Bośni jej nie opublikowano, Bośniacy nie chcą poznać bolesnej prawdy.
Na zdjęciu: muzułmanie na cmentarzu w Srebrenicy w 20. rocznicę masakry dokonanej przez bośniackich Serbów
(img|665046|center)
Jak Japo**ńczycy.
Dokładnie. Hannah Arendt pisała o Żydach rozliczających się z historią i z ich punktu widzenia opowiadała o Eichmannie. Bośniacy nie wiedzą, co myśleć o zbrodniarzach wojennych, bo nie mają swojej historii. To dziwna mieszkanka milczenia, ignorancji, usprawiedliwień, negacji i wykrętów. Bardzo często przywoływany jest argument, że obie strony są winne w takim samym stopniu. To prawda, ale Francuzi stawiali opór niemieckim okupantom. Co z tego? Zbombardowanie Drezna przez Brytyjczyków nie było konieczne i to niewybaczalne, ale wszyscy wiemy, przez kogo się to zaczęło - przez Adolfa Hitlera. Nie wiem, czy żołnierze AK robili Niemcom okropne rzeczy w czasie powstania, ale nawet jeśli, to co z tego? Jest wspaniała scena w jednym z polskich filmów, w którym powstańcy patrząc na niemieckich więźniów uświadamiają sobie, że to przecież zwykli ludzie, tacy sami jak oni. Jestem przekonany, że wykonywali wyroki na niemieckich więźniach, ale - do cholery - co z tego? Nie było pomysłem Polaków, żeby zniszczyć ich
stolicę. Za każdym razem, gdy podejmuje się temat obozów w Omarska, Trnopolje i masakry w Srebrenicy, słyszę kontrargument, że przecież w Europie był dżihad. Chwila, dżihad w Europie? G...o prawda. Jedną z najzabawniejszych rzeczy w czasie wojny są dowcipny. Wojna potrafi być na swój sposób bardzo zabawna. Jeden z żartów traktuje o przedstawicielu organizacji charytatywnej z Arabii Saudyjskiej, który narzeka na lotnisku, jak to w Bośni było okropnie. Kolega przytakuje mu, że faktycznie sytuacja militarna w tym kraju pozostawiała wiele do życzenia. Tamten odparł, że okropne było to, że jego muzułmańscy bracia przez cały dzień proponowali mu brandy i kiełbaski. Przy całym szacunku dla wierzących muzułmanów, to nie wina Bośniaków.
W „Wojna umarła, niech żyje wojna” opisałem historię Kemala Pervanića, byłego więźnia obozu Omarska, który opowiadał, że często myślał o pociągach pełnych Żydów i o ludziach, którzy transportowali ich do komór gazowych. Kemal powiedział o jego oprawcach: „Oni nas znali. To byli nasi nauczyciele. Graliśmy razem w piłkę nożną i piliśmy piwo”. Oprawcy wiedzieli, że tacy z nich dżichadziści jak z Roberta Lewandowskiego. Gdy sąsiad zabija sąsiada, mamy do czynienia z intymną makabrą. Najbardziej przerażająca scena w mojej książce traktuje o tym, jak strażnik zmusił więźnia, żeby zjadł genitalia drugiego więźnia. Przez lata oprawca był jego najlepszym przyjacielem. Co się, kurwa, wyprawia z tym światem? Nie wiem. W mojej książce zadaję pytania, ale nie udzielam na nie odpowiedzi. Długo nie byłem pewien, jakiego słowa powinienem używać, gdy mówię o bośniackich obozach, zestawiając je z Holokaustem. Skonsultowałem to z prezesem Komisji Sumienia w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, prosząc o pomoc w znalezieniu słowa,
który nie wyolbrzymiałby tego, co się stało w Bośni, ale też nie umniejszałby Shoah. Uznałem, że najwłaściwsze będzie słowo „echo”.
Mo**że nadzieja dla świata jest w piłce nożnej, na przykład w reprezentacji Bośni?
To niesamowita sprawa. Trudno wytłumaczyć komuś, kto nie interesuje się piłką, jak ważny dla bośniackiej diaspory jest Edin Džeko. W „Wojna umarła…” umieściłem cudowny fragment o chłopcu o imieniu Emir, który przetrwał Srebrenicę, bo w wieku 8 lat przebrał się za dziewczynkę, żeby uniknąć śmierci. Opowiedział mi, że kiedy Džeko strzela gola, strzela go zarazem każdy bośniacki uchodźca na świecie. Emir uważa również, że futbol jest środkowym palcem, który Bośniacy pokazują światu. Bośniacka federacja piłkarska jest popieprzona, ale ta drużyna na boisku to jedyna instytucja w kraju, która prawidłowo funkcjonuje, choć grają w niej Chorwat Boris Pandža , Boszniak z Vlasenicy Vedad Ibisević i Serb Edin Džeko. Kiedyś oglądałem mecz Bośnia-Litwa w serbskim Sarajewie i w pierwszej połowie Serbowie kibicowali Litwinom, krzycząc, żeby pokonali tych muzułmańskich Cyganów. Gdy było jasne, że Bośnia wygra, kibice zmienili nastawienie i odetchnęli z ulgą. To smutne, że Serbowie duszą w sobie to, co u nich najlepsze. Džeko
jest człowiekiem z ich okolic, ale to dla nich pieprzony cygański muzułmanin.
Na zdjęciu: Edin Džeko
(img|665047|center)
Dwa lata temu był taki moment, gdy wydawało się, że te groteskowe konflikty się zakończą i Bośniacy wreszcie dojrzeją. Przyczyniły się do tego trzy rzeczy: powodzie, podczas których ludzie pomagali sobie niezależnie od pochodzenia, a także protesty przeciwko prywatyzacji i sukces piłkarskiej reprezentacji. Niestety, trzy tygodnie po wyborach i powróciły podziały wynikające z nonsensownego nacjonalizmu.
Czy wierzy pan, **że możemy nauczyć się czegoś dzięki piłki nożnej?
(Śmiech) Tak. Są tacy, którzy twierdzą, że piłka nożna jest kwintesencją nacjonalizmu, ale jestem ciekaw, co myśli francuski skinhead, kiedy śpiewa Marsyliankę na cześć drużyny, w której grają zawodnicy o afrykańskich korzeniach. Jean - Marie Le Pen powiedział kiedyś, że to wstyd, że drużyna narodowa nie jest odzwierciedleniem francuskiego narodu. Francuski kadrowicz Lilian Thuram popisał się taką oto ripostą: „Dotarliśmy do finału mistrzostw świata. To więcej, niż ty kiedykolwiek zrobiłeś dla kraju”. Reprezentacja Francji to przykład dobrze funkcjonującego europejskiego systemu.
Przypominała mi się inna historia. Kiedy byłem w konwoju jeden z Serbów uświadomił sobie, że ja i mój kolega jesteśmy dziennikarzami. Był pijany, mierzył do nas z broni, a ja w myślach żegnałem się już ze światem. Nagle dostrzegłem, że ten Serb jest fanem Crveny Zvezdy Belgrad. Powiedziałem koledze z Reutersa, że rok temu widziałem, jak zdobyli puchar Europy. Tamten człowiek mieszkał w górach, Crvena Zvezda to była dla niego odległa planeta, ale oglądał jej mecze w telewizji. Zapytał się mnie podekscytowany, czy naprawdę byłem na meczu. Odparłem, że tak i że był bardzo ekscytujący, choć był to jeden z najnudniejszych finałów w historii. Zapytałem go, czy mogę sobie pójść i odpowiedział, że jak najbardziej. Ta opowieść jest szalona i jakby żywcem wzięta z Samuela Becketta. Kiedy zaś w Bagdadzie chciałem obejrzeć mecz Juventusu Turyn, spotkałem żebrzącego chłopaka w koszulce tej drużyny. Dzieciak wiedział wszystko o włoskim zespole, kojarzył nawet nazwiska z odległej przeszłości takie jak Platini i Boniek. Gdy
jednak zapytałem go, ile ma lat, odparł, że nie wie. Pewnie są tacy, którzy uznają tę anegdotę za smutną, ale dla mnie to zabawne, że chłopak z Iraku nie wie czegoś takiego, a ma taką wiedzę o piłce nożnej.
Swoj*ą drogą to by było ciekawe, gdyby reprezentacja Polski była kiedyś r*ównie wielonarodowa jak kadra Francji czy Niemiec.
Dopóki wasz rząd będzie tak katolicki, to nie nastąpi. Jeśli stanie się inaczej, ciekawe jak skinheadzi zareagują na arabskiego chłopaka strzelającego gola dla Polski w meczu z Rosją.
Obstawiam, *że jako wielki fan piłki nożnej bardzo lubi pan *„Wojn**ę futbolową” Ryszarda Kapuścińskiego.
Tak, była tematem rozmowy podczas jedynego spotkania z Kapuścińskim, w jakim miałem okazję uczestniczyć w połowie lat 80. Byłem wtedy młodym chłopakiem, który wstydził się odezwać, a poszedłem na spotkanie z "większym-niż-życie" reporterem, na które przyszło także sporo "większych-niż-życie" Amerykanów, którzy nie wiedzą, jak być nieśmiałymi. Jeden z nich powiedział: „Co to za głupi sposób na rozpoczęcie wojny!”. Kapuściński zaśmiał się i odparł: „Podaj mi powody, dla których twój kraj rozpoczyna wojny. Prawdopodobnie futbol nie jest wcale taką złą przyczyną. Przynajmniej ta opowieść została oparta na faktach”. Powiedział to przed wojną w Iraku, która była zbudowana na kłamstwie.
Na zdjęciu: Ryszard Kapuściński
(img|616912|center)
Książka jest znakomita. Opowiada o absurdzie wojny wywołanej przez mecz piłki nożnej, a jednocześnie są w niej niesamowite sceny pokazujące bezsens wojny. Chociażby niezapomniany fragment traktujący o ciele młodego chłopca, nikt nie wie, kto i dlaczego go zabił. To jedno z arcydzieł antywojennego reportażu, który staram się uprawiać. To raporty z piekła składane w taki sam sposób, w jaki robi to reporter wojenny, ale podążając inną drogą. Chodzi w nich o to, by skłonić czytelników do innych wniosków niż te, do których można dojść, czytając reportaże korespondentów wojennych. Kapuściński nigdy nie zaliczał się do tego grona ludzi, którzy chcieli być jak żołnierze. Reportaże wojenne przyciągają wiele osób, które lubią wojnę. W Londynie jest klub dla korespondentów wojennych, gdzie lubi się pokazywać wielu nudziarzy i pieprzonych kierowników. Tymczasem Kapuściński opowiadał bardziej o współczuciu niż militaryzmie.
Jak *p*an.
Jestem jednym z jego uczniów. Gdybyśmy byli orkiestrą, Kapuściński by nią dyrygował. Gdybyśmy byli partyzancką organizacją, którą w pewnym sensie jesteśmy, byłby naszym komendantem.
W kontrowersyjnej biografii „Kapu**ściński Non Fiction” Artur Domosławski zadał między innymi pytanie, czy temu komendantowi nie zdarzało się koloryzować.
Nie mnie to oceniać, bo nie byłem tam. Podobnie jak Domosławski. W Polsce dyskutuje się o tym, czy w reportażach powinno się robić jednego bohatera z trzech postaci. Nigdy bym tak nie postąpił.
To z**ła droga?
Mówiąc szczerze, mam z tym problem. Z drugiej strony fikcja wzorowana na rzeczywistości, np. utwory Emila Zoli albo Charlesa Dickensa, to najwspanialsze przykłady literatury, ale napisanej w formie fikcji. Dickens nigdy nie mówił, że spotkał Davida Coperfielda, a Zola nigdy nie twierdził, że Germinal jest prawdziwym mężczyzną. To byłoby dziwne, gdyby Zola nagle oświadczył, że jest dziennikarzem piszącym reportaże. Nie okłamuję czytelników. W „Wojna umarła…” opisałem Fikreta Alića, bohatera słynnego zdjęcia z „drutem kolczastym”. Przez 15 lat był alkoholikiem, zmagał się z depresją i rozmawiał tylko z drzewami. Teraz to jeden z najbardziej dowcipnych ludzi, jakich znam. Zapytany, jakim cudem przetrwał cały ten koszmar, odpowiedział, że udało mu się to, ponieważ potrafi się śmiać. Wspaniała odpowiedź. Dla porównania wydawało się, że z jego bratem przez te 15 lat było wszystko w porządku, ale potem podupadł na zdrowiu psychicznym. Nie dałoby się z nich zrobić jednej postaci. Moja książka jest próbą zgłębienia
narracji tych, którzy przeżyli tortury, okaleczenia, żałobę, gwałty i koszmary związane z utratą bliskich, których ciała zaginęły, nie mogą więc zostać pochowani. Konkluzją jest jej brak. Nie ma instrukcji obsługi dla ocalonych. Jest tyle sposobów na przetrwanie i nie przetrwanie, ile istnieje osób starających się to zrobić. Wracając do twojego pytania, za bezskuteczne uważam łączenie kilku osób w jedną postać. Ich historie bywają tak niewiarygodne, że nie ma takiej potrzeby.
Na zdjęciu: młody cywil wcielony do bośniackiego oddziału, 1992
(img|665048|center)
Czasem s*ą osoby, które nie wierz*ą w te opowieści.
Niestety, świat jest dziwny w tak popieprzony sposób, że nie musisz niczego wymyślać. Kto by wymyślił to, co aktualnie dzieje się w Syrii? Nie ma potrzeby, że użyję angielskiego powiedzenia, pozłocić lilię, skoro już została pozłocona. W ten sposób bym przedobrzył. Wiem, że toczy się debata dotycząca polskiego reportażu. Z jednej strony masz amerykańską szkołę pisania newsów, która przypomina jedzenie krakersów bez masła i wody. To nie do zniesienia, bo oferuje coś suchego, bezdusznego i nudnego. W sposobie, w jaki piszą Amerykanie nie możesz poczuć ludzkiej duszy. Zdarzają się, rzecz jasna, wyjątki od reguły. Jon Lee Anderson to najlepszy dziennikarz na świecie. Z kolei polski reportaż utrzymany jest w trochę barokowym stylu, a autorzy sami dopuszczają to, że Bolek jest kompilacją pięciu osób, których historie wykorzystano,żeby go wykreować. Powtórzę: to nie jest szczere. Nie będę jednak debatował nad tym, czy Ryszard Kapuściński postępował w ten sposób, bo mnie tam nie było. On tam był, to mistrz w tej
branży i wierzę w to, co mówił.
Z drugiej strony kiedy zaczyna si**ę pisać, wszystko staje się fikcją.
Nie wiem. Umieściłem siebie w książce o Bośni, żeby czytelnicy bardziej wczuli się w ten koszmar. Wierzę, że głosy osób, których opisałem, zostały wiernie i uczciwie sportretowane, bo jeśli nie, książka jest porażką. Nie chciałem jej napisać. Nie chciałem, żeby Bośnia zdominowała 25 lat z mojego życia. Tak się po prostu stało. Za każdym razem, gdy próbuję od niej uciec, znów mnie znajduje. Ta wojna to był temat tabu. Nie mówiło się o uchodźcach, którzy zaginęli, zgromadzeni i rozbici po całym świecie. Nie napisałem tej książki, by umieścić się w centrum wydarzeń, tylko by dać im dojść do głosu, bo zostali uciszeni przez kłamstwa, negacje i wymówki przestępców z powodów, których wciąż nie rozumiem. Ta wojna to było dla ludzi zbyt wiele. W czasie jej trwania ludzie zbytnio się nią nie przejmowali. To dziwne, że zbrodnia na taką skalę może mieć miejsce tak blisko Wenecji przez trzy pieprzone lata i wszyscy udają, że to się dzieje po drugiej stronie księżyca.
To niewiarygodne, **że tak wspaniałe umysły jak Noam Chomsky czy dramaturg Harold Pinter negowali prawdziwość tych zdarzeń.
To groteskowe. Nie wiem, co mam myśleć o ich dyletanckim i burżuazyjnym sprzeciwie. Wielokrotnie pisałem do Chomskiego, który oskarżył mnie o sfabrykowanie nie tego, o czym wspominałeś wcześniej, tylko obozów koncentracyjnych. Prosiłem go, by dostarczył na to dowody, ale nigdy mi nie odpisał. Jeśli to wymyśliliśmy, czyje ciała leżą w masowych grobach? Jeden z ocalonych napisał do niego: „Panie profesorze, od wielu lat mam wrażenie, że mój tata i moi bracia nie żyją zamordowani w Srebrenicy. Jeśli ma pan jakieś informacje dowodzące, że się mylę, będę bardzo wdzięczny”. To szatańska gra z żałobą i bólem ludzi, którzy są bezbronni i bezsilni.
(img|665049|center)
W swojej ksi*ążce zacytował pan Lukę Karadića, który twierdził, że za masakrę w Bośni odpowiadają Francuzi, którzy chcieli zwalić winę na Serb*ów.
Dlaczego francuska armia miałaby zabić osiem tysięcy mężczyzn i chłopców? Nie mam pojęcia. To historyczna pornografia. Internet pełen jest toksycznej pornografii zatruwającej ludzkie dusze, która coraz bardziej się rozprzestrzenia. Nawet teraz wielu Serbów i Bośniaków przeżywa wielkie traumy związane z utratą rodzin albo wspomnieniach o gwałtach, a nagle ktoś mówi, że to zostało zmyślone. Sentymenty reporterów są nieistotne wobec wpływu, jaki ma na nich ta diaboliczna gra. To doprowadza ich do szaleństwa. Gdy z nimi rozmawiałem, zdarzało się, że nie potrafili znaleźć słów na opisanie tego, co miało miejsce.
Chyba strac**ę szacunek dla Harolda Pintera.
Pewnego razu wybrałem się na wydarzenie mające na celu wsparcie i obronę pisarzy siedzących w więzieniach. Zapytałem organizatorów, że skoro Pinter wspiera tę pieprzoną inicjatywę, dlaczego jednocześnie popiera masakrę w Srebrenicy i Slobodana Milośevića? Dlaczego popierał ludobójstwo? O co mu, kurwa, chodziło?
Rozmawiał: Michał Hernes