Bycie wnukiem Alberta Camusa, pisarza już klasycznego, dla wielu co prawda autora tylko jednej książki, to na pewno wielkie obciążenie psychiczne. Od takiego „odgałęzienia” rodu, wymaga się od razu wybitnego kunsztu literackiego, kolejnego rozbryzgu wyobraźni, szczytującej fabuły i fascynujących postaci. Na to liczą wszyscy, tym bardziej, gdy owo „odgałęzienie” samo i bez przymusu, zabiera się za pisanie. Niestety, David Camus, który tym razem występuje w ostatnio chyba najmodniejszym stylu, czyli powieści historycznej z okresu wypraw krzyżowych, nie ofiarował nam Dżumy, lecz przepis na to jak rozłożyć fabułę na „łopatki”.
Oto mamy Jerozolimę, Tę Po Trzykroć Świętą. Tą samą, która od prawie dziewięćdziesięciu lat jest w rękach niewiernych. Jerozolimę, na którą znowu spadną miecze i poleje się krew. Miasto, które z głównego bohatera przerodzi się także w tło przeróżnych wydarzeń. Wydarzeń, pośród których, z powodu tego, iż trafiliśmy na autora, który usilnie chce nam od razu opowiedzieć o wszystkim, od razu się zgubimy. I choć mamić on będzie naszą wyobraźnię dżinami, czarodziejami, uzdrawiającymi relikwiami, to w rzeczywistości... nie znajdziemy tutaj w końcu niczego, poza „powtórką z rozrywki”.
Nie łatwe jest zachowanie prawdy historycznej jako tła dla powieści na poły sensacyjnej, ale także i aktora, to zrozumiałe. Jednak zupełnie nie da się znieść autora, który tej prawdy chce wtłoczyć w czytelnika aż nadto. Jeden z historyków niedawno tłumaczył, iż historię trzeba opisywać tak, jakby się tam było, bez dat, ale za to zawsze w sposób taki, jakbyśmy pisali dla kogoś. Nie dla siebie. Ta opowieść zaś zdaje się być aż nazbyt popisem historycznym, osobistą walką o dzieło wiekopomne, by przełknąć jej kontynuację. Z tych wielu poplątanych dróg, dobrych wyłącznie dla wytrwałych masochistów literackich i to dodatkowo uwielbiających ten okres historyczny, może jednak ktoś znajdzie coś dla siebie? Może uraczy go los Krzyża, związanych z nim legend, może postara się nałapać dżinów do lamp, czy też stanąć oko w oko z Saladynem czy Morgennesem? Może to jest pomysł na tę powieść, by po prostu wybrać sobie jednego bohatera i tylko poprzez jego losy, poznawać ten świat? W końcu przecież świat wspaniały, ale
też ten, który po tylekroć sprzedawany ostatnio w najróżniejszych odsłonach, że aż nudny... Pierwszy tom tej trylogii, dla mnie pozostanie także ostatnim...