Dziwaczniejsze i dziwaczniejsze. Recenzja "Paper Girls"
Zdając sobie sprawę, że nikogo to nie obchodzi, na przekór zdrowemu rozsądkowi i z premedytacją powracam na potrzeby niniejszego tekstu pamięcią do lat dziecinnych i komputera Timex, na którym bodaj po raz pierwszy w życiu grałem w grę. Ale nie napomykam o tym tylko po to, żeby dobić do obligatoryjnego limitu znaków klasycznym wodolejstwem, bo ciągnącą się tyle już lat przygodę rozpocząłem od "Paperboya", istnej epopei o codzienności chłopaka rozdającego gazety na prostej jak drut ulicy i muszącego zmagać się ze złośliwościami losu uosabianymi przez smutnych śmieciarzy i zgryźliwych sąsiadów.
Rzecz jasna gra ta ma z opisywanym komiksem tyle wspólnego, co tytuł, lecz ten wspominkowy akapit jest poniekąd usprawiedliwiony, bo odnosi się do dziecięcego sentymentu w równym stopniu, co "Paper Girls". Nie znaczy to, że to pozycja dla najmłodszych, bynajmniej, raczej dla tych, którzy dwadzieścia lat temu przejażdżkę na rowerze po osiedlu przedkładali nad próbę przejścia kolejnego etapu "Paperboya". Ale nazwać komiks Briana K. Vaughana, bodaj jednego z najlepszych obecnie scenarzystów na rynku, autora wydawanych także i u nas "Sagi" oraz "Y: Ostatniego z mężczyzn", nostalgicznym wypadem byłoby cokolwiek nieuczciwe. Problem tylko w tym, że nie znajduję innego, odpowiedniejszego słowa.
Dla sporej rzeszy czytelniczej braci niemożność prostej klasyfikacji rzeczonego tytułu nie byłaby żadnym minusem, przeciwnie, szczególnie że jestem w sporej mniejszości, której "Paper Girls" nie zachwyciły. Znając inne dzieła Vaughana dopuszczam jednak możliwość – ba, owe domniemanie graniczy z pewnością – że to scenariuszowe rozpasanie służy nakreśleniu mięsistego świata i wyrazistej intrygi, która jednak w pierwszym zeszycie przedstawiona jest raczej jako zbiór pytań bez odpowiedzi. Pytań, dodajmy, nieszczególnie zajmujących. Bo o ile tytułowa grupka rozwożących gazety przyjaciółek reprezentujących klasyczne dla nastoletniej grupy rówieśniczej osobowości, do których dołącza nowicjuszka, jest faktycznie sympatyczna i ma się ochotę z dziewczynami spędzić te pół godzinki potrzebne na przeczytanie komiksu, o tyle mętna (póki co) fabuła, zamiast pozostać na drugim planie i dać dzieciakom trochę miejsca, goni jak szalona. Dość powiedzieć, że mamy tu podróże w czasie, dziwaczne istoty z jeszcze dziwaczniejszych miejsc i ogólną konfuzję, co przysłania aspekt obyczajowy komiksu, praktycznie nieistniejący. Aż chciałoby się miejscami wrzucić niższy bieg, bo nagromadzenie atrakcji potrafi człowieka przytłoczyć.
Ale Vaughan ma u mnie na tyle duży kredyt zaufania, że sięgnę nawet nie tyle po drugi, co i po trzeci tom "Papier Girls", zostanę z serią do ostatniej strony, traktując tę przeszło setkę stron niczym preludium do prawdziwego trzęsienia ziemi, jakie Amerykanin niechybnie szykuje.
Bartek Czartoryski