„A więc Bo nie został spłodzony podczas chłodnej letniej nocy w żółtej renówce piątce, na przednim siedzeniu koło kierowcy. Nie po mnie ma brodę, która sterczy nieco do przodu...” A jednak przecież jest do mnie tak bardzo podobny. Choć nie, to po niej ma oczy. Po zmarłej dziesięć lat temu matce... ale czyja to broda, czyje palce i włosy? To nie jest moje dziecko. Nie ma niczego z tego, którego uznawał przez tyle lat za ojca. Nie jest moim synem, choć to ja go wychowałem. Ale w takim bądź razie, kto jest jego ojcem? Kto sprawił, że ta niewyobrażalnie cudowna istota zdradziła? Kto ją do tego zmusił? Piękną Ellen, żonę Armina, matkę Bo. Oto opowieść przywołująca pewien z greckich mitów. Mit o Edypie, choć w rzeczywistości jest opisem zmagania się ojca z tym, co nieuchronne, niemożliwe do odwrócenia, z utratą boskości, którą sam nadał małżonce. Z jej czystością, jej idealnością. Teraz, gdy nagle Armin w końcu postanawia po dziesięciu latach znów założyć rodzinę, dowiaduje się, że jest bezpłodny. Nie będzie
mógł mieć dzieci. Co gorsza, zawsze był. Zespół Klinefeltera nie jest chorobą, która przechodzi, czy też ustępuje na chwilę. Bo na pewno nie jest jego synem. Jednak jak mu to powiedzieć i czy w ogóle? Jak odnaleźć prawdziwego ojca, gdy widzi się go w każdym mężczyźnie?
Ojciec i ojciec. Dylemat moralny, kłębowisko pytań, brak czystych odpowiedzi, poszukiwanie ojca, to wszystko wygląda początkowo jak choroba, opętanie. Nic dziwnego, iż w końcu Armin kończy z butelką w ręku. Nie przyjmuje pomocy od ukochanej, która pragnie z nim żyć, nie rozumie, że jego syn jest na tyle dorosły, by znieść wszystko. Nie chce zrozumieć, nie chce zmian... Wypieszczona przez niego samego miłość, idealna kobieta i uczucie do niej, życie, nagle wszystko się wali. Wyniesiona na ołtarz Ellen staje się zdrajczynią. A przeszłość Armina farsą. Nie może teraz tak po prostu zaczynać od nowa, u boku innej, którą przecież też kocha. Głośny huk pękających idei, może zagłuszyć tylko prawda. Prawda rozdzierająca, nieprawdopodobna.
Oto historia ojca, który w rzeczywistości nim nie jest, ale poczuwa się do tej roli. W końcu wychował Bo, kocha go. Dlatego prędzej sam skaże się na upadek moralny, będzie cierpiał w samotności, byle tylko nie zniszczyć idealnego obrazu matki w oczach młodego mężczyzny, jej syna. W jego opowieści romans miesza się z kryminałem, a zaskoczenie na końcu jest bezsprzeczne. Sama historia zaś wciąga, jest tak pełna, że fabuła przelewa się poprzez strony. Ale też pozostawia pytania. O to, czym jest rodzicielstwo i kto może się nazywać ojcem? Dawca spermy, czy ten, który w to nowe życie włożył całe swoje serce? Czy istotne jest podobieństwo zewnętrzne, wspólnota krwi, czy też raczej umysłów? Czy należy dzielić się wątpliwościami, czy też cierpieć z cudzymi tajemnicami? Jakże trudno być człowiekiem, który popełnia przecież błędy. Jak trudno być ojcem, ale i synem...