Dokonał jednego z najgłośniejszych morderstw XX wieku. Nigdy nie wyjawił swojego imienia
W przypadku większości głośnych zamachów organizowanych przez sowiecki wywiad tożsamość bezpośredniego sprawcy pozostaje tajemnicą. Z morderstwem Lwa Trockiego – największego wroga Stalina – było inaczej.
Zamach przeprowadził Hiszpan Ramón Mercader. Zakonspirowany agent NKWD spędził dwa lata, infiltrując otoczenie Lwa Trockiego przebywającego na wygnaniu w Meksyku. Mężczyzna podawał się za lewicowego dziennikarza, dla osiągnięcia celu rozkochał w sobie nawet bliską współpracownicę wyznaczonego celu.
Wreszcie 20 sierpnia 1940 roku Mercader – występujący pod fałszywym nazwiskiem Frank Jacson – został sam na sam z Trockim w jego gabinecie.
Gdy zwycięzca rewolucji październikowej, bez którego nigdy nie powstałby Związek Sowiecki, pogrążył się w lekturze, Marcader wyciągnął z ukrycia czekan do lodu i zadał nim silny cios głowę. Dzień później Trocki już nie żył.
Zgniótł mnie jak kartkę papieru
Mercader, ciężko pobity przez ochroniarzy Trockiego, dochodził do siebie w sali tego samego szpitala, w którym zespół lekarzy i pielęgniarek bezskutecznie walczył o życie ofiary.
Przed policją nie wyznał swojej prawdziwej tożsamości, a tylko kolejny pseudonim. Stale utrzymywał, że działał z pobudek osobistych. W składanych zeznaniach twierdził, że zabity przez niego działacz komunistyczny – człowiek "ogarnięty wyłącznie nienawiścią i pragnieniem zemsty" – "zniszczył jego naturę i uczucia", "zgniótł go jak kartkę papieru" i popchnął go swoim odrażającym zachowaniem do zbrodni.
Brutalna śmierć Lwa Trockiego. Wróg Stalina spodziewał się najgorszego
Dwadzieścia lat za kratami
Przed sądem Mercader mógł się spodziewać najsurowszego wyroku. Nie zmienił jednak raz przyjętej linii. Nie prosił też o łaskę i nie zgodził się zdradzić czegokolwiek, co mogłoby naprowadzić śledczych na trop mocodawców – a więc Kremla.
"Stał beznamiętnie, gdy sędzia skazał go na dwadzieścia lat więzienia", pisze Robert Service na kartach książki "Trotsky. A Biography". "Po wyroku okazał się zaś modelowym więźniem. Nikomu jednak nigdy nie wyjawił, na czyj rozkaz działał. Milczał, nawet gdy stało się wiadomym, że tak naprawdę nazywa się Ramón Mercader".
W więzieniu Mercaderowi zapewniano więcej niż godziwe warunki. W celi miał dywan, gniazdko elektryczne, a nawet prywatne radio. Od "tajemniczego dobroczyńcy" otrzymywał co miesiąc 100 dolarów. Zajmował się, za zgodą władz, naprawą elektroniki, dorabiając na tym dodatkowe pieniądze.
Wiem, że czeka na mnie
Plan zorganizowania ucieczki Marcadera, poważnie rozważany przez sowiecki wywiad, nie został wdrożony w życie. Z kolei prośby o przedterminowe zwolnienie każdorazowo spotykały się z odmowami.
Morderca Trockiego odsiedział cały wyrok. Na wolności znalazł się dopiero pod koniec 1960 roku. Jego dalsze losy nie były znane opinii publicznej. Jak pisze Robert Service, dopiero wiele lat później "okazało się, że został przetransportowany do Moskwy, gdzie w tajemnicy otrzymał powitanie godne bohatera, a także awans na generała KGB".
Mercader nie odnalazł się jednak w nowej rzeczywistości. Po jakimś czasie przeprowadził się na Kubę. Zmarł w Hawanie 18 października 1978 roku. Przyczyną był rak płuc. Podobno przed śmiercią powiedział: "Zawsze to słyszę. Zawsze słyszę jego krzyk. Wiem, że czeka na mnie po drugiej stronie". Podobno.
Grzegorz Kantecki – historyk, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego.