Jest wiele osób, które chomikują swoje wspomnienia. Zapisują je w grubych, pięknie oprawionych zeszytach. Minione wydarzenia nabierają powagi czasu, obrastają w piórka, dojrzewają. Wtedy ten czy ów otwiera swe zapiski i w samotności, choć niekoniecznie, odczytuje i pożywia się przeszłością. Odnoszę nieodparte wrażenie, że podobnie było z Goldim Ewy Kuryluk. Chomik, alter ego autorki, zbierał do swej torby przez lata różne przedmioty, był uczestnikiem istotnych wydarzeń. Podobnie Ewunia chowała w sobie obrazy z dzieciństwa, niedopowiedzenia, by pewnego dnia do nich powrócić. Wypełnić niedomówienia treścią, rozwikłać rodzinne tajemnice i dojrzeć do tego, by stanąć ze światem twarzą w twarz i powiedzieć: „Taka jestem. Oto moja historia”.
Goldi to osiemnasty utwór w dorobku Pani Ewy, zawierający osiemnaście rozdziałów i ukazujący wiele ważnych aspektów historii XX wieku w zderzeniu z codziennością rodziny Kuryluk. Pod zabawnymi, wielokrotnie stylizowanymi na infantylny język, tytułami kolejnych rozdziałów kryje się spora dawka bólu, cierpienia i trudu. Przy całej sympatii jaką czytelnik żywi w trakcie lektury do ojca Ewy, zderzamy się z tym, że był on zarówno w służbie AL, jak i AK. Z kolei matka Mia (Miriam) Kuryluk – twórcza pisarsko, utalentowana muzycznie, po wojennych koszmarach grożących obozów i bestialstwie Niemców ma problemy z własną psychiką. Brat – miły, zabawny i inteligentny chłopak, po śmierci ojca zapada na schizofrenię, by już nigdy nie powrócić do normalnego stanu.
Wspomnienia i tajemnice rodzinne wyzierające spoza kart tej książki, która operuje prostym, dziecięcym językiem i mimo wszystko dużym optymizmem, zmuszają czytelnika do refleksji nad historią i jej wpływem na pokolenie powojenne. Tak jak mały chomik Goldi pedałował dzielnie na rowerku i „wysłuchiwał” Łapki (Karola Kuryluka – redaktora m.in. lwowskich „Sygnałów”, jak i „Odrodzenia”, a także szefa PWN-u oraz pierwszego polskiego ambasadora w Wiedniu), tak Ewunia w tej książce zwraca się do ojca. W tych opowieściach i wspomnieniach przebija przede wszystkim ogromny szacunek do ojca, przywiązanie i miłość. W zasadzie cała książka Kuryluk jest przepełniona dużym szacunkiem do rodziny.
Mnóstwo tutaj dziecięcej prostoty, choć tematy poważne i zahaczające o politykę, ufności oraz kojarzącego się z franciszkańskim umiłowaniem zwierząt i przyrody podejściem do świata. Właściwie w Goldim świat zwierząt i ludzki uzupełniają się i przenikają na każdym kroku. Chomik jeździ na rowerze, staje się gońcem w „Odrodzeniu”, Zaza odgrywa funkcję powiernicy smutków, a rodzina Kuryluk zwraca się do siebie zwierzęcymi pseudonimami (Karol – Łapka, Piotruś – Krab, Ewa – Kangór, Mia – Gurcia). I w zasadzie byłaby to zwykła opowiastka o wyrywku z dzieciństwa. Jednak dzięki pojawiającym się tutaj datom, wydarzeniom i nazwiskom, Goldi staje się też małą historią minionego wieku. Jak trafnie zauważają wydawcy jest ona „opowiedziana od dołu i od podszewki”. Znajdziemy w niej towarzysza Mołotowa zachwycającego się umiejętnościami chomika Goldiego, Rafała Glücksmanna, który dyskutuje z panną Ewunią oraz kilka innych znanych nazwisk, które zniknęły z życia rodziny Kuryluk wraz ze śmiercią Karola.
Najważniejszy jednak dla mnie w tej książce jest niezmordowany optymizm, szacunek rodzinny i upór, by nie poddać się historii i by poznać swoją tożsamość. Ewie Kuryluk udało się. Po 38 latach życia dowiedziała się, ze jej matka była Żydówką. Po śmierci ojca została poinformowana, że miał dwoistą przeszłość zbrojną. Wreszcie, co najważniejsze, miała odwagę odchomikować swoje wspomnienia, dojrzeć do kroku wyjawienia być może niezbyt wygodnych kart historii własnej rodziny.
Dla mnie Goldi to piękna, dojrzała literatura, ukazująca historię rodziny na tle wydarzeń XX wieku. Odkryte kolejne karty przeszłości. I tylko szkoda, że Pani Ewie nie udało się otrzymać za Goldiego Nike 2005.