Trwa ładowanie...
recenzja
31-08-2015 12:32

Dochodzenie w starym dobrym stylu

Dochodzenie w starym dobrym styluŹródło: Inne
dotdwi0
dotdwi0

Jeśli się trochę pomyszkuje po blogach i serwisach czytelniczych, można zauważyć dość spektakularne, choć może jeszcze nie powszechne zjawisko: miłośnicy zagadek kryminalnych zaczynają mieć dość historii należących do jednego z najpopularniejszych podgatunków tego rodzaju literatury – thrillerów o psychopatycznych przestępcach, wskutek jakiejś zadawnionej traumy nałogowo mordujących przedstawicieli jakiejś określonej subpopulacji (szczupłe blondynki, homoseksualnych sportowców, wdowy po sześćdziesiątce, byłych pracowników takiej a takiej firmy, czarnoskóre prostytutki etc.), a wraz z nimi także ich papużki, koty i psy – których autorzy więcej czasu i inwencji poświęcają na barwne opisy obrażeń zadawanych ofiarom, niż na skonstruowanie porządnej intrygi.

Rozpowszechnienie się tego rodzaju schematu przypisywano narastaniu u czytelników, zobojętniałych wskutek notorycznego oglądania scen przemocy w telewizji, prasie i internecie, potrzeby mocniejszych wrażeń. Ale co ma począć ten, kto takiej potrzeby nie odczuwa? Poprzestać na bogatym co prawda, lecz przecież skończonym zbiorze powieści i opowiadań kryminalnych nobliwej pary brytyjskich klasyków, Sir Arthura Conan Doyle’a i Lady Agathy Christie? Albo na peerelowskich kryminałach milicyjnych? Czy dzisiaj w ogóle można napisać powieść sensacyjną/kryminalną bez litrów krwi, wyrafinowanych narzędzi tortur i sterty okrutnie zmasakrowanych zwłok?

Okazuje się, że zdarzają się jeszcze autorzy, którym się to udaje. I to nawet w Stanach, ojczyźnie literackich maniakalnych morderców. Na przykład Karen Dionne, pisarka, która rozpoczęła swoją karierę w wieku, powiedzmy, średnim, by po garstce opowiadań i dwóch ekothrillerach opublikować „Dochodzenie: Na styku”, powieść inspirowaną scenariuszem serialu „The Killing” [tego amerykańskiego, u nas noszącego tytuł „Dochodzenie” i znacznie mniej znanego, niż wersja duńska; postaciom głównych bohaterów tej ostatniej, Sarah Lund i Jana Meyera, odpowiadają w nim Sarah Linden i Stephen Holder]. W serialu Linden i Holder działają razem; powieść Dionne cofa czas, by opowiedzieć o początkach ich wspólnej pracy.

Policjantów w Seattle i zatrudniających ich komórek organizacyjnych jest dosyć, by ci dwoje mogli się nigdy nie spotkać albo co najwyżej mgliście kojarzyć, że tę drugą twarz parę razy widzieli gdzieś w korytarzu. I może tak by właśnie było, gdyby nie pewien zbieg okoliczności… Holder, tajny agent biura szeryfa okręgowego, w przebraniu inwigiluje środowisko producentów i dealerów narkotyków w jednej z peryferyjnych dzielnic. Nagle przyczepą zamieszkaną przez chemika o podejrzanej reputacji wstrząsa wybuch; płomienie już zaczynają ogarniać auto, w którym – dla bezpieczeństwa – nieszczęsny wytwórca „mety” zamknął synka. Holder odgrywa lokalnego bohatera, z narażeniem własnego zdrowia ratując malca, i czym prędzej znika, by nie napatoczyć się na kolegów po fachu, którzy przyjadą badać scenę zdarzenia. A ci znajdują więcej, niż ciężko poparzoną ofiarę wybuchu: w sąsiedniej przyczepie spoczywają zwłoki zastrzelonego mężczyzny. Równocześnie w innej dzielnicy znalezione zostaje ciało denata, którego pozbawiono życia
w identyczny sposób. Może to przypadek, ale detektywi z wydziału zabójstw muszą przeanalizować wszystkie możliwości. Znów będą zarywać wieczory i noce, choć im się to nie wcale uśmiecha: Sarah samotnie wychowuje nastoletniego syna i próbuje sobie ułożyć życie z nowym mężczyzną, John niepokoi się o zdrowie żony, właśnie oczekującej narodzin trzeciego dziecka, a poza tym dręczy go pamięć o młodszej siostrze, której nie zdołał sprowadzić ze złej drogi. Prowadzone przez nich dochodzenia wkrótce połączą się w jedno, a wtedy odkryją, że po ich stronie jest także ktoś, kto życie osiedla przyczep poznał od środka i może dostarczyć informacji przydatnych w śledztwie. Zanim jednak dotrą do sedna sprawy, będzie ich czekało jeszcze kilka niespodzianek i dramatyczny wyścig z czasem…

dotdwi0

Stary, dobry schemat, jak się okazuje, sprawdza się i w naszej niesytej wrażeń epoce. Nie trzeba szokować czytelnika detalicznymi opisami ścian usmarowanych krwią i wnętrzności wyglądających przez rany; jest trup, więc jest morderstwo, a skoro tak, jest szukanie motywu zbrodni, potem osób, które mogłyby taki motyw mieć, wreszcie tropienie tej spośród nich, która najlepiej pasuje do układanki. Życie prywatne policjantów jest obecne w tle, lecz nie dominuje nad wątkiem śledztwa, a kiedy jeden z nich wdaje się w romans, oszczędzone nam zostają szczegółowe relacje z jego łóżkowych perypetii. Akcja toczy się wartko i zawiera odpowiednią dozę zaskoczeń, nie przekraczających w żadnym miejscu granic prawdopodobieństwa. Całości dopełnia ładny, żywy język, udatnie oddany w polskim przekładzie [jedyna rzecz, do której można by się przyczepić, to dołączenie tłumaczki do grona tych, którzy upierają się przy nazywaniu przedsionka/poczekalni angielskim mianem „lobby”; pod względem słownikowym ten zabieg nie jest
niepoprawny, lecz „lobby” ma w naszym języku zgoła inną pojemność znaczeniową, czyż nie lepiej więc wprowadzać bohaterów do jednego z powyższych pomieszczeń, względnie dobrze już zakorzenionego w polszczyźnie „hallu”?]. Zakończywszy taką lekturę, od razu nabiera się ochoty na ciąg dalszy, lecz na ten pewnie trzeba będzie jakiś czas poczekać...

dotdwi0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dotdwi0