Od wielu lat interesuję się historią III Rzeszy, zbieram również wspomnienia włodarzy, oficerów oraz zwykłych, szarych ludzi, którzy dali się porwać nazistowskiej machinie propagandowej. Usiłuję zrozumieć działanie mechanizmu fascynacji, bezgranicznego podporządkowania się woli fuhrera przez z pozoru silnych, inteligentnych ludzi. Różnie próbowali się usprawiedliwiać - od wyświechtanego stwierdzenia: „ja tylko wykonywałem rozkazy”, poprzez „w zasadzie byłem antynazistą”, dość charakterystyczną jest również postawa: „przecież nic nie wiedziałem o jakichkolwiek zbrodniach”. Być może działa tutaj swoisty odruch obronny, wszak najłatwiej zrobić z siebie bezwolną ofiarę i wzruszeniem ramion zrzucić z barków ponure wyrzuty sumienia.
Traudl Junge, autorka wspomnień Z Hitlerem do końca, z początku również wyszła z założenia, że skoro nie miała pojęcia o zbrodniach Hitlera, to nie może mieć sobie nic do zarzucenia. Dopiero wiele lat po wojnie przyszła smutna refleksja, że nic nie wiedziała o hekatombie, ponieważ... nie chciała o niej wiedzieć. Nazistowska ideologia była jej zupełnie obojętna, postrzegała ją w sposób ograniczony i wąski - tak, by zachować jak najlepsze samopoczucie pogrążając się w wygodnej obojętności. Zaiste, życie w błogiej niewiedzy u boku dobrego pracodawcy było jako takim sposobem na przetrwanie wojny. W wieku 22 lat naiwna dziewczyna, do której uśmiechnął się los, została osobistą sekretarką Adolfa Hitlera. Od tego czasu stale mu towarzyszyła, trwała przy nim w chwilach triumfu i wraz z nim przeżywała gorycz porażki. Fuhrer był dla Traudl jak dobry wujek – ciepły, opiekuńczy, zapewniający poczucie bezpieczeństwa, skromny, uprzejmy, miły... Gdy opadała ta dobroduszna maska, stawał się wodzem, ogarniętym manią
wielkości megalomanem, okrutnym i bezwzględnym. Obydwa oblicza Hitlera jednakowo fascynowały jego osobistą sekretarkę, była urzeczona bijącą odeń nadludzką mocą. Z rozbrajającą szczerością wyznała, że fuhrerowi dali się omotać mądrzejsi od niej ludzie, którzy wychodzili z gabinetu wodza jak zahipnotyzowani, niepewni swoich racji, bezwolni. Aby wyzwolić się od wpływu Hitlera Traudl potrzebowała całkowitego załamania, szoku, kiedy 30 kwietnia 1945 roku, wśród charakterystycznego zapachu gorzkich migdałów, poczuła doń nienawiść i wściekłość. Była zła za tę pustkę i bezradność, z jaką pozostawił swoich zdezorientowanych podopiecznych.
Zanim jednak to się stało, przez blisko trzy lata żyła u boku nazistowskiego dyktatora. W swych wspomnieniach bardzo interesująco opisała ówczesne losy w Wilczym Szańcu, Berghofie oraz w berlińskim bunkrze, którego mieszkańcy przemierzali ponure korytarze niczym potępieńcy czekający na nieuchronny koniec. Przez owe trzy lata poznała osoby wszelakiego autoramentu – wystarczy wymienić choćby Martina Bormanna, Hermana Goeringa czy Josepha Goebbelsa, brała udział w poważnych dyskursach i towarzyskich pogawędkach prowadzonych między ludźmi, przed którymi drżał wówczas cały świat. Poznała ich zupełnie z innej strony, może dlatego tak ciężko było dostrzec jej tkwiące w nich zło i fanatyzm. Wszak dostrzec je, znaczyło zagłuszyć głos nakazujący bezgranicznie wierzyć i nie zauważać rzeczywistości – a przecież ów głos był taki uwodzicielski i kuszący... Poczucie winy i żal przyszło dużo później, gdy wreszcie Traudl dojrzała do krytycznego spojrzenia na swoje dotychczasowe życie. Dopiero wówczas padły znamienne
słowa: „Dziś jest mi żal podwójnie: ludzi zamordowanych przez narodowych socjalistów i dziewczyny Traudl Humps, której zabrakło pewności siebie i odwagi, żeby we właściwym momencie sprzeciwić się”.
Jak sama autorka nadmienia we wstępie, książka Z Hitlerem do końca nie jest ani próbą usprawiedliwienia się, ani też swoistą spowiedzią. To raczej próba pogodzenia się z samą sobą, zrozumienia siebie. Jej życiową dewizą stał się cytat z dziennika Reinera Kunza: „Nie możemy post factum poprawić naszych życiorysów, musimy z nimi żyć. Ale możemy poprawić samych siebie”. Z Hitlerem do końca jest więc również próbą poprawienia siebie, uświadomienia czytelnikowi, jak łatwo było ulec fascynacji masowemu mordercy i jak trudno ze świadomością owej fascynacji żyć.
Wspomnienia Junge składają się z dwóch części. Pierwszą zaczęła pisać w 1947 roku, ostatecznie jednak manuskrypt nie został opublikowany – cechuje się zupełnym brakiem obiektywizmu, dystansu, bezmyślnością i infantylną naiwnością autorki; sama Junge była wstrząśnięta i zawstydzona, gdy po wielu latach przeczytała jego fragmenty. Druga część, napisana po rozmowach z Melissą Muller, zawiera już inne spojrzenie na Hitlera, pełne krytycyzmu i dystansu. Dwie Trauld, dwie perspektywy i jedno tłamszone przez wiele lat sumienie – czy warto poznać ich historię? Moim zdaniem bezsprzecznie tak, choćby dlatego, że „po to się przyszło na świat, żeby zmieniać się ucząc”. A trzeba przyznać, że wspomnienia Junge mogą nas wiele nauczyć – choćby tego, jak łatwo jest ulec manipulacji i zdusić poczucie winy. Kolejnym ciekawym aspektem - zarówno książki, jak i nakręconego m.in. na jej podstawie świetnego „Upadku” - jest to, że ukazują nazistów jako zwykłych ludzi.
Z wielu produkcji można było się dowiedzieć, że są oni co najmniej zdehumanizowanymi robotami posiadającymi IQ niedorozwiniętego pantofelka. Tymczasem okazuje się, że nie były to ani cyborgi, ani demony zła, ani nawet diabły w ludzkiej skórze, należeli zaś do jakże nam znajomego gatunku Homo sapiens. Hitler potrafił być dowcipny, szarmancki, nieśmiały, niezwykle uprzejmy i czarujący, pełen ciepła i pogody ducha – uświadomienie sobie tego faktu jest chyba najbardziej przerażające. Myślę, że Z Hitlerem do końca to interesująca lektura nie tylko dla badaczy ludzkiej psychiki – wspomnienia przyjęć w Kwaterze Głównej, arcyciekawa relacja z 20 lipca 1944 roku, gdy dokonano zamachu na fuhrera, czy opisy ostatnich chwil w berlińskim bunkrze mogą również dostarczyć wielu interesujących informacji badaczom burzliwej historii III Rzeszy.