„Każda nowa powieść to nowe wyzwanie, nowa scena, którą trzeba wypełnić postaciami i wydarzeniami” – tak napisała Mary Higgins Clark w „Podziękowaniach” na pierwszych stronach książki Noc jest moją porą. To jedno zdanie odzwierciedla, jak wielkim wyzwaniem jest książka, jeśli tylko autorowi zależy na czymś więcej niż ujrzenie swojego nazwiska wśród średniej jakości zbiorów małej księgarni, do której w zasadzie nikt nie zagląda. Tym większy jest sprawdzian, jeśli wcześniej wydana książka okazała się bestsellerem. Mary Higgins Clark napisała sporo książek, doliczyłam się prawie dwudziestu (a pewnie to i tak nie wszystkie), o żadnej wcześniej nie słyszałam. Może to świadczy o tym, że nie jest zbyt popularną pisarką, a może to po prostu moje dyletanctwo daje o sobie znać. Nie jestem wielką znawczynią literatury, nie uważam się za eksperta w tej dziedzinie, ale wiem, kiedy mnie coś interesuje, a kiedy nie.
Główna bohaterka książki Noc jest moją porą to znana pisarka i historyk w jednej osobie, Jean Sheridan. W dwudziestą rocznicę ukończenia szkoły ma miejsce uroczysty zjazd całej klasy, do której, poza Jean, uczęszczało sporo dzieci, które jako dorośli ludzie osiągnęły ogromny sukces. Atmosfera uroczystości zostaje zakłócona najpierw przez śmierć jednej z koleżanek, a potem przez tajemnicze zniknięcie kolejnej. Tymczasem Jean zaczyna otrzymywać tajemnicze faksy od kogoś, kto poznał jej wielki sekret. Kryminał pełną parą. Czy dobry? Z całą pewnością mogę powiedzieć, że tak. Może nie jest najlepszy, który czytałam, ale napisany precyzyjnie, bez żadnych merytorycznych uchybień, które często zdarzają się pisarzom takiego rodzaju literatury. Przedstawione przez autorkę sylwetki osób biorących udział w zjeździe wskazują nam, że każdy z nich może być odpowiedzialny za zdarzenia, które mają miejsce. Za każdym razem, kiedy już nabieramy pewności, że dokładnie wiemy, kto jest winny, pisarka tak prowadzi akcję, że
wszystko nabiera innych barw i kieruje naszą uwagę na zupełnie kogo innego, wcześniej w ogóle nie branego pod uwagę. I gdy już czekamy tylko na potwierdzenie swojej tezy o zabójcy, znów dzieje się coś, co zupełnie nie zgadza się z naszymi domysłami. Dopiero ostatnie strony dają nam rozwiązanie i nagle wszystko okazuje się tak oczywiste, że sami siebie pytamy, jak to możliwe, że od razu się nie domyśliliśmy. Jest to wielka zaleta tej książki, bo przecież nie po to czytamy kryminał, żeby z góry wiedzieć, kto jest winnym. Mary Higgins Clark serwuje nam niezłą gimnastykę umysłową, co powoduje, że ciężko oderwać się od lektury. Polecam szczególnie tym, którzy chcą sprawdzić swoje umiejętności detektywistyczne.