Trwa ładowanie...
recenzja
12-11-2015 11:38

Dno i dwa metry mułu

Dno i dwa metry mułuŹródło: Inne
d1g1glk
d1g1glk

Tak w skrócie można określić najnowszą powieść autorki serii „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Czwarta część (lub też indywidualny twór, trudno powiedzieć), „Grey”, będąca spojrzeniem na historię oczami Christiana, obnaża wszystkie mankamenty trylogii i nie pozostawia złudzeń, że jest to jedno z najdziwniejszych literackich objawień ostatnich lat. Bo oto za książkami, w których wszystko jest po prostu słabe, począwszy od strony technicznej, poprzez konstrukcję bohaterów, aż po fabułę, stoi ogromny sukces wydawniczy, tysiące pozytywnych recenzji, głośna ekranizacja kinowa i wciąż żywe i, wydaje się, szczere zachwyty. Gdzie tu logika?

Historię, jak zostało powiedziane, przedstawia Christian Grey, postać enigmatyczna, charyzmatyczna, będąca fantazją wielu kobiet na całym świecie, a przynajmniej tak można było o tym bohaterze powiedzieć po pierwszej części serii. Im dalej, tym gorzej – Grey stał się przewidywalny, „popieprzony na pięćdziesiąt sposobów” w bardzo płytki sposób, ot, coraz bardziej wyglądał po prostu na niewyżytego erotomana o osobliwych zachciankach, bez żadnych głębszych cech osobowości, aż w końcu w trzeciej części autorka odarła go totalnie z całej jego „szarości”. Nic ciekawego, nic przyciągającego. Najnowsza powieść James nadal nie wnosi totalnie nic, co byłoby nowe, niewiadome, niepoznane. Grey jest, jaki jest i jaki był, banalny do bólu, piękny, bogaty, niby zepsuty, ale nie ma to już znaczenia, jego skłonności zna każdy, a jego przemyślenia nic nie wnoszą, nie stanowią o jego lepszym poznaniu. Zaletą powieści, jeśli już silić się na znalezienie jakiejkolwiek, jest fakt, że jest ona pozbawiona przemyśleń Any Steele.
Żadnych „Och, mój Szary”, „O święty Barnabo” etc., żadnych przegadanych i płytkich refleksji z jej strony, żadnych miałkich wywodów i ciągłych wahań. Ale za to nadrabia Christian… I to by było na tyle.

Język, a co za tym idzie, styl powieści, nadal pozostaje koszmarem. Być może to wina kiepskiego tłumaczenia, choć bardziej prawdopodobne jest to, że autorka jest po prostu pozbawiona talentu, wyczucia i swego rodzaju językowej ogłady, nie udoskonaliła charakteru swojego pisania od czasu „Nowego oblicza Greya”. Sceny seksu – bo one, jak wiadomo, są motorem całej powieści, pozbawione są jakiegokolwiek smaku i klimatu. James nadal myli chamską pornografię z subtelną erotyką, którą czytałoby się z prawdziwą przyjemnością. I choć wiadomo, że w całej historii Greya chodzi o seks w stylu BDSM, to jednak można było stworzyć w takim klimacie mistrzowskie dzieło, pobudzające każde zmysły, wywołujące autentyczne podniecenie. Ale cóż, zabrakło elementarnej wiedzy, dobrego warsztatu, wyczucia, stylu. A może i chęci, bo w końcu sukces i tak był murowany. Ale co bardziej wyczulonym, wrażliwym i wymagającym czytelnikom pozostaje niesmak, znużenie i opadające na hasło „fiutkowski” libido.

Po co w ogóle powieść została napisana? Powiela tyle scen, tyle faktów i schematów z poprzednich części, jest tak koszmarnie wtórna, że w zasadzie pozbawiona zupełnie sensu. Nic nie zaskakuje, nikt nie okazał się inny niż można było się spodziewać. Autorka dedykuje książkę tym czytelnikom, „którzy o nią prosili... i prosili... i prosili... i prosili” Czyżby? Czy faktycznie o taki – nazwijmy to – remake po liftingu ktokolwiek mógłby prosić? Czy po trzech ciężkostrawnych tomach, w których wszystko jest jasne i rażące jak słońce, czeka się na kolejny, wymuszony, napisany równie kiepsko, o treści nie mającej żadnej wartość i kompletnie nic nie wnoszącej w postrzeganie całej historii? Może prosił wydawca – wszak szkoda pozbawiać pióra kury, która znosi, o losie, złote jajka... Ale owa dedykacja brzmi niemal jak obraza. Ciężko powieść czytać, ciężej lubić, a już absurdem byłoby czekanie na kolejną .

d1g1glk

Za sukcesem powieści stoi bowiem mistrzowski marketing, o wiele silniejszy niż grono wielbicieli kiepskiej literatury. Więc kto tak usilnie prosił o kolejną część…? Grupa odbiorców powieści James nadal pozostaje zagadką. Były głosy, że to „porno dla mamusiek”, czym oburzyły się wszystkie „mamuśki”. Młodzież...? Mężczyźni, marzący o byciu Greyem…? Znudzone mężatki? Singielki? Trudno powiedzieć. Bo o ile są tacy, którzy – o zgrozo – z pełnym przekonaniem powiedzą, że to najlepsze książki, jakie w życiu czytali (pytanie, czy to ci sami, którzy czytają jedną książkę rocznie?), tak są też ci, którzy z założenia po nie nie sięgną. Jest też grono, które „czytało z ciekawości”, podzielone na tych zafascynowanych i – cóż - przerażonych tym, że takie coś mogło odnieść sukces. Niby zawsze jest tak, że ile ludzi, tyle opinii. Nie mniej, w przypadku serii o Greyu, chyba lepiej myśleć, że fascynacja książkami wynika ze świetnego PR niż z gustów literackich...

d1g1glk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1g1glk