Dług radosnego oddania, czyli dzieje wspólnoty nie tylko rodzinnej
Nazwisko Borysa Pasternaka znane jest zarówno miłośnikom literatury rosyjskiej, jak też wszystkim, którzy zetknęli się z historią literackiej nagrody Nobla, i najpewniej także tym, którzy widzieli jedną lub drugą ekranizację Doktora Żywago (jeśli nawet nie skłoniło ich to do przeczytania pierwowzoru, musieli wszak zwrócić uwagę na postać jego autora). Nazwisko Olgi Frejdenberg, zanim zobaczyliśmy je na okładce tego tomu, mogło coś mówić co najwyżej specjalistom z dość wąskich dziedzin humanistyki, i to pod warunkiem, że nie odtrącali oni automatycznie całego dorobku naukowców publikujących w niesławnych czasach ZSRR. Kim zatem była ta zagadkowa kobieta i co ją łączyło z jednym z pięciu rosyjskich noblistów w dziedzinie literatury?
Odpowiedź na pierwsze pytanie jest prosta: Pasternak i Frejdenberg byli bliskimi krewnymi – matka Olgi i ojciec Borysa byli rodzeństwem – i do tego rówieśnikami (ich daty urodzenia dzieliło ledwie kilka tygodni). Jeśli chodzi o drugie… odpowiedź na nie zdobywamy przez cały czas lektury tych ponad czterystu stron korespondencji obojga (gwoli dokładności należy dodać, że tom zawiera także po kilka listów Olgi i Borysa do krewnych i znajomych; ich treść uzupełnia opowiadaną tu historię o dodatkowe szczegóły).
Że było to coś więcej niż zwykła relacja między kuzynostwem, zorientujemy się już po kilku pierwszych epistołach elokwentnych dwudziestolatków. Czyż pisze się do najbardziej nawet lubianej ciotecznej siostry lub brata: „Dług nasz był taki sam, Twój i mój, ten sam dług radosnego oddania; ale tylko ja miałem go spłacać, Ty zaś iść i słuchać, a to było niesprawiedliwe jeszcze z tego powodu: nawet nie wiesz, jak, rosnąc, nadchodziłaś Ty sama jako bardzo, bardzo dawny dług we mnie”, „znajomy zapach związany z poprzednimi przyjazdami i pierwszą muzyką pierwszych jesiennych spotkań z miastem: ten znajomy zapach nakłada na Twoje ‘teraz’ przeszłość, i zaraz ma się ochotę przylgnąć do muzyki i wydrukować się liryczną czcionką” (Borys) – albo: „Czy jestem taka, jaką mnie sobie wyobrażasz, czy inna? Pytasz o to – tak: ja jednak postawiłabym to pytanie, nie czekając na Ciebie. Taka – dlatego że boję się powiedzieć – nie: inna; dlatego, że nie chcę dawać gwarancji i obietnic. Jeśli powiem, że inna, wyzwolę i Ciebie, i
siebie; będzie w tym bowiem coś absolutnego i nie będziesz mógł przykładać do mnie jakiejkolwiek miary, stawiać jakichkolwiek żądań. A być taką – to zbyt heroiczne; znam życie, znam, uwierz mi, dobrze; nie wierz we mnie – oszukam Ciebie; wcześniej czy później, jakimś jednym słowem, nawet milczeniem, dowiodę, że się myliłeś, i sprawię Ci ból – ponieważ nigdy do końca nie urzeczywistnia się to, co upragnione albo pomyślane. I tak drogo trzeba płacić za każdy krok w sobie, wszystko trzeba zdobywać walką – i we wszystko wątpić, wszystkiego pilnować, a pozwolić siebie idealizować, o nie! Na to nie pozwolę: jestem taka, jaka jestem – i chwała Bogu, że mogę dojść do świadomości siebie, poznać swoją miarę; ale nie potrzebuję, by mnie podłużano lub skracano. Obawiam się, że podchodzisz do mnie z jakąś już gotową formą – obojętnie jaką – i chcesz, bym się w nią wpasowała; to błąd, bo, powtarzam, jakiekolwiek stworzyłbyś sobie o mnie wyobrażenie – nie potwierdzę go i kiedyś, gdzieś, zobaczysz jak wystaje to, co nie
zmieściło się w formie. Mogę jedynie ręczyć za to, że nie skurczę się umyślnie, by włazić do niej na siłę, żebyś mógł, po takiej sztuczce, tam mnie zobaczyć.”; „Całuję Ciebie; i jak całuję…” (Olga)? Nie, to coś więcej, to wspólnota zainteresowań, zapatrywań, gustów, to wzajemna fascynacja dusz (może też i ciał, ale o takich rzeczach na początku naszego wieku dobrze wychowana młodzież w listach nie wspominała!), z tego rodzaju, który jeszcze nie daje pewności, czy zechce się przerodzić w miłość, czy w przyjaźń. Boria jest pierwszym i jedynym człowiekiem, który potrafi Olę wyrwać z młodzieńczej alienacji – jak widać, i w rodzinach artystów/intelektualistów zdarza się poczucie osamotnienia! – tak przejmująco przez nią opisywanej: „Wyrosłam zupełnie sama; chciałam mówić, mnie też dręczyły rozmaite pytania – przecież jestem człowiekiem. Ale Rodzice troskliwie zdobywali dla mnie chleb i na tym się skupiali, przyjaciółki były tępe i żyły w innym świecie – a nie miałam nikogo więcej. Byłam zbyt dumna, aby zadawać
pytania Rodzicom, i zbyt ciekawa życia, aby przywyknąć do mentalności koleżanek. (…) I tak oto nauczyłam się nikogo nie pytać i do wszystkiego dochodzić sama. Za bardzo przedtem chciałam mówić i dyskutować, by teraz nie milczeć, a moje próby uzyskania odpowiedzi i znalezienia kogoś, kto świat przeżywa jak ja, były zbyt wyczerpujące, by nie zamknąć się w sobie i w sobie znajdować wszystko, czego nie daje wspólna codzienność”. Ola, czule nazywana przez kuzyna Oluszką, jest zapewne pierwszą osobą, z którą on się dzieli swoimi egzystencjalnymi przemyśleniami i której posyła próby swojej twórczości; jakże wyraziście ujawniają się jego poetyckie skłonności w niektórych ustępach tych listów: „I czy błyskawice czegoś nie inscenizowały? Układały się cierpliwie w chmurach, wkopywały się w nie, trzepotały niczym motyle albo przecierały linię chmur, jakby to była zapotniała, w fantastycznych plamach, szklana weranda. Dmuchnąć białobłękitnym płomieniem, który targał budkami dróżników i wciąż nie trafiał swoimi czarnymi
obgryzionymi nitkami płotów, skrzyń i szlabanów strzegących skrzyżowań w igły szyn, na które trzeba było nawlec te ciągnące się nici.(…) Czy nie inscenizowały czegoś i dzwonki, niczym rudzi pustelnicy odwiedzający stacje: wtedy z poczekalni wybiegali ludzie bez kapeluszy, z podniesionymi kołnierzami, poruszając się dziwnie, a prostokątne wycieczki lamp rozdzielały ten tłum, i w każdej jego części lampy wyganiały cienie pod koła, pod bufory, do wodopoju”!
A jednak stale wydarza się coś, co ich rozdziela: a to jakieś niedopowiedziane nieporozumienie („i nagle, od razu, stanąłeś przede mną, przemówiłeś, zapragnąłeś odpowiedzi” – może nie tylko odpowiedzi, ale i czegoś więcej?), po którym korespondencja ustaje na prawie dwa lata, a to wojna i zaraz po niej rewolucja, to znów jakieś zupełnie banalne względy, które przeszkadzają Oldze w spotkaniu się z kuzynem-przyjacielem mimo jego usilnych nalegań… Fakt, że z Moskwy do Petersburga nie jest blisko, ale przecież trasę tę przemierzają codziennie setki ludzi, a przedstawicielom wolnych zawodów, znacznie łatwiej wsiąść w pociąg i przemierzyć te 650 kilometrów, niż, powiedzmy, hutnikowi i ekspedientce! Może więc ta cała seria przeszkód jest bardziej wyimaginowana, niż rzeczywista? Trudno dokładnie policzyć, ile razy się widzą od czasu, gdy zaczęli do siebie pisać: cztery? pięć? osiem? Na przestrzeni prawie 45 lat to tak czy inaczej niewiele. W ciągu tych lat Olga, przełamując stawiane wówczas kobietom bariery,
nieugięcie dąży do zdobycia wykształcenia akademickiego - co udaje jej się dopiero po rewolucji – robi doktorat, obejmuje katedrę, przeżywa oblężenie Leningradu, traci po kolei ojca, brata i matkę (drugi brat zmarł, gdy była dzieckiem); w życiu jej nie ma żadnego mężczyzny. Borys pisze wiersze, tłumaczy angielskich i niemieckich poetów i dramaturgów, żeni się, rozwodzi, znów żeni, zabiera się do dzieła swego życia – „powieści, przedsięwzięcia całkowicie bezinteresownego i przynoszącego straty, bo nie jest przeznaczone do druku w obecnych warunkach. A nawet więcej, nie piszę go w charakterze dzieła sztuki, chociaż jest w większym sensie beletrystyką niż to, co robiłem wcześniej. Już jednak nie wiem, czy przetrwała na świecie sztuka i co może ona jeszcze znaczyć. Są ludzie, którzy mnie bardzo kochają (bardzo ich niewielu) i moje serce ma u nich dług. Dla nich piszę tę powieść, piszę jak swój długi, ogromny list (…)”.
Oboje doświadczają tego, co było udziałem tak wielkiej rzeszy Rosjan: początkowo wdzięczni nowej władzy za to, że ich żydowskie pochodzenie, a w przypadku
Olgi również i płeć, już nie są przeszkodą w karierze, akceptują ją, a Borys nawet chwali: „im dalej, tym bardziej, nie bacząc na nic, jestem pełen wiary we wszystko, co się u nas robi. Wiele rzeczy zdumiewa swoją dzikością, ale w końcu zadziwia. Bo jednak przy rosyjskich zasobach, które zasadniczo pozostały niezmienione, nigdy nie patrzono tak daleko i godnie, kierując się tak żywymi, zgoła nieinercyjnymi postulatami. Czasami, zwłaszcza gdy jest najtrudniej, wygląda to wszystko subtelnie i mądrze”, jakby zapominając, że zmiana ustroju praktycznie uniemożliwiła mu kontakt z rodzicami i siostrami, przebywającymi w Niemczech. Im dłużej obcują ze zdobyczami rewolucji, tym bardziej sceptycznie patrzą na to, co dzieje się wokół: „Żyliśmy przecież, nawet niezależnie od rewolucji, w czasach ogólnego rozpadu zasadniczych form świadomości, zachwiane zostały wszystkie pożyteczne nawyki i pojęcia, wszystkie typy istotnych umiejętności”. Borys w liście wyraża to jeszcze dość oględnie, ale w dziennikach Olgi sprawy
nazwane są po imieniu: „Żydom odmawia się już wykształcenia, nie przyjmuje na uniwersytety ani na staże doktoranckie. Uniwersytet legł w gruzach. Zwolniono wszystkich głównych profesorów. Dobijanie resztek inteligencji trwa bez przerwy. Ucząca się młodzież, nauczyciele, lekarze, profesorowie są zawaleni wyczerpującą, bezsensowną pracą. Wszystkich zmuszają do nauki, zdawania politycznych egzaminów, wszystkich starców, wszystkie staruchy. (…) Zwolnienia z pracy i wysyłanie na emeryturę skazują uczonych na wrzucenie w niebyt.
(…) Wszędzie, w każdej instytucji, we wszystkich miejscach, śmierdzi podłym intryganctwem (…). To podła, małostkowa wrogość, nienawistne łączenie się w grupy jednych przeciwko drugim, to wyprana z resztek sumienia złośliwość, każąca knuć nieustannie drobne intrygi. To donosy, oszczerstwa, śledzenie, kopanie pod kimś dołków, matactwa, wzbudzanie w jednych nikczemnych uczuć kierowanych pod adresem drugich. Napięte do granic możliwości nerwy i moralne zdziczenie doprowadzają grupę ludzi do wściekłej nienawiści wobec innej grupy, poszczególnego człowieka do podobnego rozbestwienia wobec innego. (…) to naturalny stan ludzi szczutych jeden przeciwko drugiemu, bezradnych, zezwierzęconych, zamkniętych w matni. (…) to alfa i omega naszej polityki”.
Życie w tym systemie wydaje się niemożliwe… ale przecież żyją, i ona, i on, wbrew wszystkiemu – bo, jak zauważa Olga po wysłuchaniu audycji radiowej o Beethovenie, decyduje o tym „nie cnota, nie siła życia, tylko duma człowieka. Człowiek idzie swoją drogą. Pozostaje sobą, bez względu na cokolwiek. Wykonuję swoją pracę, tak jak ją pojmuję. Reszta mnie nie dotyczy. Mogą mnie bić. Dalej jestem człowiekiem”.
Olga nie doczeka już potępienia „kultu jednostki”, który kosztował życie jej rodzonego brata i tylu znajomych, ani opublikowania wspaniałej powieści Borysa – ostatni list do niego pisze pod koniec roku 1954, umiera trochę ponad pół roku później. Ale wcześniej zdąży jeszcze go zapewnić: „Dane Ci jest szczęście nie tylko bycia wielkim, ale i stania się wielkim” – i „kochałam Cię najbardziej na świecie i nie było słów, którymi potrafiłabym wyrazić, jak jestem jednością z Tobą, który mnie scaliłeś, wyraziłeś i zawsze wyrażałeś to we mnie, co nazywa się ludzkim życiem”…
Piękna to i wzruszająca historia, zebrana w listach i urywkach wspominków, której jeśli czegoś brakuje, to nie ze strony samych autorów; może najwyżej trochę szerszego opracowania redakcyjnego, z kalendarium wydarzeń i skrótowym drzewem genealogicznym, żeby łatwiej było zlokalizować w rodzinnej przestrzeni wspominanych w listach krewnych (choć i bez tego widać, że do wstępu wkradły się dwa błędy tego samego gatunku: Augusta Hosiasson była nie przyrodnią, lecz cioteczną siostrą Olgi i Borysa, córką Katarzyny Osipowny Jakobson, z domu Pasternak, i analogicznie Maria Aleksandrowna Markowa była dla Borysa nie przyrodnią, lecz cioteczną siostrą ze strony matki, córką Klary Izidorowny Margulius, z domu Kaufman. Czy to pomyłka autorów wstępu, syna i synowej pisarza, czy tłumacza, trudno dociec, ale tak czy owak – mógł był ją poprawić każdy, kto by się na tyle uważnie wczytał w tekst, by być pewnym, że ani matka, ani ojciec Borysa nie mieli dzieci pozamałżeńskich/ z innych małżeństw, o istnieniu rodzeństwa
przyrodniego nie mogło więc być mowy…). Ten drobny brak w żaden sposób jednak nie eliminuje walorów lektury, po której zakończeniu aż chce się westchnąć: szkoda, że po nas nic takiego nie zostanie, nawet nie dlatego, że nie jesteśmy uczonymi ani światowej sławy literatami, lecz dlatego, że kto dziś pisze listy na papierze?!