Dlaczego nie należy wsadzać języka w gniazdko elektryczne?
Wydawałoby się, że odpowiedź na to pytanie, jest jak najbardziej prosta i zwyczajna, a jednak... Spoglądając na żarzący się drucik żarówki, tudzież nie widząc w nim nic poza nowoczesnym, ultra relaksującym białym światłem mlecznych patyczków, trudno nam wyobrazić sobie, że ma to wszystko wiele wspólnego na przykład z... wypuszczanymi wstydliwie bąkami. I nie tylko. Także z bardzo prostym sposobem na usunięcie z drogi niezbyt lubianego belfra, wyłącznie dzięki trawiastej nawierzchni boiska i niewielkiej „pomocy” z niebios. Nader humanitarnym i nie brudzącym sposobie, a co więcej, na pewno nie do wykrycia przez jakiekolwiek władze. Wszystko to zaś skupia się i krąży wokół zjawiska, które nazwano niegdyś elektrycznością. Czyli mówiąc oględnie, zwyczajnym prądem. Tym co to i płynie i kopie (jak się jęzor wsadzi gdzie nie trzeba), a nawet potrafi zabić. Co jednocześnie sprawia, że działają prawie wszystkie urządzenia i właściwie nie wyobrażamy sobie bez niego życia. A nawet jeżeli jest inaczej, to jesteśmy w
błędzie. Bo czy potraficie wymienić urządzenie, które działa bez prądu? W rzeczywistości może się wam tylko wydawać, że potraficie.
O tym wszystkim i o wielu innych tajemnicach elektryczności (nadzwyczaj niespodziewanych i intrygujących), dowiecie się z książeczki autorstwa Nicka Arnolda, dowcipnie zilustrowanej przez Tony’ego de Saulles. Zabawnie wprowadzającej każdego czytelnika nie tylko w fizyczne, ale też bardziej „namacalne” prawdy o prądzie. Opowiadającej o jego odkrywcach i to nie tylko tych sławnych, jak William Crookes, ale też o Talesie z Miletu, który lubił się bawić bursztynem. Spotkacie tu panów: Greya i Wimshursta, Oersteda, oraz chyba najbardziej sławnego, nie tylko zresztą w tej dziedzinie, speca od kluczyka i sznurka, czyli Benjamina Franklina. Ale elektryczność, to nie tylko ludzie. Okazuje się, że wiele wspólnego z owym zagadnieniem mają niejacy: rekin młot, pszczoła miodna czy grzechotnik, lub mrówka ognista. Sum elektryczny, no i oczywiście my sami. Właściwie po lekturze książeczki, wydaje nam się, że ten niemożliwy do zobaczenia, właściwie dla wielu nieistniejący jako sam, prąd, jest w rzeczywistości zjawiskiem
fascynującym i wzbudzającym wiele entuzjazmu. Którego tak naprawdę nigdy nie można wyłączyć... Uświadamiającym nam, dlaczego gdy gaśnie światło, nagle czujemy się dziwnie spowolnieni, jakby ktoś nam samym wyciągnął wtyczkę! I pomyśleć, że kiedyś, no nie tyle, że nie było, ale nie wykorzystywano?
Książeczki z serii Monstrrrualna erudycja, do której przynależy Wstrząsająca elektryczność, przypominają zgrabną, właściwie już kultową, kreskówkę z francuskiej serii: „Było sobie życie...”. Są zabawną porcją wiedzy, zawsze podaną w pigułce bardzo nasyconej, która natrętnie, a co ważniejsze na stałe, sama wtłacza się nam do głowy. I to niezależnie od wieku, czy „przebiegu” naukowego czytelnika. Uświadamiają, że uczymy się tak naprawdę przez całe życie, ale często przez cały czas nie wiemy, co właściwie mamy pod własnym nosem. Nie wyjaśniając na pewno wszystkiego, bo i po co, dostatecznie sprawnie pobudzają nasze pragnienie wiedzy!