Thrillerami kryminalnymi rządzi dość prosty schemat. Zasiadając do lektury wiemy, że będzie dobry (lub w miarę dobry, albo choćby taki, z którym będziemy sympatyzować) ścigający i zły (albo nieszczęśliwy, zdesperowany, skomplikowany) ścigany. Wyjście poza ten wzór nie jest wskazane, nie chcemy go nawet, wolimy, aby coś interesującego działo się wewnątrz, żeby akcja nas zaskakiwała, żeby postacie onieśmielały lub budziły żywsze pulsowanie krwi w żyłach. Dobrze też jest, jeśli dekoracja, miejsce akcji, było niezwykłe, daje to możliwości pisarzowi prezentacji czegoś jeszcze, poza spodziewanym triumfem dobra, czyli zasłużonego schwytania ściganego.
Bangkok 8 spełnił moje niewyszukane oczekiwania, i to z naddatkiem. Ścigającym jest policjant Królewskiej Tajskiej Policji o trywialnym nazwisku Sonchai Jitpleecheep (uśmiać się można, gdy jego nazwisko przekręcają wszyscy nie-Tajowie występujący w powieści). Burdett stworzył postać niezapomnianą, niby podobną do wszystkich odartych ze złudzeń tropicieli zła klonów Marlowe’a, ale jednocześnie pogłębionych dzięki traumie dzieciństwa i wieku dorastania oraz dziwacznej religijności, będącej nietuzinkowym kierunkowskazem życiowym Sonchaia. Syn tajskiej dziwki i jednego z jej amerykańskich klientów, żołnierza wietnamskiej wojny, ma nieco więcej niż trzydzieści lat, jasne włosy – co w Bangkoku staje się normą tylko w przypadku szaleństwa farbowania ondulacji – buddyzm we krwi, który interpretowany dość radykalnie każe mu być nieprzytomnie uczciwym. Mówiąc wprost – Sonchai jako jedyny w swym tytułowym rewirze ósmym nie bierze. Uczciwość policjanta w Bangkoku jest czymś niesłychanie dziwnym, nawet przełożeni
niepokoją się o stan umysłu swojego podwładnego, wydając mu nieformalne rozkazy dostosowania do normalnego stanu rzeczy, zaś własna matka usiłuje ubliżyć, nazywając syna „moralnym”. Burdett, aby podkreślić odmienność azjatyckiego sposobu myślenia, dodaje Sonchaiowi amerykańską partnerkę z FBI, Kimberly Jones. Przyczyną wtrącenia się Wielkiego Brata zza oceanu w życie prostego gliny z tajlandzkiej metropolii jest morderstwo sierżanta piechoty morskiej, Williama Bradleya, dokonane w wyjątkowo okrutny i azjatycki sposób. Przypadkową ofiarą ewidentnej mafijnej egzekucji staje się również najbliższy przyjaciel Sonchaia i jego duchowy brat, Pichai. Buddyzm głównego bohatera nakazuje mu odnaleźć sprawcę, bez względu na koszty, kłopoty z przełożonymi oraz mocodawców zbrodni, którzy okażą się niezwykle potężni i wpływowi.
Co mnie zauroczyło w Bangkok 8? Zdumiewająca odmienność myślenia Tajów, ich duchowość stanowiąca pomieszanie animizmu, buddyzmu i jawnego obłędu, subtelny a zarazem gorzki humor oraz bogactwo świata, w którym poruszać się musi Sonchai. Gdzieś za maską uprzejmości i uśmiechów tkwią bezlitosne bestie – skorumpowane do szpiku kości, oddające nastoletnie córki do tanich burdeli, skłonne zabić za najmniejsze przewinienie, aby po chwili udać się do buddyjskiego klasztoru i spędzić tygodnie na oczyszczającej medytacji. Uczciwość jest pojęciem zaczerpniętym ze świata Zachodu, niewiele znaczy dla walczących o przetrwanie w wielkomiejskiej dżungli mieszkańców bezpruderyjnego Bangkoku. Logika i dedukcja obce są Sonchaiowi, on woli w poszukiwaniach sprawcy zawierzyć własnemu wnętrzu, medytacji, czasem pomocy duchów. Burdett sprytnie gra na zachodnim micie o wyjątkowej głębi azjatyckiej duchowości, jego bohater wie więcej niż czytelnikowi przekazuje, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, dokąd go śledztwo
zaprowadzi. Dla niego relacje międzyludzkie mają większą wartość informacyjną niż suche fakty wykładane przez agentkę Jones, zresztą na jej biurokratyczną pracę patrzy z lekką wyższością. Biorąc czynny udział Sonchai stara się sprawiać wrażenie stojącego z boku, który i tak swoje wie, niczego udowadniać nie musi, a zbrodniarza pozna wtedy, gdy pierwszy raz go spotka.
Bardzo dobra i przyjemna w odbiorze powieść, świetna rozrywka dla wszystkich, których chwilowo nie stać na wakacje na nieszczęsnej wyspie Phuket bądź wizytę w mieście gigantycznych korków, Krung Thep, przez ludzi z Zachodu zwanego Bangkokiem.