Na wstępie muszę wyznać ze skruchą, że byłam do tej książki, nomen omen, uprzedzona. Czytać ckliwe romansidło dla sfrustrowanych pensjonarek? Szkoda czasu! Tyle ciekawszych, bardziej wartościowych, mniej przewidywalnych książek dookoła, a życie takie krótkie! Dzięki uporowi znajomych, które okrzyknęły mnie profanką, postanowiłam jednak spróbować. I przepadłam. Wprost nie mogłam się oderwać od lektury, dopóki nie dojechałam do ostatniej kropki. Uprzedzenia okazały się całkowicie bezpodstawne. Jest to, a jakże, opowieść o miłości i jej zawiłych meandrach. Jednak, wbrew pozorom, wcale nie przede wszystkim o tym. To również zaskakująco błyskotliwa, zjadliwa i ironiczna satyra na skostniałą mentalność i obyczaje dziewiętnastowiecznego angielskiego ziemiaństwa. W celach demonstracyjnych Austen zaludniła karty powieści postaciami – archetypami. I tak mamy sfrustrowanego acz inteligentnego pana Benneta, któremu poczucie odpowiedzialności nakazuje trwać w nieudanym związku, zapoczątkowanym młodzieńczym
zauroczeniem. Ironia, obojętność i książki to jego schronienia przed rzeczywistością. Kolejny typ reprezentuje pani Bennet, kobieta, której jedyną zaletą była niegdyś uroda, a której wady, takie jak głupota, płytkość i interesowność, upływający czas obnaża coraz to bardziej bezlitośnie. Jej jedynym marzeniem jest dobrze powydawać córki za mąż i zrobić to szybciej i wystawniej niż którakolwiek sąsiadka. Z piątki panien Bennet najstarsza, Jane, wcielenie dobroci, zaczyna niebezpiecznie balansować na granicy staropanieństwa – w końcu ma już 23 lata, a tu męża ani widu ani słychu. Dwie najmłodsze, Kitty i Lidia, puste, płoche i zepsute, zajmują się wyłącznie plotkami i flirtami z kadrą oficerską stacjonującego w pobliskim miasteczku regimentu. Ich podobieństwo do matki trapi ojca, jednak nie na tyle, aby był w stanie przedsięwziąć jakieś kroki zaradcze. Mary, jako jedyna z piątki przeraźliwie brzydka, usiłuje nadrobić brak zalet ciała intensywnym rozwijaniem zalet ducha. Jednak umyka jej fakt, drobny acz
niebagatelny – samo czytanie książek i powtarzanie wyczytanych zdań nie przysporzy inteligencji.
Na tym tle ostatnia Bennetówna, Elisabeth, druga wedle starszeństwa, wyraźnie się wyróżnia. Niezależna, żywiołowa, bystra, uważna obserwatorka, przeciwniczka wszechobecnych konwenansów, a zwolenniczka ciętego humoru – nie bez przyczyny jest ojcowskim oczkiem w głowie. I największym utrapieniem matki, która z ponurą pewnością wróży jej tragiczną przyszłość starej panny.
Lecz oto w monotonię wiejskiego życia wdziera się wielki świat, z niespotykanym dotąd impetem. Pan Bingley, dżentelmen z samego Londynu, wydzierżawia opuszczoną posiadłość, by wraz z przyjaciółmi zakosztować uroków życia na prowincji. Pojawia się wielka szansa dla rzeszy niezamężnych panien – przybysze, a przede wszystkim sam Bingley (10 tysięcy rocznego dochodu!), stają się ośrodkiem powszechnego zainteresowania. Nikt nie przepada jedynie za jednym z jego przyjaciół, zimnym, wyniosłym, dumnym i zgodnie uznanym za antypatycznego oryginała panem Darcym. On zaś, nieoczekiwanie dla siebie samego, pada ofiarą zdradzieckiej strzały Amora...
Austen, z pomocą przebojowej Lizzie, nie zostawia suchej nitki na wadach opisywanej kasty. Subtelnie i od niechcenia, a zarazem w sposób ostateczny, wykpiwa rytuały, etykiety, model panienki z dobrego domu, której wykształcenie powinno obejmować przede wszystkim śpiew, taniec i rysunek, a od biblioteki jej wara, bo to męska rozrywka, choć wiele nudniejsza i mniej popularna niźli polowanie czy karty. Wskazuje na niepokonane pozornie bariery, na rozwarstwienie wewnętrzne szlachty, dla której miernikiem wartości człowieka są nie charakter czy obyczaje, ale roczny dochód i która wzdraga się nie tylko koligacić, ale choćby zadawać z tymi, którzy mają nieszczęście mieć w rodzinie kupców czy rzemieślników – podludzi.
I zarazem udowadnia na przykładzie Lizzie i Darcy’ego, że te wszystkie bariery to tylko iluzja, która nie ostoi się w obliczu prawdziwego uczucia. Aby tak się stało, jedno i drugie musi stoczyć wewnętrzną walkę. Muszą pokonać tytułową dumę (Darcy) i uprzedzenie (Lizzie). Największe przeszkody na drodze do własnego szczęścia stawiamy sobie bowiem sami. Zrozumienie tej trudnej prawdy, to jedyna droga do sukcesu.