Czyżby Kobieca Agencja Detektywistyczna szykowała się do upadku?
„Gdyby ludzie wiedzieli, że wszyscy jesteśmy jedną rodziną, to byliby dla siebie lepsi, nie sądzi pani?” Gdyby tylko ludzie wiedzieli. Może wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze? Może nie krzywdzili by się nawzajem? Może nawet by sobie pomagali? Tylko czy wtedy potrzebna by była taka Agencja Detektywistyczna? Szczególnie tutaj, w Botswanie, gdzie ludzie są lepsi niż gdziekolwiek indziej na świecie? Gdzie łatwiej im się uśmiechać, pomimo biedy i cierpienia?
Kobieca Agencja Detektywistyczna numer 1 powstała w Afryce już kilka miesięcy temu. W pewnym sensie nawet wyrobiła sobie renomę, jest znana, ale jednak wciąż prowadzące ją dwie damy, obecnie wspólniczki, nie mają z tego interesu finansowych korzyści. Wprost przeciwnie. Wydaje się, że trzeba będzie zamknąć Agencję, jeżeli nie zdarzy się jakiś cud. Choć, może jest pewna sposobność? Jeżeli tylko pan Matekoni się zgodzi połączyć obydwa interesy. Właściwie nie powinno być z tym problemu, w końcu zamierza poślubić fantastyczną damę, Precious Ramotswe, założycielkę Agencji. Tylko że od pewnego czasu coś się jakby w nim popsuło. I pomimo iż jest on najlepszym mechanikiem samochodowym, sam siebie nie naprawi. A to znaczy, że mma Ramotswe będzie miała sporo pracy. Nie tylko dwójka adoptowanych pociech na głowie, depresja narzeczonego, ale jeszcze to dziwne dziecko, znalezione w buszu. Dziecko pachnące lwem. Jak to wszystko pogodzić z jej specyficzną, detektywistyczną kobiecością? Kobiecością, która z jednej strony
znajduje oparcie w mmie Makutsi, wspólniczce, ale z drugiej jest odrobinę zazdrosna. Bo mma Makutsi przestała być już uczennicą, i zdaje się czasem nawet przewyższać swoją mistrzynię, choć chyba nie potrafi jak ona spoglądać głęboko w oczy, raczej słuchać...
Mma Ramotswe tym razem jest nie tylko kobietą-detektywem, ale i kobietą rozdartą między życiem uczuciowym, a pragnieniem pomagania wszystkim. Jak na przykład temu biednemu mężczyźnie, który stara się odkryć przyczyny złego poczucia swego brata, który podejrzewa, iż to jego młoda żona jest sprawczynią wszelkiego zła. Trucicielką. Tutaj w Afryce każdą sprawę rozwiązać należy inaczej. Trzeba złożyć wizytę rodzinie i zapytać o zdrowie, dowiedzieć się jak mają się zwierzęta i cała wieś. Wysłuchać historii, by potem dotrzeć do sedna sprawy. Bo Afryka to specyficzny kraj i dobrze być owocem jej ziemi. „Dobrze jest być Afrykaninem. W Afryce dzieją się rzeczy straszne, które budzą wstyd i rozpacz, ale Afryka nie ogranicza się do tego. Chociaż mieszkańcy Afryki doznają wielkich cierpień, chociaż żołnierze – a raczej mali chłopcy z karabinami – przysparzają jej wiele okrucieństwa i zamętu, w Afryce jest mnóstwo rzeczy, które napawają dumą. Na przykład dobroć, zdolność do uśmiechania się, sztuka i muzyka.”
W kolejnej części afrykańskiej sagi Smitha jak zwykle to Afryka jest najważniejsza. Jest zarazem tłem, jak i narratorem. To ona do nas wciąż przemawia poprzez usta bohaterów, których wydała. Ale tym razem, mamy dwa nurty. Jest oczywiście mma Ramotswe, jej problemy i sprawy do rozwiązania, ale też wzrasta rola mmy Makutsi. Innej, młodszej, równie zdesperowanej. Po Kobiecej Agencji Detektywistycznej nr 1 oraz Mma Ramotswe i łzy żyrafy przyszedł czas na odrobinę moralności. Tej płytkiej, dziewczęcej i głębokiej, ukrytej pod starymi spojrzeniami matek i babek. Można przypuszczać, iż kolejne obrazki z tego samego terenu, zaczną nas już nudzić, ale nic bardziej błędnego. Tak, to ta sama Botswana, te same bohaterki, ale całkiem inne problemy. jakby kolejne warstwy, zasłony Afryki, ustępowały pod naporem badawczego wzroku pisarza. Co czeka nas w kolejnych tomach? Na pewno nieznane.