Książka, która wpadła mi w ręce zupełnie przypadkowo, okazała się warta napisania nie tylko paru zdań, ale solidnego eseju i byłabym niewątpliwie takowy spłodziła, gdybym tylko posiadła w swoim czasie stosowne wykształcenie. Ponieważ jednak tak się nie stało, mogę się pokusić jedynie o zarekomendowanie jej z pozycji zwykłego konsumenta literatury. Powieść ta to interesujący okaz z pogranicza gatunków science-fiction i political-fiction z oczywistym zabarwieniem satyrycznym. Rzecz dzieje się w przyszłości odległej o jakieś dwa-trzy stulecia, w rodzinnym kraju autorki, który w wyniku katastrofy nuklearnej przeistoczył się w wyludnione pustkowie; nieliczni jego mieszkańcy cofnęli się w rozwoju do etapu pośredniego między epoką kamienną a wczesnym średniowieczemśredniowieczem, zaś ciała ich zostały naznaczone rozmaitymi „Effektami” w postaci rogów, pazurów, ogonów czy też czworonożnej postawy. Garstce „Dawnych” – tych, którzy przeżyli wybuch, zachowując w pamięci czasy, gdy w miejscu dzisiejszego Fiodoro-Kuźmiczowska
znajdowała się Moskwa – ów kaprys natury zafundował nieledwie matuzalemowy żywot. Mogliby stać się nadzieją na odrodzenie cywilizacji, lecz co sprytniejsze osobniki spośród mutantów, które dorwały się do władzy, wolą, by lud trwał w ciemnocie i bojaźni...
Czyż to nam czegoś nie przypomina? Rosyjscy czytelnicy i krytycy nie mieli wątpliwości : powieść jest satyrą na rzeczywistość, w której przyszło im żyć. Pominąwszy jednak parę typowo lokalnych smaczków i klimacików, równie dobrze może ona być satyrą na całą historię rodzaju ludzkiego, która kołem się toczy, niegdysiejsze wielkości obracając w perzynę, a miernoty wynosząc nad poziomy – albo na samą ludzkość, która zgromadziwszy nieprzebrany dorobek naukowy i kulturalny, wciąż nie potrafi czerpać z niego nauk ku swemu pożytkowi, wciąż jest jak ten niewydarzony chłopina Benedykt, studiujący ocalone z pożogi książki i czasopisma, ale nadal nie znający „alfabetu” – klucza do zrozumienia i wykorzystania ich treści. A może także na wszelkie rodzaje rządów totalitarnych - czy to działających bez kamuflażu, czy ukrytych pod płaszczykiem rzekomej demokracji - utrzymujących rządzone przez siebie masy w nieświadomości i zakłamaniu, kultywujących w pospólstwie zamiłowanie do najprymitywniejszych rozrywek (antyczne
„panem et circenses” przekłada się w Fiodoro-Kuźmiczowsku na „myszy i zeskakankę”; kto ciekaw bliższego objaśnienia, znajdzie je w tekście ), by czasu na myślenie nie starczyło, siejących strach przy pomocy nieprawdziwych pogłosek i prawdziwych aż nadto „służb specjalnych” ( w danym przypadku przerażających patroli w czerwonych saniach)?
Satyra to nieco przerażająca w swej wymowie, a nadto znacznie trudniejsza do przegryzienia się przezeń, niż, powiedzmy, Orwellowski Folwark zwierzęcy, pisana bowiem językiem stylizowanym na archaiczną ruszczyznę, z odwołaniami do pokaźnej liczby tekstów kultury i zjawisk kulturowych, po części obcych nawet czytelnikowi wyrosłemu z tego samego słowiańskiego pnia i przez wiele lat zapoznawanego z rosyjską czy raczej radziecką sztuką; nieocenioną pomocą jest więc posłowie, w którym tłumacz objaśnia znaczenie pewnych zwrotów i obrazów. Jemu samemu należy się osobny laur za doskonały przekład; nie lada maestrii trzeba, by wszystkie te archaizmy i neologizmy, wszystkie kalambury i lapsusy wynikające ze zderzenia mowy „ludków” z mową „dawnych” uczynić zrozumiałymi dla Polaka, nie zatracając równocześnie specyficznie rosyjskiego klimatu opowieści.
Problem językowy mogą mieć jednak przedstawiciele najmłodszego pokolenia, zbyt krótko i w zbyt małym zakresie obcujący z tekstami staropolskimi i gwarowymi, by zapamiętać, co to palice, siurpryza, rohatyna czy dujawica (testowałam na znajomych i spokrewnionych gimnazjalistach!).
Nie zaręczę, że Kyś może się spodobać każdemu – choćby ze względu na ów szczególny język, który może po pewnym czasie wydać się nużący, choćby z racji dość specyficznego humoru, miejscami wyraźnie czarnego i balansującego na pograniczu dobrego smaku – ale z czystym sumieniem mogę tę książkę zarekomendować czytelnikowi otwartemu na doświadczenia z najróżniejszymi konwencjami literackimi, nie stroniącemu od poszukiwania prawdy nawet w obrazach wyłaniających się z bardzo krzywego zwierciadła. Ci zaś, którzy darzą nieprzemijającą miłością i czcią słowo drukowane, może zechcą po lekturze spojrzeć na swoją pasję z nutą refleksji, zastanowić się nad pożytkami płynącymi z czytania, ale i nad tkwiącymi w nim pułapkami...