Czym jest Wieża Błaznów?
To szpital dla psychicznie chorych.
Czyżby Sapkowski chciał się mierzyć z autorem bestsellerowego Lotu nad kukułczym gniazdem? Czy to właściwe szranki dla autora Sagi o wiedźminie, białowłosym zabójcy potworów? A może są to szranki mylnie wytyczone?
Placówka opisana przez Kena Keseya różni się od Narrenturmu w paru dość zasadniczych kwestiach. Przede wszystkim, jest kilka wieków starsza. Ponadto, rolę złowrogiej siostry oddziałowej odgrywa tutaj brat Trankwilus, jak wynika z imienia, człowiek spokojny, "dopóki go ktoś nie zdraźni". A pacjenci, swoją drogą niezmiernie ciekawe i silnie zindywidualizowane osobowości (no, bo jak inaczej określić np. osobnika, którego pierwsze trzy słowa to: mama, papu i heliocentryzm?), miast zażywać zawsze skuteczne psychotropy, kurowani są modlitwami.
W takie to ciekawe miejsce trafia na skutek iście nieprawdopodobnego splotu rozmaitych zawiłych i złożonych okoliczności główny bohater nowej trylogii Asa (jak nazywają autora fani) - Reinmar de Bielau, dla przyjaciół Reynevan z Bielawy. Ci, którzy spodziewali się repliki Geralta z Rivii, srodze się zawiodą, poznawszy bliżej tego młodego adepta medycyny.
Sapkowski kreując tą postać musiał się zmierzyć sam ze sobą, a raczej z wcześniejszymi wytworami własnej wyobraźni - wiedział, że Reynevan będzie stale porównywany do swojego poprzednika, musiał się obronić przed zaszufladkowaniem, udowodnić pisarski kunszt i wyszedł z tej próby obronną ręką.
Reynevan to niedoświadczony młodzik, ambitny, ale popędliwy i nierozważny. To początkujący kobieciarz, który naczytał się rycerskich eposów, skutkiem czego często bywa "szlachetny jak Percival i równie głupi". Natura obdarzyła go ponadto unikalnym talentem do pakowania się wprost z okropnych tarapatów w przeokropne tarapaty. Trudno o większe przeciwieństwo wiedźmina.
Narrenturm bywa nazywane powieścią historyczną, jako że tło wydarzeń zostało odmalowane z precyzją, świadczącą o ogromnym wkładzie pracy, starannym studiowaniu stosownych źródeł. Jednak nic bardziej mylnego - to powieść fantasy, silnie osadzona w realiach historycznych. Reinmar de Bielau to nie tylko medyk, na praskim uniwersytecie odebrał także nauki dotyczące wiedzy tajemnej, mówiąc prościej, magii.
Magia w średniowiecznym wydaniu, a zatem z silnym wpływem pierwiastków ludowych, jest równie ważnym składnikiem świata przedstawionego, co Inkwizycja i płonące jasnym płomieniem stosy. Czytelnik ma okazję uczestniczyć w niezwykłym sabacie, po uprzedniej podróży latającą ławą (czytelna drwina z popularnego Harry'ego Pottera), poznać tajemnicze Bractwo Pomurników i zagadkową historię Samsona Miodka, ściśle związaną z pewnymi egzorcyzmami, a to nie wszystko, czym zaskakuje Wieża Błaznów...
Autor nie zostawia bohatera na pastwę licznych problemów, z których naprawdę najmniejszy stanowi siedząca mu na karku pogoń - bracia ukochanej Adeli. Reynevanowi pomagają rozważniejsi i bardziej doświadczeni towarzysze: Szarlej, obrotny były zakonnik, i wspomniany wyżej Samson - wielki siłacz, ani chybi krewniak sienkiewiczowskiego Podbipięty. Oni to raz po raz wyciągają młodego Toledo (tj. studenta magii) z opresji.
Styl Sapkowskiego się nie zmienia: wciąż erudycyjny, pełen wtrętów z łaciny, zamaskowanych odniesień literackich i kulturowych, gry z czytelnikiem i rozpoznawalnego poczucia humoru, którego ofiarami padają nawet tak szanowane postaci historyczne, jak Zawisza Czarny i Marcin Luter.
Lektura jest niezmiernie wciągająca, akcja wartka prawie 600 stron pozostawia wyraźny niedosyt, który zaspokoi dopiero druga część cyklu Boży bojownicy. Jeśli chcecie się dowiedzieć, co młody panicz de Bielau ma wspólnego z husytami, dlaczego trafił do Narrenturmu i czy z niego wyszedł oraz czy wybranka jego serca, piękna Adela von Stercza, dochowała mu wierności - jest to książka dla Was.