Czy to magia, czy nauka, w rozpisaniu tego sztuka...
Przyznaję, że na kolejną powieść jednego z moich ulubionych pisarzy fantastycznych, Tada Williamsa, czekałam już nie tylko z wypiekami na twarzy, lecz ogólnym drżeniem wszelkich członków. Tym bardziej iż zapowiadało się coś całkiem innego. Autor wspaniałego cyklu Pamięć, smutek, cierń, jeszcze świeżej, zapowiadającej się dość intrygująco Marchii cienia, oraz odmiennego w wymiarze literacki cyklu science-fiction Inny świat, postanowił stworzyć powieść nadzwyczaj nowoczesną. Na pewno wyrosło to z jego doświadczeń związanych z próbami podjętymi przy Marchii cienia, która miała być cyklem tworzonym wraz z czytelnikami – „powieścią sieciową”. A może też autor rozejrzał się baczniej wokół siebie i dostrzegł więcej niż zwykle? Nie wiadomo, co wpłynęło na to, iż otrzymujemy w efekcie produkt nadzwyczaj „gaimanowski” w stylu, trącący nieco Amerykańskimi bogami, mający w sobie wiele z Alicji w krainie czarów, choć nowoczesny; tchnący aromatem Attyki i W cieniu traw; coś z twórczości Pratchetta czy
Herberta. A w rzeczywistości, będący zderzeniem dwóch światów: magicznego i nam codziennego. Jednakże całkowicie wywróconego na drugą stronę.
Bohater główny, Theo Vilmos (imię i nazwisko nader zbieżne z mianem autora?), to współczesny nam osobnik, po trzydziestce, złożony z samych ułomności. Wydaje się iż, jak mityczni bohaterowie, skazany jest na kolejne klęski, już od urodzenia oczekujący na finalny upadek. Jakby zła wróżka nałożyła na jego barki zbyt wiele klątw. Tudzież on sam, przez cały czas właził w drogę wyłącznie złym wiedźmom. Skazany na samotność, bo z takim człowiekiem nie można, nie powinno się trzymać innych „zwierząt”. Mieszkający w Północnej Karolinie, po stracie ukochanej, nienarodzonego syna, matki... pracy i przyjaciela, w końcu zaszywa się w lesie. Ale nie sam, jak się szybko przekona nawet sobie nie wyobraża, jak wielu ma towarzyszy. Ma jednak ze sobą dziwną książkę fantasy, która zdaje się być raczej pamiętnikiem z podróży po krainie, która nie powinna, nie może istnieć. Spadek po wujku, którego nie pamięta. Spadek lub też przeznaczenie, nikły trop, którego nie potrafi tak naprawdę namierzyć... Pomimo lektury, gdy w końcu
znajduje się w opisywanym świecie, wciąż nie wierzy. Tym bardziej, iż ów świat, dziwnie nie przypomina do końca tego „bajkowego”. Czyżby wszystko w jego życiu było tylko przypadkiem? Czy otaczająca go klątwa choroby i śmierci, fatum wszelkiego upadku, skazanie każdego ruchu na niepowodzenie, nie była tylko czymś, co powinno zwrócić jego uwagę na coś innego? Albo odwrócić uwagę od tego, co zdaje mu się, że widzi?
Theo, w dowolnym tłumaczeniu „bóg”, wkracza w krainę specyficzną, która choć opisana przez jego przodka, jest dla niego pełna zagadek. Krainę, która nie tylko uzurpuje sobie wyższość nad światem ludzi, ale uznaje nas samych – ludzi, za magiczne stwory, a swoje działania za naukę. Oczywiście Vilmos nie nadaje się na bohatera. Zdaje mu się, iż jest jakimś narzędziem, powołanym w ten równolegle żyjący świat, w jakimś celu... Jednak co może zrobić człowiek, który wszystko niszczy? Nawet ten, który nie zdając sobie z tego sprawy, jak demiurg kształtuje od początku swego życia, jej przyszłość...
Williams, ofiarując moc odniesień, symboli i metafor, w sumie tworzy opowieść nienadzwyczajną, aczkolwiek jednak nowatorską. Wciągającą, choć opierającą się na stałych ramach: historii bohatera, który nim być nie chce, wplątanego w burzliwe wydarzenia, o których nie ma pojęcia, oczywiście kryjącego tajemnice. Zderzając dwa światy, ale wywracając je na drugą stronę. Ofiarując nam – ludziom magię, a to, co dotychczas za nią pojmowaliśmy, nazywając „tylko” nauką. Autor, plącząc elementy z Frankensteina z tą współczesną pogonią człowieka za szczęściem, śmiało wkracza w świat wywodzący się wprost z baśni o wróżkach, ale zarazem i pomysłowo nader, tworząc też własne „stworzenia”. Jednak jak zwykle zachowując to, co dla niego właściwe, co go wyróżnia, czyli plącząc intrygę i... romans. Bo Williams ma to do siebie, iż choćby nawet włączył siebie samego w elementy głównego bohatera, to zawsze dorzuci mu przynajmniej drobinę problemów sercowych, które odwracają zwykle uwagę od awanturniczej fabuły. Fabuły, która
wymaga wyborów i odrzucenia swych słabości. Historię, która pełna zarazem politycznych machlojek, nierzadkiej prywaty, ma czas na przedstawienie podziałów społecznych i przepowiedni, i która oddziałuje na czytelnika nadzwyczaj obrazowo. Tad Williams, zarazem jako autor, choć dając nam powody by sądzić, że i bohater; pozwala światu magicznemu na aż nazbyt ludzkie wady. Odziera go z zalet, ulotności, a nawet samych skrzydeł, tym samym czyniąc go tak specyficznym. Zdaje się, iż to on odnalazł, a raczej został bezczelnie wciągnięty w równoległą rzeczywistość. Rzeczywistość, która zdaje się nie być... bajką.
Już na początku autor odżegnuje się od wpływów wydarzeń z 11 września... ale wielu na pewno elementy tej tragedii, zapukają do drzwi wyobraźni. Jednak nawet tym w tej sferze przewrażliwionym, cała intryga i niepewność, element tajemnicy, skrzętnie ukryty, skutecznie to wybieli. Dając naprawdę wartą zachodu opowieść. Historię światów i jednego człowieka, wspólnego im obydwu.