Już w Październiku ukaże się autobiografia jednego z najbardziej tajemniczych pisarzy na świecie. Czy dowiemy się z niej, kto faktycznie kryje się pod pseudonimem Lemony Snicket?
Lepiej na to nie liczyć, skoro napisana przez niego książka o sobie samym nosi tytuł Nieautoryzowana autobiografia. Książka ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont pod patronatem Wirtualnej Polski.
Paradoksalny tytuł Nieautoryzowana autobiografia mówi sam za siebie: autor nie odpowiada za prawdziwość własnych słów.
Autor? Nie wiemy przecież nawet, kim jest Lemony Snicket, maska, za którą ukrył się twórca "Serii niefortunnych zdarzeń": czy faktycznym autorem, czy fikcyjnym narratorem – tropicielem losów sierot Baudelaire, czy też jedną z postaci powieści, uwikłaną w akcję na równi z resztą bohaterów? Lemony Snicket występuje bowiem przed nami we wszystkich trzech wcieleniach.
Jego Nieautoryzowana autobiografia zamiast – jak przystało na ten gatunek literacki - wyjaśnić ów chaos, potwierdza go tylko i potęguje. Snicket ("Snicket"?) wciąga nas w typowo postmodernistyczną grę, w której tekst żyje własnym życiem, kierując się wyłącznie logiką języka i metafory, i karmiąc innymi tekstami.
Nieautoryzowana autobiografia Snicketa kpi z "waloru prawdziwości" przypisywanego temu gatunkowi. Z absurdalną skrupulatnością gromadzi "materiał dowodowy" – zdjęcia z niedorzecznymi podpisami, strzępy fikcyjnych gazet, parodie ogłoszeń i reklam, listy, scenariusze, piosenki, cytaty z tomów "Serii niefortunnych zdarzeń" – traktując fakty na równi z fikcją, i z groteskową powagą katalogując ten miszmasz w indeksie na końcu książki.
A cały ten wysmakowany edytorsko collage po mistrzowsku ilustruje podstawową prawdę o języku: że równie chętnie służy on wyrażaniu prawdy, jak i kłamstwa, w obu przypadkach posiłkując się tymi samymi faktami. Język stwarza bowiem wyłącznie fakty literackie, a rzeczywistość literacka nie ma nic wspólnego z rzeczywistością historyczną – i na tym właśnie polega jej urok.