Sięgający po „Bitwę o świcie” wielbiciele przygód Matta Hidalfa z pewnością mocno przeżyli nieszczęścia, jakie spotkały ich ulubieńca w poprzednim tomie cyklu, ale zarazem zachowali wiarę w to, że nie powiedział on tam jeszcze ostatniego słowa. Christophe Mauri od razu wystawi to przekonanie czytelników na jeszcze jedną ciężką próbę, każąc im być świadkami kolejnego nie do końca rozsądnego czynu głównego bohatera. Nie mogąc się pogodzić z utratą swojego złotego drzewa, ten ostatni decyduje się bowiem zapaść w magiczny sen, który ma trwać aż do dnia jego osiemnastych urodzin. Szkopuł w tym, że w czasie kiedy Matt Hidalf śpi, nad Akademią Elity zbierają się czarne chmury, a co gorsza to właśnie on ponosi w znacznej części odpowiedzialność za taki stan rzeczy.
Oczywiście nadal nie dają też o sobie zapomnieć okrutni bracia Estaff oraz zdrajca, który przebywa wciąż na terenie szkoły, ale w „Bitwie o świcie” niespodziewanie znacznie większym zagrożeniem dla przyszłości Akademii Elity stają się dostojnicy królestwa. Zaniepokojeni atakiem na szkołę oraz śpiączką Matta Hidalfa nie tylko nie chcą oni posyłać swoich dzieci do Akademii Elity, ale zabierają z niej wielu nowicjuszy, w tym kilku bliskich kolegów głównego bohatera. Tendencję tę mogłoby odwrócić tylko przebudzenie Matta ze snu będącego efektem zaklęcia bezzębnej staruchy, ale spełnienie koniecznego do tego warunku wydaje się niemożliwe...
Podczas lektury „Bitwy o świcie” czytelnicy nie powinni więc narzekać na brak emocji , chociaż nie ma tutaj aż tak wielu mrożących krew w żyłach scen co w „Klątwie cierni”. Istotne jest natomiast, że rozwój wydarzeń nie jest łatwy do przewidzenia, a jednocześnie Christophe Mauri potrafi umiejętnie podtrzymywać nasze zainteresowanie fabułą. Dzieje się tak, gdyż w momencie, kiedy uzyskujemy odpowiedzi na część nurtujących nas pytań, pojawiają się już nowe, równie intrygujące tajemnice. Lekkie uczucie niedosytu może pojawić się jedynie z tego powodu, że w tej części cyklu Matt Hidalf musiał ustąpić trochę miejsca innym postaciom, a to przecież w znacznej mierze jego przekręty były magnesem przyciągającym fanów do tej serii. Inną sprawą jest, że dzięki temu możemy na przykład z zaciekawieniem obserwować przemianę, jaka zachodzi w królewskim wnuku, albo głośno się śmiać z tchórzliwego zachowania Romea Pompusa. Najważniejsze jest zaś to, że doskonałe zakończenie „Bitwy o świcie” daje nadzieję, że w kolejnym tomie
główny bohater znowu będzie mógł rozwinąć skrzydła i dostarczy młodym czytelnikom jeszcze wielu naprawdę ekscytujących wrażeń.