Czterech chłopców zaginęło w podobnych okolicznościach. Policja od 20 lat rozkłada ręce
Dla śledczych sprawa była praktycznie zamknięta, gdy matka chłopca usłyszała przez telefon: "Szymona już nie ma. A ty przestań wreszcie grzebać przy tej sprawie, dobrze ci radzę". Wkrótce zniknęło trzech rówieśników jej syna.
- To samo województwo, ten sam miesiąc, chłopcy praktycznie w tym samym wieku, odległość zaginięć nie przekraczała 100 km, ale chyba tylko my widzimy zbieżności, bo policja tego do dziś nie dostrzegła – czytamy na facebookowym profilu organizacji Zaginieni Missing, która od lat wspiera poszukiwania osób zaginionych w Polsce i za granicą. Wpis dotyczył niewyjaśnionych zdarzeń, do których doszło w 1998 i 1999 r. w województwie zachodniopomorskim. Rodzice nastolatków do dziś czekają na informacje o swoich synach. Anna Fryczkowska zgłębiła ich historie w swojej nowej książce pt. "Równonoc".
Autorka podkreśla, że zarys fabuły jest oparty na prawdziwych wydarzeniach, jednak nie jest to reportaż. Imiona bohaterów zostały zmienione, a ich wypowiedzi i myśli są dziełem fikcji literackiej. Mimo to "Równonoc" odnosi się do prawdziwego dramatu, którym rodzice chłopców żyją od 20 lat.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
"Napił się, rozgrzał, zrobił odważny i wskoczył"
Szymon był zwykłym 15-latkiem wychowującym się w domu, gdzie w niedzielę siada się do wspólnego obiadu, a w dni powszednie jest czas na rozmowy przy kolacji. Bystry, kochany, dobrze się uczył, nigdy nie sprawiał kłopotów wychowawczych. "Dlaczego to się zdarzyło akurat nam" – dopytuje matka słowami autorki.
"To" zdarzyło się 21 marca 1998 r. Pierwszy dzień wiosny, dzień wagarowicza – Szymon powiedział matce, że pójdzie z kolegami nad rzekę, ale na pewno wróci przed 22. Zawsze wracał na czas. Tym razem było jednak inaczej. Matka odchodziła od zmysłów, ale za namową męża poszła spać, by następnego ranka od razu pójść na policję.
Funkcjonariusze przyzwyczajeni do takich sytuacji sugerowali, że chłopak pewnie się upił i nie chciał wracać w takim stanie, spędził noc z dziewczyną, albo po prostu uciekł z domu i na pewno wróci. Dopiero po interwencji ojca Szymona policjanci przyjęli zgłoszenie o zaginięciu i pojechali nad rzekę, gdzie chłopak był widziany po raz ostatni. Na miejscu, oprócz śladów ogniska i puszek po piwie, znaleźli kurtkę złożoną w kostkę i czapkę.
"Wygląda na to, że syn postanowił się wykąpać – powiedział policjant nad rzeką. – Napił się, rozgrzał, zrobił odważny i wskoczył. A że rzeka rwąca i brzegi strome, to co się dziwić, że trudno mu było wyjść (…)".
Matka chłopca nie chciała uwierzyć w teorię policjanta. Wersji o utonięciu nie potwierdził płetwonurek, który przeczesał okolicę. Nadzieję pokładano w policyjnym psie, którego przywieziono z komendy wojewódzkiej. Wilczur powąchał używaną koszulkę Szymona. "Pokręcił się, poszedł z nosem przy ziemi do rzeki, a w końcu odwrócił się i pobiegł w drugą stronę, wałem na górę do drogi, tam gdzie w zatoczce ludzie w ciepły dzień zostawiają samochody, żeby pójść się wykąpać. Zwierzak pokręcił się, pokręcił, po czym stanął" - czytamy w książce.
- Jak stoi, znaczy, że nic nie znalazł. Jak siedzi, znaczy, że jest pewien – wytłumaczył policjant matce Szymona. Dla kobiety był to jasny sygnał, że chłopak się nie utopił, tylko został przez kogoś porwany i wywieziony samochodem. To by tłumaczyło zachowanie psa, który skończył poszukiwania na parkingu. Policja podchodziła to tej teorii sceptycznie, tak samo jak do słów matki Szymona o złożonym ubraniu. Który 15-latek pijący nad rzeką z kolegami składałby kurtkę przed wskoczeniem do wody? Poza tym ciało zatrzymałoby się na pobliskiej zaporze, a płetwonurkowie nie znaleźli w rzece żadnego śladu chłopca.
Głuchy telefon
Rok później, w marcu 1999 r., doszło do trzech kolejnych zaginięć nastoletnich chłopców w tym regionie. 1 marca zniknął Darek. Miał 14-lat, ostatni raz widziano go w biały dzień w drodze do szkoły. Policja dostała informację, że chłopiec mógł wejść na zamarznięte jezioro. Początek marca, cienki lód – dla śledczych wszystko układało się w logiczną całość i byli gotowi przyjąć, że Darek, tak jak Szymon, po prostu się utopił. Tak jak rok wcześniej – ciała zaginionego chłopca nie odnaleziono, a przypuszczenia policji były głośno podważane przez ojca. Mężczyzna sam przez kilka dni sprawdzał miejsce rzekomego utonięcia i nie dostrzegł żadnego załamania w lodzie.
Kiedy policja próbowała wytłumaczyć zaginięcie Darka, matka Szymona odebrała głuchy telefon. Najpierw był tylko oddech i po chwili dźwięk odkładanej słuchawki. Matka wierzyła, że to jej syn i zgłosiła to na policję. Następnej nocy telefon znowu zadzwonił. Tym razem w słuchawce odezwał się nieznany głos: "Szymona już nie ma. A ty przestań wreszcie grzebać przy tej sprawie, dobrze ci radzę".
Pedofil, seryjny morderca, porywacze handlujący organami, utonięcie – każdy miał własne wytłumaczenie zaginięć nastolatków. Szczególnie, gdy po Szymonie i Darku w marcu 1999 r. zniknęło jeszcze dwóch innych chłopców z okolicy. 14-letni Jędrzej i 15-letni Kamil uciekli z ośrodka wychowawczego i wkrótce ślad po nich zaginął. Policja rozkładała ręce, teorii o seryjnym mordercy nie dało się ani poprzeć dowodami, ani jej odrzucić. Rodzinom i wielu okolicznym mieszkańcom trudno było jednak uwierzyć w zbieg okoliczności. Czterech chłopców w prawie tym samym wieku, w podobnym czasie znika bez śladu w obrębie 100 km.
- Współczuję wszystkim rodzinom zaginionych. A przede wszystkim przytulam do serca rodziny czterech chłopców zaginionych w zachodniopomorskim pod koniec XX wieku. Życzę Wam spokoju – pisze autorka "Równonocy". Książki, która jak podkreśla Tomasz Sekielski, "wbija się w głowę i na długo w niej pozostaje".
"Równonoc" Anny Fryczkowskiej ukazała się nakładem wydawnictwa Od deski do deski.