„Doktorze Waterhouse, co łączy alchemię, Apokalipsę i eliptyczne orbity ciał niebieskich? Poza faktem, że Newton ma obsesję na punkcie wszystkich trzech?” No właśnie, doktorze Warterhouse? Jaka będzie pana odpowiedź po tylu latach, w obliczu konającego władcy? Czy w ogóle ma nam pan coś jeszcze do powiedzenia; czy głębie pańskiego umysłu skrywają jeszcze jakieś tajemnice? A może jednak opróżnił pan już wszelkie naczynia, z których pan czerpał? Stał się pan pustym narzędziem autora – niemym obserwatorem? Minęło dwanaście lat od ostatnich wydarzeń, a my znowu jesteśmy w Londynie. Znowu stajemy obok Daniela Waterhouse’a, znanego już nam świadka wielu odkryć, towarzysza bujnej, barokowej historii. Obecnie doktora w Cambridge, wciąż jednak z napięciem i respektem obserwującego Isaaka Newtona oraz jego rtęć filozoficzną. Znowu wpadamy w ramy konfliktów Towarzystwa Królewskiego, ale przede wszystkim w barwny świat politycznych i dworskich intryg. Intryg, które śmiało i w pełni swej kobiecej intuicji, podsyca
inna bohaterka, poznana tak dobrze w poprzednim tomie. Była niewolnica, Eliza. Mata Hari epoki baroku.
Trzecia cześć pierwszego tomu Trylogii barokowej to kwintesencja odpowiedzi, barwny opis geograficznego świata, obrazu nauki, politycznych zawirowań oraz filozofii naturalizmu. W narracji to cudowny mariaż opowieści, wspomnień oraz sztuki epistolarnej. Powolne pożegnanie, ale przeprowadzone ze smakiem, do jakiego przyzwyczaił nas już ten autor. Dzięki jego obrazowi baroku, zaklętym w trzech tomach, my poznajemy barwność tej epoki. Barwność, która tak naprawdę tylko pozornie była nam znana, którą często kojarzyliśmy wyłączne z bogactwem zdobień i z tłustymi bobasami. Ta ułożona w nas przez nauczycieli mozaika tej epoki, nagle wzbogaca się o fakty, które pominięto, tylko dlaczego? Bo były zbytnio niewyobrażalne, a może zbyt fantastyczne? Przecież to tak, jakbyśmy pozbawiali naszych przodków nawet tej „odrobiny” wyobraźni? Jakbyśmy nie posądzali ich – wielkich, o takie „rozpasanie”?
W swoim dziele, Neal Stephenson nie tylko oddał hołd barokowi, nie tylko nie zapomniał o jego przedstawicielach, ale przede wszystkim ukazał nam ten świat nieco inaczej. Trzeba mu przyznać, iż wraz z kolejnymi tomami stawał się doskonalszy, jeszcze bardziej intrygujący. Tylko ci, których przeraziła „historyczność”, czy też lekka monotonność treści pierwszej części nie wiedzą, co stracili, nie dając szansy całości. A naprawdę warto. Nie tylko po to, by poznać barok, ale przede wszystkim, by odkryć w tych „wielkich” zwykłych ludzi. Targanych emocjami, a jednak genialnych. Fantastycznych i na pewno nie bojących się tego określenia.