Czas wolny od pracy czy nauki wzmaga chęć na tzw. imprezowanie, leniuchowanie, a także przygody. Zatem zgodnie z regułą posesyjnego lenistwa wakacyjnego, dwaj z lekka przeterminowani studenci, Lars i Szymon, podejmą się pochówku czarnego kocura pani Klary. Przy okazji „skoczą” ze Świnoujścia do Międzyzdrojów, by oddać książki koleżance, mniejsza z tym czy zwie się ona Basia, czy też Asia. A to, że w podróż powrotną zabiorą ze sobą dwa kolejne truchła hebanowych kocurów, natkną się na ofiarę mafii i staną do nierównej potyczki z Pitem, wzmaga dodatkowo apetyt na czytelnicze pochłonięcie Beczki soli Bartosza Łapińskiego zaliczanej do powieści sensacyjnej.
Jak wiadomo gatunek ten wywodzi się z powieści kryminalnej i powinien opierać się o: dobrze skonstruowaną intrygę, wartko toczącą się akcję, no i bohaterów, którzy doprowadzą przestępców do wrót paki. Debiut Łapińskiego zawiera wyżej wspomniane elementy, choć muszę przyznać, że momentami są one dopiero w stanie raczkowania. Niespodzianki i tajemnicze zbiegi okoliczności, jakie napotykają bohaterów, łatwo rozszyfrować i nie stawiają czytelnika przed pułapkami intelektualnymi nie do przejścia. Akcja toczy się dość interesująco, by po ponad połowie lektury „zaczęła rwać z kopyta” i zalała czytelnika krwawymi bataliami nierównej walki, w której standardowo wygrywa dobro. Przy tym wszystkim jest to opisane na sposób amerykański – dużo krwi, obrazów iście filmowych i łzawych pseudoschwarzeneggerów.
Niemniej jednak lektura nie jest mimo tych usterek nużąca i nieciekawa. Autor wplata dygresje na temat muzyki, a także umiejętnie przywołuje liczne grono pisarzy z górnej półki. Obok nazwisk Vonneguta, Schulza, Bułhakowa, Szekspira, staje również Tolkien. Powiedziałabym, że jest to nader zaskakujący koncept, by w powieść, w której pojawia się sporo mordobicia i strzelaniny, wpleść takie wybitności literackie. Choć przyznam, że ten pomysł jest sporym atutem książki. Dwaj przyjaciele, mianujący się nawzajem „górnolotnymi” określeniami: debil, idiota i kretyn, mimo wszystko okazują się, pomijając przekoloryzowane sceny starć z mafią, całkiem inteligentnymi i dobrymi facetami. I choć może Bartosz Łapiński nie napisał porażającej powieści sensacyjnej, to ten debiut godny jest uwagi. Miłe czytadło o tym, że przyjaciół poznajemy i wypróbowujemy w biedzie, a czarne koty potrafią przynieść szczęście.