Metamorfozy to drugi tom z cyklu Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer, a jego czytanie rozpoczęłam... od komentarzy na okładce o tym, że niby książka ta to bluźnierstwo przeciwko chrześcijańskiej wierze i hymn ku czci diabła. Tak więc tym chętniej zagłębiłam się w jej treść, natomiast autorowi tego komentarza polecam przeczytanie polemiki Witelona i Tomasza z Akwinu raz jeszcze – filozoficzne mistrzostwo. Jeśli chodzi o rodzaj czy gatunek literacki, to Metamorfozy jest fantasy osadzone w realiach średniowiecznej Polski, chociaż akcja rozgrywa się także w Czechach czy we Włoszech. Dwunastowieczne wydarzenia historyczne z Polski to już samo w sobie odkrywanie historii na nowo. Co prawda opowieść mistrza Witelona skupia się na dworach książąt śląskich, jednak umiejscowienie akcji w tym regionie rozbitej na dzielnice Polski powoduje, że czyta się to jednym tchem, do dna myśli autora, który z pasją przedstawia ciemną, nieznaną stronę historii rodzinnego kraju.
Pełno tu dworskich intryg, podsyłania książętom pięknych dziewek jako szpiegów, opisów życia średniowiecznych mieszczan i dworzan, także poza polskimi granicami. Sam mistrz Witelon, który podpisał traktat z diabłem, to połączenie mistrza tajemnej wiedzy z wyrwanego z kontekstu czarodziejem, który grzebie napastników pod zwałami ziemi z wywołanego nagle, dzięki ciemnym mocom, trzęsienia ziemi. Czaruje, rzuca uroki, podsuwa ciemnemu i zacofanemu ludowi, włączając w to księcia Bolesława zwanego Rogatką, różnorakie mikstury, aby zjednać im dobre zdrowie i „białe moce”, a dodatkowo – zręcznie manipuluje Bolesławem Wstydliwym.
Właściwie trudno mi było jednoznacznie stwierdzić, czy chciałabym tę książkę przeczytać. Być może tak, choćby po to, aby poukładać sobie niektóre fakty historyczne ze Średniowiecza. Jest jednak coś, co mnie w tej pozycji przeraża i dlaczego odradzam jej czytanie osobom wrażliwym i o słabych nerwach. Otóż autor bardzo wiernie, z precyzją i chyba zachwytem (wynikającym, mam nadzieję, z miłości do średniowiecznej Polski) opisuje sceny publicznych egzekucji, pisze kto i co robi, które ścięgna należy naciąć i w jaki sposób, aby kończyny „zbrodniarza” zostały szybciej oderwane od korpusu oraz w jaki sposób kończono (innymi słowy: co robiono z głową ofiary, oprócz jej odcięcia). Sceny te są okrutne i straszne jednocześnie, bo przy całym brutalizmie przypadkowi świadkowie cieszą się z tego widowiska, a tylko nieliczni, bardziej wrażliwi, reagują wymiotami i niechęcią. A przecież to tylko jedna ze scen, oddających prawdziwy obraz zacofanej Polski, kraju na wskroś katolickiego, czerpiącego zwierzęcą radość z
barbarzyńskich zwyczajów.