Córka Kwaśniewskiego chodziła do szkoły z obstawą. "To jest straszne"
- Ola musiała dawać sobie radę z różnymi obciążeniami. Parę razy groziło jej fizyczne niebezpieczeństwo - wyznał Aleksander Kwaśniewski w książce "Prezydent". Aleksandra Kwaśniewska była nastolatką, gdy zamieszkała z rodzicami w Pałacu Prezydenckim i był czas, że trzeba było jej zapewnić profesjonalną ochronę.
Dzięki uprzejmości wyd. Znak Literanova publikujemy fragment książki "Prezydent. Aleksander Kwaśniewski w rozmowie z Aleksandrem Kaczorowskim", która ukaże się 17 maja.
Aleksander Kaczorowski: Chciałbym porozmawiać o tym, jak prezydentura zmieniła życie pana i pańskiej rodziny. Córka w 1995 roku miała czternaście lat, pan i pani prezydentowa także byli wtedy młodzi, zwłaszcza według dzisiejszych polskich standardów młodości w polityce – mieli państwo obydwoje zaledwie po czterdzieści lat.
Aleksander Kwaśniewski: Dla rodziny to jest zawsze niezwykle trudne, szczególnie dla tak małej rodziny jak moja. Mój tata zmarł w 1990 roku, mama we wrześniu 1995 roku, a więc jeszcze przed wyborami. Zdążyła powiedzieć sąsiadom, że przeczuwa, że jej syn zostanie prezydentem. Siostra od lat mieszka w Szwajcarii. Byliśmy bardzo blisko z rodziną żony, ale teściowa odeszła w 1990 roku, został teść i dwie siostry żony z rodzinami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jolanta Kwaśniewska wejdzie do polityki? Były prezydent odpowiada
Kiedy postanowiłem kandydować, Jola miała świetnie ułożone życie zawodowe, prowadziła agencję nieruchomości na Wilanowie. Nie była zadowolona, że kandyduję.
Dla córki to było wręcz dramatyczne. Kiedy zostałem wybrany, akurat skończyła podstawówkę i poszła do liceum społecznego. Nigdy się nie skarżyła, więc dopiero po latach się dowiedziałem, że po moim wyborze cała jej klasa przyszła do szkoły ubrana na czarno. Oni wszyscy byli bardzo "uniodemokratyczni" czy solidarnościowi. Później im przeszło.
Ola musiała dawać sobie radę z różnymi obciążeniami. Parę razy groziło jej fizyczne niebezpieczeństwo: ktoś pojawił się w szkole, ktoś bardzo zabiegał, żeby ją poznać, ktoś dopytywał się, gdzie jest, do której klasy chodzi i gdzie jest ta klasa. Szkoła była pod tym względem bardzo fair i za każdym razem informowała żonę. Uruchamialiśmy wtedy kogoś, kto kontrolował sytuację.
Biuro Ochrony Rządu?
Od tego właśnie je miałem.
Jak to wyglądało? Wzywa pan BOR-owców i co pan im mówi?
Mówię, że do szkoły mojej córki przyszła osoba, która o nią wypytuje. Oni podejmują działania: jadą tam, dzwonią do sekretariatu szkoły z prośbą, żeby zabawiali tę osobę, zatrzymali ją jak najdłużej. Ktoś inny szybko informuje Olę, żeby znikała, i ona ukrywa się w jakimś pomieszczeniu razem z nauczycielem.
To musi być straszne doświadczenie dla rodziców.
To jest straszne. Ponieważ nie wiedzieliśmy, czy ta osoba – stalker, jak to się dzisiaj mówi – działa sama, czy z kimś jeszcze, po tym pierwszym razie córka dostała profesjonalną ochronę. Kiedy pojawiały się takie sygnały, w szkole towarzyszył jej ktoś z obstawy, czego zresztą nie lubiła, bo to ograniczało jej młodzieńczą wolność. Ale musieliśmy ją chronić.
Ola to bardzo dzielna dziewczyna, weszła do Pałacu Prezydenckiego jako czternastolatka, a wyszła rok wcześniej niż my, bo już nie mogła z nami wytrzymać – miała dwadzieścia trzy lata, z rodzicami się wtedy nie mieszka. Przeżyła tam trzy istotnie okresy swego życia: nastolatki, studentki, wreszcie młodej kobiety. I to wszystko zostało podporządkowane mojej prezydenturze.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
Przez te dziesięć lat wszystkie sprawy wychowania, szkoły były na głowie żony. Ja wychodziłem do pracy około siódmej, schodziłem piętro niżej. Najbardziej cieszyłem się tymi godzinami między siódmą a dziewiątą, zanim zaczęli przychodzić pierwsi goście. To był czas, żeby coś przeczytać, napisać, przemyśleć. Nikt mi nie przeszkadzał, siedziałem sam, miałem dostęp do wszystkich dokumentów. Duże biurko, papierów można było rozłożyć, ile się chciało, do woli. A od dziewiątej zaczynał się kierat: spotkania, wystąpienia, wywiady, delegacje zagraniczne i tak dalej. I te wszystkie obowiązki kończyły się grubo po północy. A ja pod koniec dnia lubiłem jeszcze spotkać się ze współpracownikami, omówić z nimi bieżące sprawy, pogadać, zaplanować kolejny dzień.
To kiedy widywał pan żonę i córkę? Mieliście w ogóle czas porozmawiać?
Na pewno nie mogłem rozmawiać z nimi tak często, jak bym chciał. Teraz to nadrabiamy.
Jedliście chociaż razem?
Z tym było bardzo trudno. Tak naprawdę zdarzało nam się to tylko w weekendy. Za Warszawą, niedaleko Wilgi, jest taki rządowy ośrodek, nazywa się Promnik, zbudował go dla siebie ówczesny premier Jaroszewicz. Taki myśliwski domek z bali, potem dobudowano do tego fińskie domki dla gości. Spory teren, ponad sto hektarów, wielka uroda lasów mazowieckich. Kiedy nie miałem obowiązków, czasem udawało się nam pojechać tam na weekend. Wtedy była szansa, żeby pogadać, ale i tak wielu rzeczy o Oli nie wiedziałem.
Czego pan nie wiedział?
Wiedziałem, jak się uczy, ale nie znałem jej kolegów ani koleżanek ze szkoły.
Nie mogli przychodzić?
Przychodzili, tylko mnie nie było. Pod tym względem dom był otwarty. Kiedyś Ola była na wymianie polsko-francuskiej. Kolega z Francji przyjechał potem do nas, a my zepsuliśmy mu tę wymianę, bo jak wracał wieczorem z miasta, to musiał przejść przez posterunki, więc nie mógł być nie w formie – a na pewno miał takie nadzieje związane z wyrwaniem się z domu. Staraliśmy się, żeby życie Oli było stosunkowo normalne, ale całkiem normalne nie było i być nie mogło.
Żona chodziła na wywiadówki?
Tak. Ja byłem na jednej wywiadówce, w pierwszej klasie. Zapamiętałem tylko tyle, że nauczycielka była bardzo ładna.
Ale to było jeszcze przed czasami prezydenckimi?
Oczywiście. Może za dużo opowiadałem o tej ładnej nauczycielce, bo żona postanowiła przejąć te obowiązki.
Czego pan najbardziej żałuje jako ojciec? Tego, że nie poświęcił pan córce wystarczająco dużo czasu? Że nie było pana przy niej, kiedy weszła w dorosłość?
Nie, tak nie było. Z jednej strony nie mogłem poświęcić Oli tyle czasu, ile powinienem był, ale z drugiej strony wiem, ile czasu mnie poświęcili moi zapracowani rodzice. Nie zauważam jakiejś istotnej różnicy.
Naprawdę?
Oni też nie mieli dużo czasu. Prawdziwym partnerem, zwłaszcza w okresie szkoły podstawowej, była dla mnie babcia. Z nią jeździłem na wakacje, z nią rozmawiałem, spędzałem czas. Córce starałem się zapewnić to, co dali nam, mnie i mojej siostrze, nasi rodzice: jeżeli już mamy czas dla siebie, to nie może być tak, że nic nie robimy, że nudzimy się ze sobą. Musi być rozmowa o czymś, wspólne oglądanie czegoś, przeżywanie wspólnie jakiejś kwestii. Zawsze bardzo ważne były wakacje, spędzaliśmy na wakacjach dużo czasu, jeździliśmy nad morze – tam nie mieliśmy daleko – albo w góry, głównie do Zakopanego. Mówiłem już panu, że rodzice starali się, żebyśmy poznawali świat, przewieźli nas przez wszystkie kraje tak zwanej demokracji ludowej. To było bardzo pouczające, mieszkaliśmy w niezłych hotelach, jedliśmy w restauracjach – człowiek pozbywał się kompleksów.
Córka przejęła od pana jakieś zainteresowania?
Moja żona ma pasje muzyczne, dobry słuch, zna wiele piosenek, potrafi śpiewać, dobrze tańczy i te zainteresowania i talenty przekazała Oli. Ja interesuję się polityką, a poza polityką – sportem. Polityka – i może dobrze – Oli nie zdobyła, pewnie dlatego że widziała, z jakim wysiłkiem to jest związane. Za to interesuje się sportem, zna się na piłce nożnej, uprawia tenis, narciarstwo, inne dyscypliny sportowe. Ukończyła psychologię na UW i u profesora Czapińskiego napisała bardzo interesującą pracę magisterską: "Syndrom srebrnego medalisty"
Co to takiego?
Psychologiczna reakcja tego drugiego. Złoty medalista ma najwięcej satysfakcji, brązowy wiele, a srebrny najmniej, bo był najbliżej zwycięstwa. Z badań, które przeprowadzono, wynika, że brązowi medaliści częściej sięgali później po złoto niż srebrni. Jestem wdzięczny żonie, że to wszystko wytrzymała, choć nie było łatwo. W tym roku będziemy mieli czterdziestą czwartą rocznicę ślubu i gdyby ktoś spytał, kto jest moim przyjacielem, to odpowiem: moja żona. Z nią mogę nie tylko mówić o wszystkim, lecz także mogę na nią liczyć w każdej sprawie.
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki "Prezydent", w której Aleksander Kaczorowski przeprowadził wywiad-rzekę z Aleksandrem Kwaśniewskim. Książka ukaże się nakładem wyd. Znak Literanova 17 maja.