Co Zanussi kręci w głowie Kuczoka
Wojciech Kuczok zdaje się mieć świadomość, że poszedł na pisarską łatwiznę. Marna to jednak pociecha dla czytelników.
Wojciech Kuczok zdaje się mieć świadomość, że poszedł na pisarską łatwiznę. Marna to jednak pociecha dla czytelników.
Wygląda na to, że autor „Gnoja" na dobre obraził się na tradycyjne powieściopisarstwo. „Proszę mnie nie budzić" to już kolejna książka, w której Kuczok ostentacyjnie kontestuje reguły wydawnicze i nadszarpuje cierpliwość wielbicieli jego talentu.
W „Poza światłem" (2012) zebrał eseje, które za punkt wyjścia miały wyprawy grotołaźnicze autora. „Obscenariusz" (2013) składał się z krótkich wprawek prozy erotycznej. Teraz Kuczok sięga do formuły sennika i trudno nie odnieść wrażenia, że jest to ruch desperacki. W końcu miesiące lecą, a wydawca oczekuje nowych książek. On zresztą tego nie ukrywa, bo pomiędzy sennymi zapiskami opisuje spotkanie w wydawnictwie, gdzie jego rękopis – mówiąc oględnie – nie wzbudził zachwytu. „Szkopuł w tym, że pańskie sny są nierówne (...) A tak na marginesie, co z pańską powieścią?" – pyta redaktorka. To nawet dowcipny sposób, by ograć własne, dość mizerne położenie autorskie. Ale czy autoironia Kuczoka czyni jego nową książkę lepszą?
Zaskakująco dobrze jednak rozpoczyna się ta lektura. Sen o Krzysztofie Zanussim, kręcącym film o powstaniu warszawskim, to perełka. Dalej przez chwilę też jest wciągająco i zabawnie. Pojawiają się inni literaci, m.in. Marek Bieńczyk i Janusz Rudnicki. Dobre wrażenie robią dowcipne i zjadliwe sylwetki znajomych, a także z humorem opisane relacje z żoną Agatą Passent. Wszystko co dobre szybko się jednak kończy i po 70 stronach można mieć dosyć. Im dalej w książkę, tym mniej dobrych snów. Całość liczy 157 stron z niezwykle rozdmuchanymi odstępami i akapitami. Redaktorzy się namęczyli, żeby to wydać.
Sny mają to do siebie, że najbardziej intrygujące wydają się ich wytwórcom. Opowiadanie marzeń sennych to także stara gra towarzyska. Bliscy ludzie śniącego mogą zrozumieć kontekst majaków. Znają pojawiające się postacie. Mogą budować interpretacje, szukać powiązań i freudowskich przesunięć. Sen rządzi się własną logiką i choć często jest odrealniony, to na swój sposób i wewnętrznie spójny.
Nie brakuje literatury, która się do snu albo koszmaru odwołuje, choćby „Rękopis znaleziony w Saragossie" Jana Potockiego czy literatura pierwszej połowy XX w. będąca pod silnym wpływem rozwoju psychoanalizy, np. proza Kafki czy Schulza. Ktoś powie, że powinienem sobie sny Kuczoka dawkować, czytać oszczędnie i na raty. Naprawdę, bez przesady. Może gdyby to były sny Franza Kafki czy Aleksandra Wata.
Nie chcę się znęcać nad utalentowanym pisarzem, bo on sam przyznaje, że było to swojego rodzaju pójście na pisarską łatwiznę. „Cóż, skoro się chciało, by się pisało, trzeba ponieść tego konsekwencje" – asekuruje się Kuczok we wstępie. Może jego znajomi i przyjaciele, których tu opisał, będą się świetnie bawić podczas lektury. Co do całej reszty, to mam jednak wątpliwości.
*Marcin Kube *