Po niebywałym sukcesie „Karmazynowego Imperium”, które debiutowało na rynku amerykańskim dwadzieścia lat temu, wypuszczenie kontynuacji przygód Kira Kanosa było tylko kwestią czasu. Autorskie trio złożone z Mike'a Richardsona, Randy'ego Stradleya (scenariusz) i Paula Gulacy'ego (rysunki) ponownie połączyło siły w albumie „Rada we krwi”, który był już prezentowany polskim czytelnikom kilkanaście lat temu, zaś teraz został przypomniany przez Egmont w ramach serii „Star Wars Legendy”.
„Rada we krwi” kontynuuje wątek Kira Kanosa, byłego gwardzisty Palpatine'a, oraz kilku rebeliantów, których samotny bohater spotkał na swojej drodze w pierwszym „Karmazynowym Imperium”. W sequelu scenarzyści postanowili opowiedzieć o Tymczasowej Radzie Imperium, powołanej przez wysoko postawionych sprzymierzeńców nieżyjącego Sitha w celu utrzymania galaktycznej dominacji i rozprawienia się z rebeliantami. Historia obfituje w polityczne intrygi i złożone relacje, co pozwala wprowadzić na scenę zupełnie nowych bohaterów.
Oprócz kilku kluczowych postaci poznanych w „Karmazynowym Imperium” mamy tu do czynienia z przemytnikami, gangsterami czy przedstawicielami tajemniczej rasy. Niestety wzorem pierwszej części, „Rada we krwi” cierpi na brak nieoczywistych i interesujących postaci. Działania bohaterów są przewidywalne i schematyczne, i nawet jeśli gdzieś tam pojawia się zwrot akcji, to trudno go uznać za wyjątkowe urozmaicenie fabuły.
„Rada we krwi” to proste czytadło, które zabiera czytelnika na nowe planety i pokazuje dalsze losy znanych bohaterów. Twórcy położyli większy nacisk na rozmach i zróżnicowanie w porównaniu z „Karmazynowym Imperium”, ale jednocześnie zabrakło im pomysłu na mocny punkt scenariusza, o którym czytelnicy pamiętaliby po latach. W pierwszej części taką perełką fabularną było przybliżenie formacji imperialnych gwardzistów i relacja Kira Kanosa i Carnora Jaxa. „Rada we krwi” jest pod tym względem bardzo uboga, gdyż ani wątek przemytniczy, ani motyw Rady Tymczasowej nie przedstawia specjalnej wartości zarówno dla fanów „Gwiezdnych wojen”, jak i niedzielnych czytelników komiksów z tego uniwersum.
Komiks Richardsona i Stradleya to bardzo zachowawczy sequel, a przez to mało wyrazisty i przewidywalny. Schematyczność postaci dopełniają drewniane dialogi i prostacka kreska Gulacy'ego, który w „Radzie we krwi” demonstruje swoje braki warsztatowe (pomijając jego styl, autora cechuje swobodne podejście do anatomii i perspektywy). Wartka akcja, kilka dobrych motywów i możliwość poznania dalszych losów Kanosa to nieco za mało, by uznać „Karmazynowe Imperium II: Radę we krwi” za komiks szczególnie udany. Ot, kolejny sequel stworzony na prośbę fanów, którzy potrafią przymknąć oko na liczne niedociągnięcia.