Zacznę od tego, że nie znam serialu Czas honoru. Bohaterów Jarosława Sokoła pierwszy raz spotkałam na kartach powieści i nie mam zielonego pojęcia, które wątki są nowe w stosunku do ekranowej wersji i czy ta literacka (w myśl okładkowej obietnicy) rzeczywiście poszerza świat serialu. Wypowiadać się mogę wyłącznie o tekście.
Protagoniści dobrani są z klasowego klucza - ambitny proletariusz Janek, zakochany arystokrata Bronek i dwaj przedstawiciele burżuazyjnej inteligencji, bracia Władek i Michał Konarscy. Ich wojenne losy mają dać czytelnikowi możliwe najpełniejszy, choć skondensowany do maksimum, ogląd sytuacji geopolitycznej po wybuchu II Wojny Światowej.
I tak Władek i Michał, przekradając się do Rumunii, ledwo unikają linczu z rąk ukraińskich chłopów (ginie ich wuj - jest to zresztą zastanawiająca prawidłowość: trup ściele się gęsto, ale głównym bohaterom nie dzieje się poważniejsza krzywda). Nim wrócą do Warszawy jako wszechstronnie wyszkoleni przez Brytyjczyków wywiadowcy, słynni „cichociemni”, ich drogi przetną się ze ścieżką Bronka Woyciechowskiego. Dzięki znajomościom tego ostatniego wszyscy trzej trafią najpierw na linię Maginota, następnie do Szkocji, a później do angielskiej szkoły wywiadu, gdzie spotkają ostatniego członka drużyny.
Bronek to jedyny dziedzic wielkiej szlacheckiej fortuny, zakochany bez pamięci (a jest to miłość rodem z harlekina - od pierwszego wejrzenia aż do grobowej deski) w pięknej aktorce, Wandzie. Na jego nieszczęście - zamężnej. Rzecz jasna, z wyjątkową kanalią. To głównie dla wybranki swego serca młody arystokrata pragnie wrócić do kraju.
Najmniej przystaje do do naszych muszkieterów Janek, uzdolniony artystycznie i marzący o studiowaniu architektury oraz poślubieniu swojej korepetytorki, Leny Szajkowskiej. Dzięki Jankowi poznajemy rzeczywistość radzieckiego obozu jeńców wojennych, a następnie złowrogie korytarze Łubianki (z naszym bohaterem rozmawia nawet sam Beria!), jak również „willę rozkoszy” w Małachówce, gdzie Berling uświadamiał politycznie wybranych przez siebie niedobitków.
W pierwszej powieści cyklu, Turystach Sikorskiego, nie możemy zatem narzekać na brak akcji ani małą różnorodność scenerii. Portrety bohaterów dopełniają systematycznie pojawiające się w tekście retrospekcje, w których obserwujemy życie przyszłych gwiazd wywiadu przed wybuchem wojny. Czterej muszkieterowie są co prawda szablonowi i równie sztampowi, jak ich biografie, przez co całość bardziej przypomina fabularyzowany kurs historii najnowszej dla uczniów szkoły podstawowej niż powieść historyczną z wątkami obyczajowymi, ale nie bądźmy drobiazgowi. Walor edukacyjny jest? Patriotyzm i ponadstanowa solidarność wygnańców z Ojczyzny występują? Amory rozpisane? No, to nie ma co wymagać logiki i wiarygodności psychologicznej postaci.
Jako bajka z cyklu Była sobie II Wojna Światowa, nieskomplikowana nadmiernie, obyczajowa historia o czwórce przyjaciół, którzy wspólnie stawiają czoła rozmaitym przeciwnościom, są dzielni, prawi i przystojni (jeno Władek trochę przygłupi, ale za to silny jak tur, co najwyraźniej wystarczy do zrobienia kariery w wywiadzie), naszkicowani grubą, wyrazistą kreską - całość jakoś tam się broni. Nie można jedynie w trakcie lektury nadmiernie się zastanawiać (np. nad tym, dlaczego egoistyczny arystokrata bierze pod swoje skrzydła i na swój wikt dwóch chłopaków poznanych na ulicy, a potem cała trójka równie wielkodusznie zaprasza na swoją brytyjską, luksusową kwaterę nieznanego im bliżej odludka). Czemu akurat sprzyja migawkowość całości, istotnie najbardziej kojarząca się ze scenariuszem, a nie z powieścią z prawdziwego zdarzenia.
Mogło być gorzej, ale czy to wystarczająca rekomendacja? Wydaje mi się, że publikacja skierowana została przede wszystkim do (podobno bardzo licznych) fanów serialu. Ci z pewnością będą zadowoleni z możliwości ponownego spotkania ze swoimi ulubieńcami.