Znakiem firmowym pańskich powieści są starannie skonstruowane wielowątkowe kompozycje. Czy stosuje pan jakieś wzory matematyczne, żeby wszystko się zgadzało?
* Jonathan Coe*: Sam jestem trochę przerażony tą wielowątkowością, o której pani mówi. Niedawno ponownie przeczytałem jedną z moich wcześniejszych powieści Rodzinna afera i odkryłem, że ma ona bardzo gęstą fakturę, wątki przenikają się, krzyżują, trudno się w tym rozeznać. Notatki, które zrobiłem, pisząc powieść, okazały się chaotyczne, poza tym mam nieczytelne pismo, więc dziś sam nie jestem w stanie odtworzyć, co miałem na myśli, tak konstruując fabułę. Paul McCartney powiedział kiedyś, że kiedy przychodzi mu do głowy motyw muzyczny, to nigdy nie zapisuje go od razu, ale kładzie się z nim spać. Jeżeli po przebudzeniu jest w stanie przypomnieć sobie melodię, to świetnie – zapisuje ją, a jeśli nie – to znaczy, że pomysł nie był wystarczająco dobry. A ja wszystko zapominam, wszystko mi natychmiast paruje z głowy, dlatego swoje pomysły muszę dokładnie zapisywać: jaka postać co robi, jakie ma stosunki z otoczeniem. Teraz kończę pracę nad powieścią, która ma znacznie mniejszą
objętość niż materiały zgromadzone w trakcie pisania.
Jednym z tematów, które porusza pan często w swoich książkach, jest fatum. Nie los, ale właśnie fatum. Czy naprawdę wierzy pan w przeznaczenie?
* Jonathan Coe*:Nie, nie wierzę w los pojmowany w taki sposób, o którym pani mówi. To byłoby zbyt proste i wybawiałoby nas od odpowiedzialności. A nasze życie składa się z naszych postępków, wyborów i – co bardzo ważne – z przypadku.
Rozm. Natalia Babincewa
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu „Forum”.