Cena prawa do istnienia
Athol Fugard, dramaturg, aktor i reżyser, przez dwa lata mieszkał z żoną w murzyńskim gettcie Sophiatown w Johannesburgu. Było to miejsce, które pod koniec lat pięćdziesiątych zostało wyburzone celem oczyszczenia terenów pod osiedla przeznaczone dla białych. Fugard zetknął się tam z brutalnym systemem apartheidu i poznawszy go dogłębnie, stwierdził: „obserwując tę machinę od środka dowiedziałem się, jak funkcjonuje i co tak naprawdę robi ludziom”. Gdy małżeństwo przeprowadziło się do Londynu, pisarz zaczął pracować nad powieścią o tsotsi, jak nazywano budzących grozę czarnych bandytów. Wielokrotnie porzucał owe przedsięwzięcie, ostatecznie jednak zniechęciła go do publikacji ocena żony. Na szczęście nie zdobył się na zniszczenie maszynopisu. W latach siedemdziesiątych ten tekst przekazano do National English Literatury Museum, gdzie dotarli doń badacze, którzy stwierdzili, że koniecznie musi ukazać się w druku. Autor, po dokonaniu znacznych poprawek, zaakceptował ten pomysł i Tsotsi, jedyna powieść
Athola Fugarda, została wydana w 1980 roku.
Zekranizowana przez Gavina Hooda powieść jest historią człowieka, dla którego życie znaczyło tyle, co błysk szprychy wbijanej w serce niczego nie spodziewającej się ofiary, brzęk kilku drobnych monet wysypujących się z kieszeni nieszczęśnika, zaś przede wszystkim śmiertelny strach gasnący z każdym, coraz słabszym oddechem. Karmił się nim, a przerażenie w oczach schodzących mu z drogi ludzi było dlań życiodajną ucztą, celem i sensem bytu. Tsotsi pogrążony był w nicości, czuł ją i panicznie się bał, toteż aby potwierdzać swoje jestestwo, budził trwogę i zabijał. Nic nie było dlań ważne, wszystko godne pogardy, piękno czy radość zaś stanowiły zagrożenie, potęgowały lęk przed nieznanym. Lęk, który należało stłamsić, zdusić w zarodku, zniszczyć, zdeptać i zohydzić. Nie miał przeszłości, a tym bardziej nie istniała przed nim przyszłość, było tylko tu i teraz, chylące się ku upadkowi murzyńskie getto. Nie wiedział, ile ma lat, jakie jest jego prawdziwe imię, zaś kompanię stanowili podobni mu degeneraci. Kiedy szli
pogrążonymi w ciemności uliczkami Johannesburga, wszyscy trzeźwo myślący ludzie znikali z ich pola widzenia pragnąc jak najmniej zwracać na siebie uwagę bandytów, dla których było bez znaczenia, jaki jest statut społeczny ofiary. Każdy mógł bowiem skończyć w rynsztoku z maleńką raną pod lewą pachą, zaś życie, śmierć czy prawo do istnienia zależały jedynie od kaprysu morderców. Pewnej nocy zdarzyło się coś, co zniszczyło dotychczasowy porządek plugawej egzystencji Tsotsiego, wyznaczanej przez ból, strach i śmierć. Coś, co wraz z dziecięcym krzykiem rozświetliło pielęgnowaną przez lata ciemność w duszy oprycha, pozwalając wypełznąć z mroku ukrytym cieniom przeszłości. Cieniom, o których dotychczas nie miał pojęcia. Czy jednak chłopak, dla którego współczucie, żal i empatia były oznaką słabości, będzie w stanie zrozumieć i docenić życie? Czy ten, który nie wie, że kiedykolwiek był kochany, sam będzie w stanie pokochać? Czy wreszcie będzie godzien normalnego życia ten, który życie miał za nic?
Opowieść o pogrążonym w mrocznym nihilizmie człowieku, który dostaje od losu szansę by się zmienić - jakże sztampowo i banalnie to brzmi. Napisano już tysiące słów o zbłąkanych owieczkach, synach marnotrawnych, wyrzutkach powracających na łono społeczeństwa, cóż więc takiego jest w powieści Fugarda, że Hood otrzymał za jej adaptację Oscara, zaś w „New Yorkerze” napisano, że urodzony w RPA autor to pierwszorzędny kandydat do Literackiej lub Pokojowej Nagrody Nobla? Myślę, że pozytywny odbiór tej książki wynika między innymi z jej uniwersalności i ponadczasowości, wszak takich wypchniętych poza margines tsotsich możemy spotkać wszędzie, również za oknem naszych przytulnych, ciepłych mieszkań. Przede wszystkim jednak urzekł mnie barwny, poetycki styl powieści, do czego niewątpliwie przyczynił się również tłumacz, Paweł Cichawa. Połączenie refleksyjnego, pięknego nastroju z czasem bardzo brutalnymi opisami życia w getcie i trudną tematyką zachowania człowieczeństwa w miejscu, gdzie człowiek niewiele się
liczył, a o statucie decydował kolor skóry, udało się Fugardowi doskonale. Myślę, że właśnie te cechy są siłą Tsotsiego, wyróżniającą go spośród książek o zbliżonej tematyce.