Cały świat został wyjęty z okładek, a jego stronice zostały rzucone na wiatr
Lektura tej książki wyrwała mnie z lekka z realiów życia codziennego i nie pozwoliła na spokojny powrót do normalności. Wszystko w tej książce jest niby proste i banalne: młody bohater, którego poznajemy w czasie urlopu pomiędzy zmianą pracy, dostaje dziwne zlecenie. Ma odszukać książkę, która – zgodnie z wszelkimi przesłankami – nie powinna istnieć, a w przerwach między poszukiwaniami gra w dziwną i mało znaną grę komputerową. Całość mimowolnie kojarzy się z kilkoma innymi dziełami literatury współczesnej. Autor tworzy z tych teoretycznie niepowiązanych faktów doskonale skomponowaną intrygę, która wciąga czytelnika. Główny bohater, Edward Wozny, właśnie dostał dwa tygodnie urlopu, ponieważ ma zamiar przenieść się do pracy w Wielkiej Brytanii. Wydarzenie jak wydarzenie – właściwie co czeka kogokolwiek w czasie urlopu i na ile to będzie odkrywcze?
Dostaje nietypowe jak dla pracownika banku zlecenie: ma odnaleźć kodeks, szczególnie wartościową książkę z czasów średniowiecza, której istnienie jest co najmniej wątpliwe, a autorstwo raczej przypisuje się nieudolnemu naśladownictwu stylu średniowiecznego. Trzecia rzecz to gra komputerowa, którą Edward otrzymuje w prezencie. „Momus” ma być jedynie zabawą i miłym wypełniaczem czasu, jednak bardzo wciąga, ponieważ w niej Edward poznaje biblioteki czy angielską posiadłość swoich pracodawców, w których nie miał możliwości przebywania. W pewnym sensie decyduje także o losach świata i ma wpływ na upływający czas, którego upływanie może przyspieszać lub spowalniać. I właściwie wszystko było: pomysł z urlopem, w czasie którego dzieje się mnóstwo dziwnych i nieoczekiwanych rzeczy, nieco ekscentryczni pracodawcy, którzy chcą odszukać coś, co prawdopodobnie nie istnieje (kolejna książka, która być może nigdy nie została napisana, bo przecież źródła historyczne sugerują, że napisano ją raczej kilka wieków później o ile
w ogóle) oraz przeplatanie życia realnego z treścią gry komputerowej. Niby tak, tyle, że Grossman tę mieszankę znaną z innych dzieł przyprawia na swój indywidualny sposób. Tak powstaje doskonała intryga i dlatego szukamy książki, której możemy nie znaleźć, gramy w grę, która dla każdego z graczy ma inną wersję oraz usiłujemy rozwikłać zagadkę ekscentryków z Wielkiego Królestwa. Całość kończy się w sposób dosyć zaskakujący, tak więc warto pilnie śledzić wszystkie wydarzenia, które spotykają Edwarda i podobno mu pomagającą Margaret.
Gdy zaczynałam czytać tę książkę, zastanawiałam się, czy warto się za nią w ogóle zabierać. Podobny schemat już się pojawił na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy w rozmaitych bestsellerach. A jednak było warto, choćby po to, aby poznać sposoby na przechowywanie drogocennych dzieł światowej literatury czy aby uzmysłowić sobie, iż każda codzienna czynność życiowa może być jedynie próbą manipulowania społeczeństwem. To kolejny super hitem, który warto przeczytać i cierpliwie czekać na ekranizację, bo to chyba nieuniknione.