Z komiksu żyje się cholernie ciężko - o grach, Izraelu, kasce, prawicy i oczywiście komiksach rozmawiamy z Michałem „Śledziem” Śledzińskim.
WP: Jestem jednym z tych, którzy wychowali się na magazynie gier komputerowych „Secret Service” (przemianowanym następnie na „New S Service”) – to tam po raz pierwszy wielu czytelników zetknęło się z twoją twórczością. SS było swego rodzaju zjawiskiem kulturowym, pismem które wytworzyło wokół siebie szerokie grono oddanych czytelników. Dziś starzy gracze wspominają je z łezką w oku. Jak ty się w to wszystko wplątałeś i jak wspominasz tamtą współpracę?
* Michał Śledziński*: Cudowne czasy recenzji w formie opowiadań, felietonów na dziwaczne tematy, kompletnie nie związanych z grami, Kombat Kornera, ślinienia się na widok grafiki z pierwszych 32-bitowych konsol. Trudno zapomnieć. Wplątałem się w to na zasadzie rysującego nastoletniego czytelnika. Rysowałem, a chłopaki brali. Na każdy numer SS czekałem z wypiekami na twarzy i udręką. Czy puszczą w tym miesiącu coś mojego? Raz tylko odwiedziłem redakcję pisma, Pegaz Ass pożyczył mi wtedy dychę na bilet do domu.
WP: Już po rozpadzie zespołu „Secret Service” zilustrowałeś w całości K4 Kompendium…
* Michał Śledziński*: K4 ilustrowałem na życzenie Martineza, ex- naczelnego SS, Marcin pomagał później rozkręcać „Produkt”, który początkowo był wydawany przez Gulasha i Banana (potem tylko przez Banana), więc moje związki z ludźmi SS są, jak widać, dość szczególne. Szkoda, że tak rzadko się teraz spotykamy.
WP: Myślisz, że po SS ukazał się na polskim rynku magazyn, który zajął zwolnione miejsce?
* Michał Śledziński*: Z prasą „grową” mam do czynienia tylko w postaci „NEO+” i „Engarde”, do którego pisuję felietony. To już jednak inne czasy, czasy profesjonalizmu pełną gębą - nikt się dziś nie odważy na robienie sobie jaj w recenzji, czynienie dziwacznych aluzji czy prostacki, choć zabawny, dowcip. Gry to szybko rosnący i przyszłościowy biznes, czasy partyzantki i eksperymentów w pisaniu o nich minęły na dobre. Pozostaje cieszyć się, że było się uczestnikiem i obserwatorem zmian, które zachodziły na tym polu. Czy tęsknię za tymi czasami? Pewnie w taki sposób, w jaki tęskni się za kompotem babci. Za smakiem dzieciństwa i wczesnej młodości.
WP: W co ostatnio grasz?
* Michał Śledziński*: Gears of War 2, od czasu premiery. Singiel zaliczyłem najpierw solo, potem w co-opie z dziewczyną, z którą już niejedną strzelankę ramię w ramię skończyliśmy, jak stare dobre wojaki. Obecnie młócimy razem w multi tzw. kanapki niemalże codziennie.
Prócz tego Flower na Sony Playstation 3, cudnej urody gierka, w której kierujemy płatkiem kwiatu unoszącym się nad lakami. Kolejny argument do dyskusji czy gra video bywa sztuką. Według mnie już bywa. Skoro videoinstalacje, bywa, że interaktywne, można określać tym mianem, to czemu nie grę? Temat jest jątrzący i z pewnością wart przedyskutowania. Analogie z kinem czy z komiksem, które zaczynały jako proste, jarmarczne historyjki ku pokrzepieniu prostej gawiedzi mile widziane.
WP: _ Osiedle Swoboda, jeden z najsłynniejszych komiksów polskiej sceny komiksowej, legenda o której wciąż opowiada się w zimne polskie noce na dalekiej północy. Rzecz uważana za genialną, a dziś niemal niedostępna. Udało się po raz trzeci wydać inną legendę – _ Ósmą czarę, dlaczego nie udało się jeszcze wydać _ Osiedla_? Jest taki plan?
* Michał Śledziński*: Taki plan oczywiście istnieje. Zakłada wydanie wszystkich epizodów, publikowanych w „Produkcie” w jednym grubym tomie wraz z komiksami i pin upami, które wykorzystywały bohaterów _ Osiedla_. Wydawcą ma zostać Kultura Gniewu, z którą współpracuję od 2007 roku i bardzo sobie tę współpracę chwalę. Planujemy wydać tę kobyłkę w grudniu 2009 roku na okrągłą dziesiątą rocznicę powstania „Produktu”. Myślę, że to doskonały moment, aby przypomnieć komiksowej braci, co się wydarzyło w roku, o którym śpiewał Prince.
WP: A propos twojej działalności przy „Produkcie” Wojciech Orliński z „Gazety Wyborczej” nazwał cię Giedroyciem polskiego komiksu – jak się czujesz jako ten, dzięki któremu zadebiutowało całkiem spora grupa polskich twórców, bez których polski komiks wyglądałby dziś zupełnie inaczej?
* Michał Śledziński*: To bardzo miłe, co WO napisał i na WSK w 2008 roku chyba mu to nawet powiedziałem, podczas króciutkiej pogawędki. Z perspektywy tych kilku lat widzę, że miałem niezłe oko, wybierając ludzi, rysujących i piszących dla „Produktu”, o czym świadczy ich dorobek, opublikowany już po zamknięciu magazynu. Zresztą, wszyscy rozwinęliśmy warsztat od tamtego czasu. Jednak do „Giedroycia polskiego komiksu” brakuje mi jeszcze wysługi lat i kilkudziesięciu numerów „Produktu”, które pewnie nigdy już nie ujrzą światła dziennego. Producenci wcześniej, czy później i tak zadebiutowaliby na naszym rynku, bo to zdolne i zdeterminowane bestie, „Produkt” i poniekąd ja sam, dobierając ich do zespołu tylko przyspieszyliśmy ten proces.
WP: Jak doszło do twojej współpracy z twórcami z Izraela?
* Michał Śledziński*: Do projektu dostałem się z rekomendacji ludzi z Kultury Gniewu, którym Instytut Adama Mickiewicza, koordynator projektu zlecił odnalezienie odpowiednich dusz. Zgodziłem się właściwie bez wahania, bo było to spore wyzwanie. Nie interesowałem się kulturą żydowską, a państwo Izrael postrzegałem tylko w kontekście muru, jako dość opresyjny w stosunku do Autonomii Palestyńskiej organizm państwowy. Po pobycie tam, rozmowach z naszymi izraelskimi przyjaciółmi wiem już, że sprawa nie jest taka prosta. Mamy w Europie troszkę wykrzywione spojrzenie na Bliski Wschód, lata demokracji i pokoju przytępiły nasze zmysły i nie pamiętamy (i cholera, bardzo dobrze), co oznacza życie w ciągłym zagrożeniu. Z drugiej strony, po wizycie po palestyńskiej stronie, przy murze, przy zburzonych przez izraelskie buldożery domach Palestyńczyków, po lekturze artykułów o młodych, żydowskich nacjonalistach, budujących na Zachodnim Brzegu nielegalne osiedla, czy raczej fortyfikacje o
charakterze militarnym trudno myśleć inaczej, niż jak o zwykłym skurwysyństwie, które państwo Izrael uprawia. Jeszcze z innej strony - poznani ludzie. Tacy sami, jak my. Słuchający tej samej muzyki, znający te same filmy, podobnie myślący, którzy patrzą na działania ich rządu z takim samym zażenowaniem na twarzach, jakie maluje się na naszych twarzach, kiedy nasi włodarze, choć na inną skalę, odstawiają szopkę. Młodzi kolesie i dziewczyny, którym zależy na pokoju, pracy, dobrym życiu, zabawie bez obawy, że ich ulubiona restauracja czy klub wyleci w powietrze... Mętlik.
WP: Jesteś zadowolony z efektu końcowego czyli zbioru waszych prac _ Kompot_? Komiks spotkał się z ciepłym przyjęciem, acz z prawa dało się usłyszeć głosy, że to niepotrzebny gniot.
* Michał Śledziński*: Z samej publikacji jestem zadowolony. Na szczęście żaden z uczestników projektu nie spiął pośladków i spłodziliśmy historię, które poruszając ważkie kwestie, przekazują je w formie nieskrępowanej, momentami obcesowej, prowokującej, ale zabawnej. Po części wynika to z więzi, jaka między nami powstała, a którą zawdzięczamy przede wszystkim wspólnemu poczuciu humoru. Prawą stroną bym się nie przejmował, znajdź prawicowca z poczuciem humoru, a dostaniesz nagrodę Nobla.
WP: Co dalej z _ Bears of War_? Planujesz wydanie kolejnego zeszytu zbierającego przygody rozkosznych Misiaków?
* Michał Śledziński*: Od kilku miesięcy na blogu Misiowym panuje względna cisza, ale zbieram się do przemodelowania zarówno wyglądu samego bloga, jak i powzięcia męskiej decyzji o regularnym up' owaniu webkomiksu. _ Bears of War_ łączy dwie moje największe pasje, komiksy i gry video - czyli temat dzięki któremu w ogóle zaistniałem w świadomości czytelników komiksu. To przy okazji mój pierwszy internetowy projekt. Aż mi głupio, że zaniedbuję go w ten sposób. Na razie nie planuję kolejnego papierowego wydania tych nie do końca rozkosznych futrzaków.
WP: Kilka razy odżegnywałeś się od identyfikowania głównego bohatera _ Na szybko spisane_ z Tobą. Jednak sposób w jaki go przedstawiasz i jak konstruujesz narrację wyraźnie sugeruje odczytanie autobiograficzne. Dlaczego posłużyłeś się takim zabiegiem i oczywiście ile Ciebie jest w tym bohaterze?
* Michał Śledziński*: Kilka przypadków z życia anonimowego narratora komiksu to sytuacje żywcem wyjęte z mojego życia, jak miska z piaskiem do ćwiczenia gry w pikuty, pogrzeb babci. Jednak jego charakter, osobowość jest mi całkowicie obca. Jestem człowiekiem o dość ekstrawertycznej naturze, lubiłem, i nadal lubię, skupiać na sobie uwagę otoczenia, oczywiście tylko wtedy, kiedy jest ku temu powód. W dzieciństwie mógł to być na przykład teatrzyk cieni, który absolutnie wszyscy obecni w domu musieli obejrzeć, dziś jest to nowa publikacja. Narracja, jaką przyjąłem w tej historii, wydała mi się po prostu najbardziej naturalną dla przedstawienia samego bohatera i problemów, które go dręczą, bo osobowościowo istniejemy na różnych biegunach. Pisanie scenariusza do _ Na szybko spisane_ łączy się z drażliwą dla mnie kwestią wyłączenia własnego ego i wejścia w buty kogoś, kogo sam potocznie nazywam „złamasem” i z kim absolutnie nie chciałbym spędzić choćby
godziny sam na sam. Ten bohater ma naprawdę przechlapane, bo staram się kanalizować w nim emocje, sytuacje, wymyślone lub nie, które uważam za wstydliwe dla mnie, dla Śledzia.
WP: O ile pierwszy tom _ Na szybko spisane_ jest niezwykle spójny i niezwykle zwarty, o tyle w drugim tomie następuje pewne rozprzężenie, historia staje się dużo bardziej epizodyczna, bohater przestaje być traktowany tak bardzo serio, a pomiędzy jego kreacją, a tobą jako autorem pojawia się wyraźny dystans. Opowieść traci też pewien tragiczny wydźwięk, który tak urzekł czytelników tomu pierwszego i staje się bardziej zabawna. Nieprzystosowanie bohatera przechodzi w fajtłapowatość.
* Michał Śledziński*: Ten dystans, jak wspominałem istniał od zawsze. Pierwszy tom był dla czytelnika w pewien sposób łatwy do przyswojenia, ponieważ wiązał się z sentymentalną podróżą do ikon lat dzieciństwa dzisiejszych trzydziestolatków, choć z pewnością nie była to idea, ta podróż, która mi przyświecała. Zauważyłem, że czytelnicy w swoich opiniach na temat komiksu częściej przywoływali te elementy, które pobudziły ich wewnętrzne dziecko, tęsknotę za Matplanetą, Adamem Słodowym, spychając na drugi plan tragiczne przypadki samego bohatera, które rozgrywały się w rzeczywistości późnego PRL-u. W tym kontekście, część druga nie mogła mieć już takiej siły rażenia. Wybory narratora spychają go w wieku nastoletnim na kompletny margines tego, co interesowało większość. Dla mnie jest oczywistym fakt, że ktoś, kto całymi miesiącami kleci demo na Amidze, może nie zauważyć, że w muzyce rządzi grunge, a Kurt Cobain to dla niego nazwisko, za którym nic nie stoi. MTV dla niego nie istnieje,
a internet to wciąż bardziej obrazek z filmu WarGames niż rzeczywistość. Ten chłopak jest tak daleko od niej, jak tylko można być. To, że znajduje sobie podobnych kolegów to czysty cud, tak samo, jak jego pierwszy raz. Nie rozumie, że został wykorzystany przez dość niestabilną emocjonalnie starszą koleżankę i przechodzi nad tym do porządku dziennego. Jego niezrozumienie świata tak naprawdę pogłębia się. Wcześniej można było go rozgrzeszać, ponieważ był dzieckiem, w drugim tomie nic go już nie usprawiedliwia. Ten człowiek jest odklejony od świata. I w pewnym sensie budzi z tego powodu mój skromny podziw, bo sam mam ochotę od czasu do czasu odłączyć kabelek łączący mnie z rzeczywistością.
WP: Co znajdzie się w trzecim tomie, jakie wydarzenia będą dla twojego bohatera najważniejsze w pierwszym dziesięcioleciu trzeciego tysiąclecia?
* Michał Śledziński*: Szczerze mówiąc, nie chciałbym teraz zdradzać szczegółów fabuły trzeciego tomu, choć historia jest sklecona od A do Z. Właściwie powstawała już podczas pisania scenariusza drugiego tomu.
WP: Skąd pomysł na _ Wartości rodzinne? Po poważnym, głębokim i dosyć ciężkim _ Na szybko spisane _ Wartości rodzinne_ to tytuł dosyć zaskakujący – zabawny, lekki, nie roszczący sobie pretensji do podsumowań czy ocen, nie czujesz się z lekka schizofrenicznie rysując _ Wartości rodzinne_ i trzeci tom _ Na szybko spisane_ na raz?
* Michał Śledziński*: Zupełnie. Posiadam zdolność łatwego przełączania się pomiędzy „klimatami”. Zresztą, pomysł na _ Wartości rodzinne_ urodził się grubo przed _ Na szybko spisane_, które powstało bardzo spontanicznie, i jest moim zdaniem lepiej przemyślany. Od zawsze chciałem stworzyć komiks, który byłby najbliżej „środka”, taki który niemal każdy, prócz zadeklarowanego prawicowca ze względów oczywistych, może przeczytać bez krzywienia się, że coś jest zbyt wulgarne, awangardowe. Słowem - komedię. To nie jest historia, która zasługuje na specjalną atencję krytyki, to rzecz rozrywkowa, acz w dobrym guście, hołdująca starej, dobrej szkole tworzenia komiksów.
WP: _ Wartości rodzinne_ to też swego rodzaju eksperyment na polskim rynku, kolejna próba wydania regularnej serii we w miarę przystępnej cenie. Nie boisz się, że wszystko skończy się tak jak kończyło się wiele razy wcześniej?
* Michał Śledziński*: Pewną wprawę w tworzeniu serii już mam. Co by nie mówić o serialowym _ Osiedlu Swobodzie, jego cyklu wydawniczym, czy odejściu od korzeni „produktowych” to jednak była to dla mnie szkoła pisania i rysowania historii, która zamknęła się dokładnie wtedy, kiedy to sobie zaplanowałem. Zresztą, polecam przeczytanie tej serii jeszcze raz, po latach, bez emocji, które jej towarzyszyły podczas publikowania. Wiele sądów jej dotyczących dziś można odłożyć na półeczkę, podpisaną „roztrzęsienie”. _ Wartości rodzinne są cholernie przemyślanym projektem, do którego dojrzewałem przez blisko trzy lata. Na razie zaplanowaliśmy z wydawcą cztery odcinki, czyli w 2009 roku ukażą się z pewnością jeszcze dwa. Potem wydawca skalkuluje projekt i mam nadzieję, że da mi światło zielone na kolejne odcinki.
WP: Rozmawiamy przy okazji Warszawskich Spotkań Komiksowych. To dobry moment na jakieś środowiskowe podsumowania. Co myślisz o polskim rynku? Sytuacja wygląda nieco paradoksalnie – komiksy ukazują się w niskich nakładach przez co są drogie, a autorzy nie czerpią z nich wielkich zysków, czytelnicy na to narzekają, jednak jest ich tylko ograniczona liczba, więc podniesienie nakładów nic nie da, bo nadwyżka nie zejdzie i zalegnie na półkach wydawców. Widzisz jakąś drogę wyjścia z tego koła?
* Michał Śledziński*: Rynek jest mały, ale słyszałem plotki, że rośnie. Z pewnością przez ostatnie trzy lata można było zaobserwować pewną stagnację, jakby liczba czytelników nagle zatrzymała się na kilku tysiącach oddanych fanów komiksu i kolejnych tysiącach, które kupują tylko określone serie, tytuły, wznowienia klasyków polskiego komiksu. Ale coś się chyba rusza w temacie, bo nakłady niektórych komiksów, ku zdziwieniu samych wydawców wyprzedają się w kilka tygodni po premierze. I reguły w tym żadnej nie ma. To mnie oczywiście żywo interesuje, bo większy nakład to także większe wynagrodzenia dla mnie, jako twórcy. Ono jest nadal, co przyznają sami wydawcy, którym wręcz wstyd momentami, skandalicznie niskie. Za trzy, cztery miesiące bardzo wytężonej pracy twórca komiksu dostaje na rączkę sumę, którą sprzątaczka w sieci fast foodów zarabia w miesiąc. Dlatego większość z nas dorabia w agencjach reklamowych, trzaskając storyboardy, właściwie marnując swój czas i potencjał, które
można byłoby poświęcić na dopieszczanie tego, co naprawdę nas kręci. Kaska jest potrzebna, ot co. Kaska na promocję, na wynagrodzenie, na inwestycje w młodych, zdolnych. Tylko tyle i aż tyle. Kaska daje perspektywę.
WP: A jeżeli już mówimy o polskim komiksie to kto jest teraz twoim zdaniem jego najjaśniejszą gwiazdą?
* Michał Śledziński*: Nie chciałbym, aby to zabrzmiało, jak wzajemne klepanie się po plecach, ale ostatnio najbardziej zachwycił mnie wciąż nie zatytułowany komiks mojego przyjaciela KRL-a , którego pierwszy rozdział Wąż, szeptucha i stary kredens Kultura Gniewu zaczęła publikować na swoim blogu. Karol całkowicie zaskoczył mnie wyczyszczoną, konsekwentnie prowadzoną linią i na przykładzie tych kilku plansz, które już znam, widzę, jak daleką drogę przebył od formalnie „brudnych” odjazdów w postaci _ Ligi obrońców planety Ziemia_ czy _ Yoela. Dodatkowo, w treści to czysty „środek”, rzecz która może zachwycić absolutnie każdego (poza wiadomo kim), z nienachalnym, ciepłym humorem i tajemnicą, kryjącą się za każdym kadrem. Na swoje potrzeby zaszufladkowałem tę historię, jako nasze _Spirited away, ale wiem, że ten komiks wylezie z tej szufladki, bo KRL to człowiek
z nietuzinkową wyobraźnią.
WP: Co kupiłeś na WSK?
* Michał Śledziński*: Z zasady nie robię zakupów na podobnych imprezach, aby potem nie taszczyć przez Polskę kilogramów papieru w torbach, ale zawsze coś tam wpadnie. Tym razem przywiozłem ze sobą _ Kroniki Birmańskie, sprezentowane. I fajnie się to czytało. Guy Delisle to sprytny obserwator rzeczywistości, a miejsca w które rzuca go praca jego żony (lub jego własna) to istne samograje, więc nie dziwota, że czytając o absurdach reżimów Birmy, czy Korei Północnej w przypadku _ Phenianu, oczy same otwierają się ze zdumienia. Przy okazji cenię sobie oszczędną formę, którą Delisle posługuje się w swoich pracach, doskonale oddaje ona ducha dziennika z podróży. Prócz tego zakupiłem dwa tomy _ Bi Bułki_, bo lubię tego typu freestyleowe odloty. Już sam pomysł, czyli spis powszechny istot zaludniających jaźń autora, dokonywany przez
rachmistrza Bi Bułkę (oraz jego żywy notatnik - Białaska) jest w swoim przewrotnym zamyśle doskonały. I cholernie zabawny. Gdyby nie awangardowa forma, można byłoby polecić te albumiki wszystkim fanom Baranowskiego . „Gdyby”, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę z ograniczeń typowego fana starej szkoły polskiego komiksu.
WP: Ostatnio w środowisku dosyć głośno było o pewnym wywiadzie, w którym Krzysztof Kopeć , rysownik ze starszego pokolenia narzekał na współczesny polski komiks. Że wulgaryzmy, przemoc i obrzydliwość. Twierdził, że właśnie dlatego komiksy się dzisiaj nie sprzedają. To wywołało dosyć burzliwą reakcję młodszych, między innymi twoją. Naprawdę nie znajdujesz w słowach Kopcia ani krzty racji?
* Michał Śledziński*: Jakoś nie. _ Wilq_ jest wulgarny, obsceniczny i jest już otoczoną kultem postacią głównego nurtu, sprzedaje się. _ Jeż Jerzy_ również nie jest werbalnym ułomkiem a ma stałą rzeszę czytelników, postać bierze udział w kampaniach reklamowych, tomy z jego przygodami są wznawiane a za rok na ekrany kin wejdzie pełnometrażowa animacja z Kolczastym. Z _ Osiedlem Swoboda_ sam dołożyłem kilka kamyków do tego ogródka. To jest kwestia wyczucia pewnej konwencji, niektóre historie potrzebują mocnego języka, aby być wiarygodnymi. Według mnie nie jest to nawet ograniczanie liczby odbiorców, a raczej docieranie do tych, dla których tzw. poprawność polityczna to pusty frazes, zubożający przekaz. Z drugiej strony mamy całkowicie mainstreamową serię _ Biocosmosis, twórczość Gawronkiewicza do tekstów Wojdy i Janusza, filozoficzne, łagodne komiksy Mateusza Skutnika , przygodową _ Pierwszą Brygadę, moje _ Wartości rodzinne_ czy _ Na szybko spisane_, które są dalekie od wulgarności czy obrzydliwości. Ktoś może powiedzieć, że to mało, ja powiem - dużo, jak na kraj, w którym z komiksu żyje się cholernie ciężko.
WP: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz Pstrągowski