Być albo nie być... damą?
Nieco przewrotny tytuł serii Po co nam...?, której jedną z licznych części są Damy i galanci, implikuje konieczność zastanowienia się nad przydatnością dla społeczeństwa – czy też dla indywidualnego człowieka – pewnych określonych zjawisk, pojęć, form i treści, od rzeczywistości i kultury począwszy, poprzez poezję, kino, teatr, aż po będący podmiotem rozważań niniejszego tomiku konwenans. Rzadko, jeśli w ogóle, się zdarza, by ktoś negował potrzebę istnienia kultury czy jakiejś gałęzi sztuki en bloc, bez trudu natomiast odnajdziemy w tekstach literackich, publicystycznych czy mówionych wzmianki o ludziach gardzących konwenansami, pozostających w niewoli konwenansu lub się z niej uwalniających. Czymże więc jest konwenans, w jakich sferach naszego życia może się zamanifestować jego ograniczająca moc i czy jego istnienie przynosi nam jakiś pożytek? Czy jest on wymysłem nowoczesnych, wysoko ucywilizowanych społeczeństw, czy też jego korzenie tkwią w niezbadanych jeszcze dokładnie mrokach dziejów? Czy
lekceważenie i likwidowanie pewnych jego wymogów prowadzi do zatarcia znaczenia niektórych nakładających się nań i przenikających wzajemnie pojęć – takich, jak cnota, honor, moralność – i bezpowrotnego zniknięcia tytułowych „dam i galantów”? Oto niektóre pytania, na jakie próbuje odpowiedzieć autorka tej krótkiej, lecz bogatej w treść rozprawy.
Pomiędzy fachowymi wywodami – prowadzonymi gładką i dźwięczną polszczyzną, nie przeładowaną hermetycznymi terminami naukowymi, przewija się mnóstwo szczegółów ciekawych, zabawnych, zaskakujących: śledząc związki mody i obyczaju, dowiadujemy się np. daty wypuszczenia na rynek najsłynniejszych perfum świata; rozdział poświęcony honorowi informuje nas, jakimi zasadami i wartościami mieli się kierować kandydaci na oficerów sił zbrojnych II RP, ale także ... jakie tytuły prasowe miała do dyspozycji XIX-wieczna Polka; zaś przy okazji omawiania staropolskiej gościnności poznajemy przeznaczenie mebla noszącego wdzięczną nazwę „wędrownego słupka”. Uzupełniające całość cytaty z licznych tekstów źródłowych uświadamiają nam, że to, co jedni zwykli uważać za niewzruszoną normę estetyczną czy obyczajową, innych – nawet wywodzących się ze stosunkowo bliskich kręgów kulturowych – może śmieszyć, gorszyć, oburzać. Czyżby więc należało mniemać, że umowność i płynność granic konwenansu czynią go zbędnym? Uważny czytelnik
znajdzie na to odpowiedź już na bardzo wczesnym etapie lektury; może się z nią zgodzić lub nie, jeśli jednak należy do ludzi zainteresowanych historią, etnologią, socjologią lub po prostu człowiekiem pojmowanym jako coś więcej niż jednostka biologiczna – nie odmówi sobie przyjemności przestudiowania dalszych dwustu kilkudziesięciu stron. Jeśli o mnie chodzi, mogłoby ich być i dwa razy tyle...