Uświadomiłam sobie właśnie, że Joanna Chmielewska bawi nas i „morduje”, od prawie czterdziestu lat. Jej pierwsza książka, Klin/ została wydana w 1964 roku. Autorka dodatkowo jest jedną z niewielu polskich pisarek, wydających od 1990 roku przynajmniej jedną książkę w roku, a zdarzały się i cztery. Przy taki wielkim „przerobie” można by sądzić, że w końcu wyczerpią się pani Joannie pomysły, ale nic z tego.
Już Przeklętą barierą udowodniła, że zauważa współczesne trendy, a „Książką poniekąd kucharską”, wprost powaliła na ziemię smakoszy i niejadków. Bułgarski bloczek, jej ostatnia powieść, zaczyna się od listu, który dotarł nie tam gdzie trzeba i znaczków, co nie jest dziwne, pamiętając wcześniejsze książki; oraz od zwłok, bardzo martwych przynależnych ciałem i uleciała duszą do Weroniki Fijałkowskiej. Nieszczęsnej posiadaczki znaczków, chytruski, która za żadne skarby nie chciała się rozstać z bloczkiem numer sto pięć. Bloczkiem bułgarskim, który okaże się być (niewtajemniczonym) po prostu znaczkami z wizerunkami ptaków. Oczywiście, jakby nie było, podejrzana będzie naszej narratorce znana, w osobie Grażyny Birczyckiej. Nieszczęsnej autorki listu, który sprowadzi na narratorkę masę wyrzutów sumienia i... naprawdę nagłą ochotę poprawy. Bo jak to jest, gdy nagle podsłucha się rozmowę i dowie się, że jest się obrzydliwym babskiem? Strasznie.
Jeszcze gorzej, gdy przeczyta się to w liście. Liście, który wcale nie miał dotrzeć o naszych rąk, bo raczej takich listów nie powinien otrzymywać zainteresowany. Magia słowa pisanego! A! I będzie jeszcze dziwnie zagubiony brakteat Jaksy z Kopanicy, plączący się i nie dający nikomu odetchnąć, ale to zwykle z pieniędzmi tak bywa. Autorka, skrzętnie i z rozpaczą, mając w końcu w tym swój interes poszukuje mordercy, a w końcu ma z czego wybierać. Niestety, przez ten diabelny list, nagle zebrało jej się na „korektę charakteru”. W czym problem? No w tym, że jak się już kimś jest, to nagłe zmiany, mogą powalić na kolana. I tak się dzieje z narratorką. Niestety uświadamianie sobie własnych wad przydaje jej groźnego rysu szaleństwa. Chyba też dlatego zamiast bobu jest kurczak w śmietanie jak za króla Zygmunta. Ale... chodzi tylko o rozwiązanie sprawy. I bloczek bułgarski sto pięć, nie mylić ze sto sześć, na którym też ptaszek, ale gołąbek. „Wepchnie ci ofiarę, której trzeba pomóc, wal łbem w ścianę, uduś
rozmówców, ofiara ci wisi na karku, życia za mało, żeby dać jej radę, a ona swoje.” Tak, te stosunki damsko-męskie.
W tych książkach nigdy ich nie braknie. Chociaż ostatnio wszystko jakoś się wyciszyło. Pomijam fakt taki, że nie można rozpoznać wieku bohaterów. Z jednej strony świetnie, bo takie myśli pasują każdemu rocznikowi, ale z drugiej strony, ta ciekawość... Bynajmniej nie jest to już „Całe zdanie nieboszczyka”, szczególnie malownicze geograficznie. Wszystko jakoś wycichło, mierzi stoickością. Ale może to wynik czas? „Zaczęło mi się to wszystko mylić...” Tak to jest z panią, pani Joanno? Szczególnie ten tok myślowy, w którym nie zawsze można się połapać. Na przykład kto jest w końcu kogo znajomym, a kto tylko rodziną? Chociaż, z drugiej strony uwielbiam ten swobodny język, komizm codziennych sytuacji i niedomówień, zabawę codziennością. To też zawsze morderstwo i ciąg wydarzeń, jednak przede wszystkim dar słowotwórczy, rozbrajający, wyrażający się na przykład w „schetana” i „zatchnęło”.