Bolesna pobudka ze snów o potędze
Polscy fantaści odrabiają zaległości poprzednich pokoleń. W ich powieściach i opowiadaniach Polska nie jest umęczonym „Chrystusem narodów”, który ma do wypełnienia metafizyczną misję, ale staje się światowym imperium, przed którym inne narody drżą, a przynajmniej chylą z szacunkiem czoła. Tym, co skłania świat do uznania polskiej wyższości, jest zwykle gospodarcza i militarna siła, pozwalająca naszym rodakom wprowadzać „Pax Polonica” na całkiem sporych połaciach globu. Mocarstwowe ambicje Polski są wspierane także atomowym szantażem – bo w zwrotnym momencie dziejów to Rzeczpospolita weszła w posiadanie broni atomowej, nie zaś jej sąsiedzi. Tego rodzaju motyw pojawia się na przykład w mikropowieści Andrzeja Pilipiuka „Atomowa ruletka”. Do motywu polskiej bomby atomowej autor ten powraca w swojej najnowszej powieści, ale rozgrywa go zgoła inaczej. Tutaj alternatywna historia posłużyła nie tylko do rzutowania na nią narodowych snów o potędze, ale także do ukazania, jak marnowane bywają w naszym kraju
wysiłki, trwonione szanse, a brak wyobraźni i umiejętności przewidywania prowadzi wprost do katastrofy.
Niedaleka przyszłość. Kilka lat fatalnych rządów Partii Postępu i Dobrobytu doprowadziło Polskę do cywilizacyjnej zapaści. Nowy prezydent Paweł Citko postanowił przywrócić mieszkańcom naszego kraju należne im miejsce wśród narodów świata. A środkiem do tego celu miało być skonstruowanie przez broni atomowej. Prezydent, jak na rasowego polityka przystało, nie wziął jednak pod uwagę, że jego program może wymknąć się spod kontroli. W efekcie Polska w 2012 roku wywołała światową wojnę atomową, w której zginęło 6 miliardów ludzi. Rzeczywistość jaką znamy przestała istnieć. Pozostała tylko w pamięci tych nielicznych, którzy przeżyli hekatombę.
Chociaż... Innego zdania są naukowcy z warszawskiego Instytutu Fizyki Doświadczalnej, którzy sądzą, że atomowej tragedii można było uniknąć, a raczej do niej nie dopuścić. Opracowali oni bowiem technologię podróży w czasie. Niestety pozwala ona na skok jedynie w przeszłość – o minimum 60 lat wstecz i to często ze sporym „rozrzutem” w stosunku do okresu, w który „celowano”. To nastręcza naukowcom dodatkowych trudności, ponieważ nie mogą działać bezpośrednio na osoby, które przyczyniły się do wywołania wojny, ale jedynie na ich przodków. Potencjalni podróżnicy w czasie powinni więc dotrzeć do dziadków czy pradziadków prezydenta Citki i skłonić ich, aby zaprzestali rozmnażania. Co więcej temponauci muszą się strzec wprowadzania jakichkolwiek innych zmian w historii, bo może to zaowocować nieprzewidzianymi efektami w znanym im świecie. Mogą chociażby uruchomić łańcuch zdarzeń, który doprowadzi do tego, że sami się nie narodzą...
A to tylko jeden z licznych paradoksów podróży w czasie, z którymi muszą się zmierzyć. Jednak wszystkie osoby zaangażowane w projekt, któremu nadano kryptonim „Operacja Dzień Wskrzeszenia”, motywuje do działania nadzieja, że uda się odwrócić haniebną rolę naszego kraju w atomowej zagładzie świata. Przed zadaniem zmiany historii staje grupa uzdolnionych młodych ludzi. Każdy z nich ma swoje powody, żeby narażać się na niebezpieczeństwa, z pozostaniem w dalekiej przeszłości włącznie. Kiedy jedni z nich znajdą się w Warszawie końca XIX wieku, okazuje się, że już czeka na nich specjalna komórka carskiej ochrany i mało przytulna cela w Cytadeli. Kiedy inni trafią do Warszawy siedemnastowiecznej, znajdą się w samym centrum dziesiątkującej mieszkańców zarazy. A niestety szkolenie przed wyruszeniem w podróż nie obejmowało tych wszystkich ewentualności.
Pilipiuk przyzwyczaił nas do tego, że jego utwory obfitują w sporą dawkę swojskiego humoru – szczególnie, jeśli pamiętamy opowieści o Jakubie Wędrowyczu. Operacja Dzień Wskrzeszenia napisana jest jednak w tonacji najzupełniej serio, traktuje bowiem o sprawach całkiem poważnych, a miejscami wręcz tragicznych. Powieścią tą autor udowadnia, że nie boi się nowych wyzwań, zmiany dotychczasowej konwencji, zmierzenia się z dramatyzmem. Umyka w ten sposób przed zaszufladkowaniem i przypisaniem na wieki do jednego cyklu, postaci czy tematyki. Wszystkie pozostałe cechy wyróżniające prozę Pilipiuka w „Operacji...” jednak znajdujemy. Po pierwsze będzie to pełna przygód, niezwykle wartka akcja, oparta na oryginalnej intrydze łączącej motywy klasycznej, Wellsowskiej science fiction z ulubioną przez autora historią naszego kraju. Po wtóre spotkamy w powieści grupę interesujących nastoletnich bohaterów, którzy biorą na swoje barki losy przeszłych i przyszłych pokoleń, a z którymi łatwo mogą się utożsamiać będący w
podobnym wieku czytelnicy.
Książka napisana jest barwnym, potoczystym językiem, który pozwala nam w pełni docenić gawędziarski talent autora. Oprócz jej walorów rozrywkowych, warto zwrócić uwagę na edukacyjne i wychowawcze. Ukazując wyjątki z dziejów Polski i prezentując postawy bohaterów wobec rzeczywistych zdarzeń i ludzi, daje Pilipiuk mocną lekcję historii i patriotyzmu. Czyni to jednak bez popadania w populistyczną euforię czy belferskie moralizowanie. Tworząc interesującą powieść przygodową, przemyca w niej refleksje nad naszymi narodowymi wadami i zaletami. A czy wyciągniemy z tego jakąś naukę – to już zależy tylko od nas samych. Bo końcowe odliczanie już się rozpoczęło: ...pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...