„Najważniejsze jest życie. Narodziny i śmierć to tylko epizody”. Słowa Artura Cieślara zdają się być najcelniejszą puentą jego najnowszej książki. „Listy do Małgosi. Jabłoń kwitnie zawsze” to zapis ostatnich chwil życia Małgorzaty Braunek. Od maja 2013 roku aktorka zmagała się z nowotworem. Przeszła kilka operacji i sesji chemioterapii, by ostatecznie opuścić schorowane i wycieńczone ciało. W „Listach do Małgosi” Cieślar pisze o żałobie, tęsknocie i ogólnie pojętym braku. Jednocześnie wspomina poranne kawy i herbaty, kolacje, wspólne czytanie książek, marzenie o lecie i słońcu, medytacje, niekończące się rozmowy. Wspomina życie. Piękne, szczęśliwe i niebywale wartościowe życie.
Małgorzata Braunek odchodziła wyjątkowo mądrze; z namysłem i pełną świadomością (wielokrotnie odmawiała przyjęcia leków przeciwbólowych, aby zachować jasność myślenia). Jako zdeklarowana buddystka wierzyła, że życie jest trwaniem umysłu, który przybiera rozmaite formy. Formy przemijają, umysł pozostaje, a proces ten nie ma początku ani końca. Traktując nowotwór jako nowe doświadczenie, aktorka usiłowała poznać sens i cel stanu, w którym się znalazła. „Poprzez ból docieram do tej części siebie, która znajduje się na poziomie najbardziej organicznym. Ból nie jest tak całkiem bez znaczenia (…). Choroba też jest rodzajem praktyki, poprzez którą oczyszczamy karmę. Pojawiają się obrazy, które choroba wyciąga spod powierzchni. Ona wyciąga z nas rzeczy, które dotąd były nieruszane”. W „Listach do Małgosi” Artur Cieślar nie tylko cytuje wypowiedzi swojej przyjaciółki i zdaje relacje z podjętej przez nią walki, ale również stara się interpretować jej słowa, gesty, zachowanie. Umiejętność wnikliwej obserwacji łączy ze
świetną znajomością buddyzmu, mentalności Dalekiego Wschodu i...Małgorzaty Braunek. Jego tekst staje się ostatecznie mądrą i wzruszającą opowieścią o odchodzeniu, które nie stanowi końca naszego jestestwa. O kontinuum. O „myśleniu życiem a nie śmiercią”.
„Listy do Małgosi” nie są jednak książką, którą przyjęłam całkowicie entuzjastycznie. Niejednokrotnie zastanawiałam się nad osobą Artura Cieślara i rolą, którą odgrywa w historii umierania Małgorzaty Braunek. Kogo jest w nim więcej? Przyjaciela czy pisarza? Czy Braunek życzyłaby sobie publikacji szczegółowego zapisu swojej choroby? Cieślar niejednokrotnie wspomina, że aktorce bardzo zależało na szpitalnych izolatkach. Można więc założyć, że chciała umierać spokojnie, dyskretnie, intymnie. Czy ktokolwiek miał prawo zdawać światu relacje z jej cierpienia? Z drugiej strony wiemy, że Braunek darzyła Cieślara przyjaźnią i dużym zaufaniem. To właśnie z nim (i tylko z nim) zdecydowała się napisać swoją biografię „Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko”. Kiedy jedno z wydawnictw zasugerowało aktorce napisanie książki w formie wywiadu, ta od razu zastrzegła, że jej rozmówcą będzie Artur Cieślar. Może więc ceniła go na tyle, że dała mu swego rodzaju upoważnienie do napisania „post scriptum”? Może podświadomie chciała,
żeby ich współpraca wykroczyła poza ramy życia i śmierci? Może z przyjaźnią jest tak, jak z tą jabłonią. A „jabłoń kwitnie zawsze”.