Bo szczęście pochodzi z wewnątrz
Ram Mohammed Thomas. "Co to za bezsens? Skąd ta religijna mieszanka?" "Aresztowany i podejrzany. Doigrał się, bo zachciało mu się bawić w teleturniej. Doigrał się, bo zachciało mu się wygrać." Odpowiedział poprawnie na dwanaście pytań w nowym, głośnym teleturnieju. Wygrał, ot bagatelka, miliard rupii. A pieniędzy na wygraną po prostu nie ma. Nie ma i nie było. A zatem lepiej wykazać, że Thomas jest dajmy na to... oszustem. Wyjście dobre i... o wiele tańsze. Jak to zrobić?! Wykorzystując wszelkie możliwe środki. Takie jak tortury w profesjonalnym wykonaniu stróżów prawa. Bez śladów. Jedyny sposób na prostego człowiek, który ma żyć jak pies i umrzeć jak robak. Cóż, skoro z Thomasem nawet profesjonalizm nie daje sobie rady.
Poznajemy historię życia Thomasa. Te zdarzenia, które umożliwiły mu prawidłową odpowiedź na kolejne pytania teleturnieju. Nad wszystkim unosi się duch Indii, a może nawet roztańczony i bardzo medialny duch... Bollywood. Vikas Swarup, według wydawcy, jest dyplomatą. Powieść jest jego debiutem. Opisuje świat znany mu najlepiej... świat biedaków. Skąd go zna?! Może z telewizji?! A może z autopsji?! On człowiek zamożny przedstawia ponure życie biednych ludzi. Same negatywy. Prawdziwe życie nie jest takie proste, nie ma jednej barwy. Tak zdarza się tylko w literaturze. W życiu są blaski i cienie, góry i dołki, ale nie monotonia. A w tej powieści jest, poza końcówką może, jedno wielkie szambo. Jak w polskim kinie... reżyserskiego niepokoju. Pisarz wychodzi z prostego założenia: im gorzej tym lepiej. Tworzy ponury obraz współczesnych Indii, obraz na... sprzedaż. Doskonały klin dla chorych na depresję. Gdy budzą się rano i jest.. zbyt piękna, słoneczna pogoda. I dla zwolenników ponurości stosowanej. Cóż, gdy to
wszystko razem wzięte nie wywołuje skurczu serca, a raczej grymas.. na twarzy. Odbieram to jako kolejny produkt z Bollywood. Jak, nawet nieźle napisaną, kolejną telenowelę w polskiej telewizji. Życie, życie i samo życie. Aż żyć się odechciewa od tego... życia.