Milusie Mruczki, słodkie Kicie, wciąż ciekawskie i pytające Filemony, leniwy Bonifacy, koty Gaimana, Carrolla ... cóż pełno ich i w literaturze i w życiu. Tylko że tu, w rzeczywistości naszej, ludzie dzielą się na tych, którzy wolą psy i tych, co wolą koty. Właśnie do tych ostatnich musi należeć twórca tego komiksu Jim Davis. Ale... najpierw chyba należy nam się krótka notka biograficzna. Pan Davis urodził się 28 lipca 1945 roku w Marion, stan Indiana USA. Dorastał sobie pewnie spokojnie na małej farmie wraz z rodzicami, bratem i... 25 KOTAMI! Nie wiadomo jednak czy to koty, wyziewy farmy (miastowi powinni sztachnąć się na wakacjach), czy też raczej astma, która tak często przykuwała Jima do łóżka, bynajmniej na pewno któryś z tych czynników musiał wpłynąć na niego tak, iż stworzył on kota nad kotami.... GARFIELDA! Wszystko przez to, że podczas dni spędzanych w łóżku, małemu Jimowi towarzyszył ołówek i kartka. Niczym berło i jabłko władcy komiksowego świata. Ale czy tak nierealnego ? Hmmm... Pewnego
dnia, bo musiało tak być, może na przykład wyglądając przez okno, wyobraźnia podsunęła mu obraz pomarańczowego, miauczącego, „sierściogubiącego”... nadzwyczaj żarłocznego i leniwego, no właśnie... KOTA?
Przemyślmy to. Jest „biały kot i czarny kot", ten, który przebiega nam drogę i (łeee), którego skórki podobno leczą łamanie w kościach. Znałem takich ludzi, uwierzcie, że na samo wspomnienie robi się człowiekowi niedobrze. Ale dalej. Można mieć i „dostać" kota, „okocić się”... Ujrzeć we śnie, lub przeczytać bajkę o Kocie w butach. Sam nasz świat pełen jest kocich stereotypów, nawet pomijając kobietę-kocicę i ostrzenie pazurków na znienawidzonego sąsiada lub sąsiadkę... Kolejno odlicz:
- Puszek okruszek – milusi futrzak, zgrabnie ukrywający pchły i inne robactwo, do głaskania, doskonale służący do ogrzewania stóp w chłodne wieczory, pozbawiony własnej drogi życiowej, a w gruncie rzeczy wyzyskiwacz (przedstawiciel: Nermal)
- Kot zabójca – czyli większa większość kociej braci, rzucający się do oczu, permanentny recydywista (Greebo)
- Kot wiedźmy – kompletne magiczne indywiduum, odsyłamy do wiadomej książki
Ale jeżeli chodzi o Garfielda? Cóż? Przyznajmy od razu, iż nie da się go zaszufladkować. Bo stworzony przez Davisa kot jest, mówiąc ogródkami... albo zaroślami, po prostu INNY!!! Widać i te 25 kotów z farmy, pewnie z rocznymi przyrostami, było dość nieźle świrnięte gdyż narodzony 19 czerwca 1978 roku Garfield, okazał się być: grubym, leniwym i cynicznym wielbicielem lazani i wszelkich wyrobów mięsnych poza rodzynkami, o dość egoistycznym podejściu do życia. Zresztą, długo by mówić. Lepiej go poznać. Motto Jima Davisa brzmi: "If we take care of the CAT, the CAT will take care of us." W przypadku Garfielda nic bardziej mylnego. A jednak, pomimo tego wszystkiego, właśnie ten kot stał się sławny. I zajął miejsce nie tylko w komiksach, kreskówkach, naklejkach, ale i szczególnie szybach samochodów. Sam autor, za to wszystko, został w 1981 i 1986 roku (poprzez national Cartoonist Society) mianowany Best Humor Strip Cartoonist of the Year. I zresztą zasłużenie, w końcu jego komiksy przetłumaczono na 26 języków,
a i film się pojawił. Wcześniej jednak, w 1985 roku w ręce rysownika wpadła the Elzie Segar Award, a w 1990 roku Reuben Award. Jaki jest Jim Davis naprawdę? Podobno spokojny. I normalny! Choć trudno w to uwierzyć. Z drugiej strony, jeżeli wszystko co zwariowane przerzuci się na kota... Jim uwielbia ryby, łowić znaczy się, golf, przyjaciół i grać w szachy. Działa też na rzecz ochrony środowiska, ale przede wszystkim kocha spędzać czas z synem Jamesem. Wychodzi na to, iż to normalny facet, a stworzył POTWORA! Nie oszukujmy się, w pewnym sensie kochanego, przynajmniej dla mnie. Garfield jest wszystkim, czym kot być może, jeżeli ma w tym jakiś interes. Najlepiej spożywczy. Po ponad dwudziestuośmiu latach życia i, należy zaznaczyć że wielu przemian, prowadzi on interesy z myszami, pająki „zdziela” gazetą tak na „dobry początek dnia”, kocha Odiego... oczywiście spychać ze stołu i wysyłać Nermala (to ten kot najsłodszy) do Abu Dabi. Ale jeżeli chodzi o miłość, to kocha SIEBIE! Potem długo, długo nic, Pooky, no i
może Arlene, ale to tylko, jak ma dobry dzień.
Czy miś ma kota?, to jeden z kolejnych broszurowych, czarnobiałych komiksów. Każda strona to trzy okienka pełne zabawy. Przyznam, że nie zawsze broszurki mają dobrze dobrane tytuły do zawartości, ale w tym wypadku autorom się udało. Chociaż, w gruncie rzeczy, pozycję: Czy miś ma kota? można zrozumieć dwojako. Albo to miś ma kota i wtedy rozumiemy to jako stosunki Garfielda i Pooky'ego, albo, co bardziej prawdopodobne, pluszak dostał kota od życia z takim kotem! I właśnie ta dwojakość jest widoczna w zebranych komiksach. Na pierwszym miejscu stawiamy stosunki kota ze samym sobą, potem z Pookym, którego on sam naprawdę kocha. I sam wyjaśnia, dlaczego ludzie tak kochają pluszaki: „... nie podjadają im jedzenia, nie podrywają dziewczyn i nie przebijają koloru pokerem”. Bo w tych komiksach rzecz ma się o miłości i szaleństwie. Szaleństwo to miłość Garfielda do: jedzenia, jedzenia, jedzenia, kawy, drzew i wagi... Cóż to ostatnie to raczej wyłączne szaleństwo. Tusza Garfiela co prawda uległa zmianie przez te
28 lat, ale nadal jest zbyt często zmuszana do opuszczania kociego ciała. Z miernym skutkiem, choć jakoś „właściciel” Garfielda, wciąż się nie poddaje. Te okienka komiksów, które tu znajdziecie, to nie okres pająków, gdyż obejmują one lata 1980-1982. Garfield ma tutaj jeszcze bardziej nierówne kształty i zabawia się z pluszowym kotem, a jego ciapowaty, bezpłciowy właściciel John Arbucle... choć zaraz? Jaki właściciel, raczej służba dla kota, którego imię jest ten, który płaci i sprząta. Tak więc, ów John, po prostu jest i ma problemy z kobietami.
Reasumując to wszystko: jest to komiks o wyzysku człowieka przez kota, tego, który "siebie kocha", przekraczający nawet moje granice mściwości. Komiks miejscami zabawny, gdzie niegdzie refleksyjny, wyśmiewający amerykańskie przywary, wiejskie życie. Inny niż wszystkie, z uroczą kreską. Po prostu Garfield.