Trwa ładowanie...

"Bez śmierci nie ma efektu" – rozmowa z George'em R. R. Martinem

Lubię, kiedy czytelnik nie wie, co się za chwilę wydarzy. Lubię poczucie, że wszyscy są zagrożeni. Chcę, aby ludzie czytając moje książki doświadczali ich tak, jakby żyli w przedstawianym przez nie świecie – mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski George R. R. Martin, autor bestsellerowej serii książek "Pieśń lodu i ognia", współproducent serialu "Gra o tron".

"Bez śmierci nie ma efektu" – rozmowa z George'em R. R. MartinemŹródło: HBO
d45lzb0
d45lzb0

Lubię, kiedy czytelnik nie wie, co się za chwilę wydarzy. Lubię poczucie, że wszyscy są zagrożeni. Chcę, aby ludzie czytając moje książki doświadczali ich tak, jakby żyli w przedstawianym przez nie świecie – mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski George R. R. Martin, autor bestsellerowej serii książek "Pieśń lodu i ognia", współproducent serialu "Gra o tron".

Pieśń lodu i ognia zrodziła się z frustracji. George R. R. Martin pracując w przemyśle telewizyjnym zbyt wiele razy słyszał od producentów, że jego pomysły na seriale są zbyt kosztowne, że budżet będzie ogromny, że nie można mieć tylu efektów specjalnych i różnych scenografii, że trzeba zmniejszyć skalę. Słysząc, jak autor opowiada o bataliach z producentami serialowymi, nietrudno jest się domyślić, skąd wzięła się ogromna skala książkowej Pieśni lodu i ognia. Tu nikt nie mógł narzucać Martinowi budżetu, nikt nie mówił, kto ma przeżyć, a kto zginąć.

Motyw uśmiercania głównych bohaterów jest zresztą dla Martina ważny. Piętnaście lat temu czytelnicy * Gry o tron* przeżyli chwile grozy, gdy zginął Eddard Stark, szlachetny i idealistyczny władca północnych krain kontynentu Westeros. W 1996 roku Internet nie był jeszcze tak rozwinięty, więc reakcje czytelników Martin mógł usłyszeć co najwyżej na konwentach miłośników fantastyki, na które często jeździ.

Po tegorocznej premierze dziewiątego odcinka serialowej Gry o tron Martin sam obserwował, jak w Internecie narasta fala zaskoczenia. Wiele osób sugerowało, że grana przez aktora Seana Beana postać powinna przeżyć.

d45lzb0

* Martin jest jednak nieugięty:* Wszystko musi być po mojemu. Śmierć jest potrzebna, bo ma wpływ na czytelnika. Zanim napisałem pierwsze słowo cyklu już wiedziałem, że Ned Stark umrze. To nie jest żaden rewolucyjny zabieg, inni robili to przede mną. W * Diunie* Franka Herberta książę Leto musi umrzeć, aby Paul stał się głównym bohaterem powieści. George Lucas wykorzystuje ten sam motyw – zabija Qui Gon Jinna w pierwszym części tej okropnej, nowej trylogii "Gwiezdnych wojen".

Lubię, kiedy czytelnik nie wie, co się za chwilę wydarzy. Lubię poczucie, że wszyscy są zagrożeni. Chcę, aby ludzie czytając moje książki doświadczali ich tak, jakby żyli w przedstawianym przez nie świecie. Jeśli stworzy się precedens, że każdy może zginąć, wtedy powstaje suspens. Dopiero wtedy zaczynamy naprawdę martwić się o postaci.

Czytelnicy Pieśni lodu i ognia martwią się jednak nie tylko o losy ulubionych bohaterów, ale też o przyszłość samego cyklu. Wielu fanów boi się, że urodzony w 1948 roku Martin nie zdąży skończyć swojej sagi. Tak stało się w przypadku innego znanego autora fantastyki, Roberta Jordana , który zmarł zanim zakończył popularny cykl Koło Czasu.

Martina pytanie o losy Pieśni lodu i ognia irytuje. Zadają mu je dziennikarze, zadają czytelnicy, zadają fani na konwentach. Niezliczoną ilość razy opowiadał o tym, jak na początku cykl miał być trylogią, a później rozrósł się do czterech powieści. Jak na razie Martin trzyma się wersji, że Pieśń lodu i ognia skończy się na siedmiu częściach i że nie zamierza umierać przed jej zakończeniem. W lipcu na rynku angielskojęzycznym pojawi się piąta książka serii, * Taniec ze smokami. *Autor nie zamierza podawać żadnej, nawet przybliżonej, daty premiery koljnej części. Zapewnia tylko, że już nad nią pracuje.

d45lzb0

Pisanie Pieśń lodu i ognia nie jest jedynym zajęciem Martina . Autor znany jest z częstych spotkań z fanami podczas podpisywania książek i konwentów miłośników fantastyki. Oprócz tego redaguje "Wild Cards", książkową serię o superbohaterach, i jest współproducentem serialowej Gry o tron .

Zapytany o to, w jaki sposób tysiącstronicową książkę adaptuje się na dziesięcioodcinkowy serial Martin przyznaje:Kluczowe jest znalezienie osób, które wiedzą, co robią, które znają adaptowane książki. Szczególnie w Hollywood nie jest to wcale takie łatwe. Często można spotkać ludzi, którzy aby kupić prawa do ekranizacji, obiecają wszystko, a po podpisaniu umowy natychmiast o tym zapominają.

W końcu trzeba jednak komuś zaufać. Kiedy spotkałem Davida Benioffa i Daniela Weissa, wydali mi się oni szczerzy. Podobało mi się to, co mówili o książkach, jak przedstawiali wizję serialu. Więc zaryzykowałem i uwierzyłem im. Nie znaczy to wcale, że wszystko w tej branży idzie tak gładko jak w tym przypadku.

d45lzb0

HBO już po emisji pierwszego odcinka przedłużyło serial na następny sezon. Dla scenarzystów oznacza to więcej pracy – cykl powieściowy nabiera coraz większej skali i rozpędu.

* Martin zdaje sobie z tego sprawę:*Oczywiście dalsza realizacja serialu oznacza nowe wyzwania. Jest to przecież jeden z najbardziej spektakularnych seriali w historii telewizji. Mamy do dyspozycji ogromny budżet, może nie największy w historii telewizji, ale już w tej chwili niebezpiecznie zbliżamy się do limitu. A dochodzić będzie coraz więcej postaci, coraz więcej bitew, będziemy potrzebować dodatkowych scenografii, będziemy szukać nowych miejsc do kręcenia.

Problem stanowić będą bitwy. Gra o tron to produkcja telewizyjna i musimy zdawać sobie sprawę z tego, co możemy zrobić, a czego nie zrobimy. Kiedy oglądasz w teatrze "Makbeta" las podchodzący pod mury zamku to tylko kilku gości z rekwizytami, nie spodziewasz się przecież całej armii. Bitwę reprezentuje trzech walczących ze sobą aktorów. Jeśli ktoś powie mi "Proszę, oto 100 milionów dolarów, zróbcie bitwę", to taka bitwa powstanie, ale bez takich pieniędzy nie ma na to szans.

d45lzb0

Telewizja jest idealnym miejscem do pokazywania postaci. Robi to o wiele lepiej niż kino. W serialu mamy czas na rozwijanie bohatera, scena po scenie, odcinek po odcinku. Możemy pokazywać subtelne zmiany w osobowości bohaterów. A filmie liczy się spektakl. Nigdy nie zrealizujemy więc starcia na miarę bitwy na polach Pellenoru z filmowego "Władcy Pierścieni". Musimy liczyć na wyobraźnię widzów i na to, że zrozumieją ograniczenia naszego medium.

Porównania Pieśni lodu i ognia i Władcy Pierścieni są nieuniknione. Dla wielu czytelników i krytyków Martin to właśnie uwspółcześniony Tolkien . Jednak tam, gdzie u Anglika istniał jasny podział między dobrem a złem, u Amerykanina jest tylko szara strefa. Miejsce szlachetnych królów i dzielnych wojowników zajmują żądni władzy pretendenci do tronu i mordercy w lśniących zbrojach. We Władcy Pierścieni postaci kobiece odgrywały marginalną rolę, w Pieśni lodu i ognia są w samym centrum wydarzeń.

George R. R. Martin opowiada o postaciach kobiecych: Staram się pokazywać kobiety tak, jak przedstawiam wszystkie inne postaci. Zależy mi na różnorodności. Są więc kobiety dobre i złe, silne i słabe, seksowne i brzydkie. Tolkien po prostu pochodził z innej epoki, stąd takie traktowanie postaci kobiecych. Jednak postać Éowiny jest we Władcy Pierścieni bardzo ważna. W Powrocie króla to ona zabija Wodza Nazgûli. Staram się nie traktować postaci w ten sposób, chcę wszystkich traktować jednakowo.

d45lzb0

Recenzja pierwszego odcinka Gry o tron w The New York Times nie była jednak zbyt pochlebna i wskazywała negatywny wizerunek postaci kobiecych, upchany na siłę do "chłopięcej opowiastki".

Martin był zaskoczony takim podejściem:Autorka recenzji pisała, że Gra o tron nie może podobać się żadnej kobiecie, że serial jest seksistowski. Reakcja na tę recenzję w Internecie była potężna. Pod artykułem pojawiły się setki komentarzy czytelniczek, wyłączono nawet na tej stronie system komentowania. Kobiety stanowią ok. 50% odbiorców moich książek. Przynajmniej tak jest w Stanach, nie wiem jak jest w Polsce.

Reakcja recenzentki The New York Times mogła wynikać z podejścia do fantastyki jako takiej. W kulturze głównonurtowej ugruntował się wizerunek fantasy i science-fiction jako prostych opowieści o walce dobra ze złem, w których nie występują postaci, ale marionetki.

d45lzb0

Autor Pieśni lodu i ognia mówi o takim podejściu: Wciąż istnieje przekonanie, że fantastyka to gorsza odmiana literatury, ale to się powoli zmienia. Oczywiście nie mogę przypisać sobie tej zasługi – trendy kulturowe wciąż się zmieniają. Proces ten trwa od lat 50. i 60., kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Zarówno fantasy jak i science-fiction stają się coraz bardziej głównonurtowe. Wciąż jednak są ludzie, którzy tego nie rozumieją.

Sam Martin jest zdecydowanym zwolennikiem wprowadzania realizmu do opowieści fantastycznych. Stara się nie szastać, podobnie zresztą jak Tolkien, magią na prawo i lewo. Nie chce traktować elementów fantastycznych jako łatwego wyjścia z trudnej sytuacji.

Widać to po jego podejściu do motywu zombie. Martin :Nigdy nie mogłem zrozumieć popularności zombie. W filmach o zombie zawsze brakuje drugiego aktu. Jest pierwszy akt, podczas którego pojawia się jeden lub dwa zombie. Po tym film od razu przeskakuje do trzeciego aktu – bohaterowie walczą już z hordami zombie. Nigdy nie pokazuje się, jak dochodzimy od jednego do miliona zombie.

Zamiłowanie Martina do realistycznego przedstawiania fabuły i mordowania głównych bohaterów niepokoi niektórych fanów. Obawiają się, że autor zamierza uśmiercić Tyriona Lannistera, przebiegłego karła, jedną z ciekawszych postaci cyklu.

Martin uśmiecha się podstępnie, gdy opowiada o Tyrionie: "Cóż, Tyrion lubi życie i potrafi przetrwać. W * Tańcu ze smokami*, która ukazuje się w lipcu, będzie miał jednak sporo problemów, to mogę zdradzić. Wokół niego będzie się działo sporo mrocznych spraw. Trudno jednak spodziewać się czegoś innego po tym, jak zabije się własnego ojca, prawda?"

d45lzb0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d45lzb0