Średniowiecze kryje niejedną tajemnicę. Ten dosyć pobieżnie poznany okres europejskich dziejów w powszechnym mniemaniu nadal jawi się jako tysiąclecie cofania się kontynentu w cywilizacyjnym rozwoju, kulturowego marazmu, zastoju we wszystkich niemal dziedzinach ludzkiej aktywności. Przez wielu radykalnych wyznawców teorii oświeceniowych – szczególnie podatnych na prowadzoną przez wieki antyśredniowieczną indoktrynację – czasy te uważane są za „mroki”, w których nie świeciły płomyki żadnych znaczących procesów społecznych czy też zachodzących w sferze idei. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest ubóstwo wiarygodnych źródeł dotyczących średniowiecza. Wiedza, którą czerpiemy dziś na temat codziennego życia w tym okresie, pochodzi z nielicznych świadectw, które nie są w stanie oddać w pełni jego obrazu. Świadectwa te tworzyli bowiem ludzie najbardziej wykształceni. Więc z jednej strony w większości dotyczą one problemów, którymi tacy właśnie ludzie się interesowali, nie zaś spraw, którymi żył gmin. A z
drugiej strony, pomimo swego wykształcenia, autorzy ci i tak nie oddzielali faktów od legend czy własnych i cudzych opinii.
I choć rozjaśnianie średniowiecznych „mroków” trwa nieustannie, zarówno w historiografii, jak i w literaturze popularnej, to ta niezwykle zróżnicowana i barwna epoka, nieodmiennie przyciąga, fascynuje i uwodzi. Fascynuje i uwodzi także autora Imienia Bestii. Ale nie próbuje on obrazu średniowiecznej codzienności wybielać czy lukrować. Wręcz przeciwnie – stara się go przedstawić „z całym dobrodziejstwem inwentarza”, zbliżyć swą literacką wizję do tego, jak ta codzienność mogła wyglądać naprawdę. Osiągnięty w tym względzie efekt jest bardziej przekonujący, niż wizje przekazywane przez twórców rycerskich eposów czy romansów. Świat schyłku średniowiecza pełen jest podupadających miast, kruszących się murów zamków i domostw, walających się wszędzie odpadków i łajna. Komuda nie szczędzi naturalistycznych opisów materialnej i moralnej nędzy i zgnilizny: brudu, smrodu i robactwa, okrucieństwa, prostactwa i degeneracji, chędożenia, tortur i egzekucji. Ludzie, którzy tu żyją, mają często odrażający wygląd, są
kalecy, dręczeni przez choroby i zwyrodniali. Ta wszechobecna brzydota i zepsucie dosięga oczywiście także ich wnętrza. Wśród występujących tu postaci znajdziemy wstrętne dziwki i brutalnych zbrodniarzy, pełnych fałszu duchownych i fanatycznych inkwizytorów, tępych żołdaków i sprzedajnych rajców. Spotkanie człowieka, który kierowałby się w życiu dobrocią, uczciwością, rzeczywistą miłością bliźniego, zakrawa na cud. Każdy próbuje ubić swój własny interes, zaś deklarowana motywacja moralna jest dla niego tylko narzędziem dla osiągnięcia założonego celu.
Autor rysując przedstawiony świat w takich ciemnych kolorach, buduje tło, na którym powołany przez niego do życia bohater może stanowić kontrast i pozytywnie się wyróżniać. Bo według dzisiejszych standardów François Villon dobrym człowiekiem nie jest. W każdej chwili gotów jest poderżnąć gardło dla paru miedziaków, uwodzi bez skrupułów kobiety, aby z ich nierządu czerpać zyski, porzuca je i zdradza. Sam nie jest dobry i w dobro nie wierzy. Być może dlatego, że w swoim życiu nie zaznał go zbyt wiele. Villon wciela się w rolę detektywa, tropiącego zło o wiele bardziej groźne i przerażające niż to, które czasem sam czyni – zło absolutne. Ale nie podejmuje się tego zadania ze szczególnie szlachetnych pobudek. Zostaje do tego zmuszony szantażem. I choć ta rola go wciąga, to raczej nie czyni go lepszym.
Imię Bestii opowiada o tym, jak François Villon – poeta, bakałarz, dziwkarz i rzezimieszek, wypędzony z Paryża na dziesięć lat, dociera do miasta Carcassonne, w którym gościł ostatnio przed czterema laty. Poszukując porzuconej wtedy Marion wdaje się w sprzeczkę ze starymi ladacznicami. Te przedstawiają strażnikom miejskim całą awanturę w niekorzystnym dla Villona świetle, co skutkuje umieszczeniem pechowego poety w dybach na miejskim placu. Ku uciesze tłuszczy obrzucającej go obelgami i wszelkim świństwem. Tymczasem w mieście dochodzi do katastrofy: wybucha piec u konwisarza, a pożar trawi kilka domów. Jak się okazuje jest to pierwsze z serii tragicznych wydarzeń, które jedno po drugim nawiedzają miasto. Kolejnym jest oberwanie się potężnego dzwonu w katedrze masakrującego wiernych. A że Villon jest tego świadkiem, zostaje uznany za podejrzanego o związek ze sprawą. Od tortur ratuje go jednak diakon Bernard, sądząc, że doświadczony w „diabelskich sprawach” poeta przyda mu się w dalszym prowadzeniu
śledztwa. Kolejne zbrodnie rodzą kolejne zagadki. W mieście pojawiają się dzieci z wyłupionymi oczami wygłaszające proroctwa. Natomiast w okolicy miejsca, w którym ma się wydarzyć kolejne nieszczęście pojawiają się na murach tajemnicze numery. Wszystko wskazuje na to, że obecne wydarzenia mają wiele wspólnego z dziedzictwem heretyckich katarów, wyciętych w pień przez krucjatę w 1209 r. A wiedzę na ten temat posiada mnich zamurowany od pół wieku w celi pobliskiego klasztoru. Villon i Bernard są coraz bliżej rozwiązania zagadki. Zagadki Bestii, która ma nadejść właśnie w Carcassonne... Poza tytułowym tekstem, w tomie zamieszczony są jeszcze dwa krótsze, w których Villon także występuje w roli detektywa. W „Diable z kamienia” tropi seryjnego zabójcę, który pozostawia swoje ofiary z poczerniona twarzą. Nic zatem dziwnego, ze pospólstwo z miejsca okrzykuje mordercę diabłem. Z kolei w „Tak daleko do nieba” poeta tropi powietrzne demony. Ale nie daje się porwać romantyzmowi wzlatywania ponad ten ziemski padół.
Wręcz przeciwnie – budzi się w nim zdecydowana niechęć do tych, którym się to udaje.
Komuda wyraźnie nawiązuje do Imienia róży Eco. Nie tylko tytułem, scenerią, mistyczno-kryminalnej tematyką, ale i postaciami (wspomina m.in. znanego z powieści Eco inkwizytora Bernarda Gui). W swoich historiach znakomicie buduje nastrój grozy, duszną atmosferę niesamowitości, umiejętnie wskazuje tropy. Akcję rozgrywa niespiesznie, trzymając jednak czytelnika w ciągłym napięciu. Dozuje okrucieństwo i makabrę, pokazując, że obie strony używają podobnych metod dla osiągnięcia odmiennych celów. Nie daje jednoznacznych i prostych ocen. Choć Villon i inkwizytorzy walczą z zaprzedanymi szatanowi wyznawcami zła, mordercami setek dzieci nie cofającymi się przed żadnym okrucieństwem, to sami też od zła nie są przecież wolni. Za pośrednictwem Villona Komuda odkrywa przed nami starą prawdę. Znaną zapewne także w „ciemnym” średniowieczu. Taką mianowicie, że najgorszą bestią może stać się sam człowiek. Zaś wszelkie metafizyczne zło może go opanować tylko wtedy, kiedy sam się na to zgodzi. Optymizmem natomiast napawa
teza, że zło zawsze przegra. Ponieważ mistrz kłamstwa zawsze oszukuje swoich wyznawców. Traktuje ich jedynie jako swoje narzędzia, zaś dawanych im obietnic nigdy nie dotrzymuje. Zwiedzeni przez niego ludzie służą mu, a potem giną przez niego – od miecza, którym walczą. I choć to zwycięstwo dobra nad złem nie jest łatwe, bo wymaga wielu ofiar, to jednak daje pewną nadzieję. I być może ta nadzieja trzymała przy życiu ludzi także w mrocznych i pełnych okrucieństwa czasach. W każdych mrocznych czasach.